top of page
  • Zdjęcie autoraKatarzyna Stachowicz

Do czytania w Wielkanoc. Życie z Pasją

Zaktualizowano: 3 mar

Rutynowa kara dla galilejskiego buntownika. Koniec i początek. Zobaczcie, na ile niezwykłych sposobów można o tym wydarzeniu opowiedzieć.


Mój ulubiony „wielkanocny” obraz przedstawia pełne światła wnętrze ciesielskiego warsztatu, w którym pracuje kilka osób. Na pierwszym planie śliczny rudowłosy chłopczyk skarży się matce, że skaleczył się w rękę.


Obraz warsztat cieśli Millais
Sir John Everett Millais, Chrystus w domu rodziców/ Warsztat cieśli, 1849-50, Tate Britain, Londyn

Rodzajowa scenka jakich wiele w zachodnim malarstwie? W żadnym razie. Prawie nic na tym płótnie nie jest tylko i wyłącznie tym, na co wygląda. Prawie wszystko jest symboliczną zapowiedzią wydarzeń na Golgocie. Zawieszony na ścianie (nieprzypadkowo nad głową Chrystusa) kątownik ciesielski symbolizuje Trójcę Świętą. Młodziutki święty Jan niesie miskę z wodą, emblemat oczyszczającego z grzechów chrztu. Jest też Duch Święty, pod tradycyjną postacią gołębicy (spójrzcie na drabinę). Rana na dłoni Chrystusa i gwóźdź u jego stóp symbolikę mają oczywistą.


Na obrazie namalowany jest prawdziwy warsztat stolarski, który znajdował się przy Oxford Street w Londynie. Millais zatrudnił też do pozowania krewnych i znajomych: Józef ma twarz ojca malarza, Maria - rysy jego szwagierki, do postaci Jana pozował kuzyn, a do postaci Chrystusa - syn przyjaciela. Ręce Józefa są natomiast „przeklejone” od zawodowego cieśli.


Czy to płótno budzi w Was oburzenie? A jednak obraz wywołał skandal. Publiczności nie spodobało się, że artysta przedstawił Świętą Rodzinę jako zwykłą rodzinę, w dodatku - o zgrozo - w biednym otoczeniu. Postać młodziutkiego Chrystusa zajadle krytykował np. Charles Dickens, bo chłopczyk wydał mu się ohydny. Publice nie spodobało się też to, że symbolizujące wiernych owce malarz oddzielił od Świętej Rodziny płotem.


Lubię ten obraz z wielu powodów. Po pierwsze, przyznałam się już kiedyś do słabości do prerafaelitów. Zachwyca mnie między innymi ich dbałość o detale: zobaczcie, jak Millais odmalowuje dokładnie każdą fałdkę tkaniny, każdy sęczek, każdy wiórek drewna. Popatrzcie też na niedokończony kosz z wikliny w lewym rogu. I rozczulające stado owiec - artysta malował je poniekąd z (martwej) natury, bo w tym celu kupił u rzeźnika dwie owcze głowy, do wersji z rogami i bez. Po drugie, ujmujące jest dla mnie to, że na obrazie Millais jest najzwyklejsza, kochająca się rodzina. Zwróćcie uwagę na pomarszczone czoło Marii - nigdzie indziej czegoś takiego nie widziałam, bo Maria w ikonografii jest zwykle nastolatką. Po trzecie, uważam, że trzeba docenić oryginalny pomysł.

Zauważcie, jak niewiele jest obrazów przedstawiających Chrystusa jako podrośnięte dziecko lub nastolatka. Zwykle malowany jest jako dzidziuś lub jako dorosły mężczyzna, tronujący lub umierający. Zupełnie, jakby życie tego jedynego człowieka na świecie składało się tylko z narodzin i śmierci.

Rzymski sarkofag
Symboliczne przedstawienie zmartwychwstania Chrystusa: monogram chi-ro (od pierwszych dwóch liter greckiego XPIƩTOƩ), gołębice (Duch Święty), wieniec (zwycięstwo, nieśmiertelność), pod krzyżem dwóch pokonanych rzymskich żołnierzy. Tablica z rzymskiego sarkofagu, ok 350 rok, Kolekcja Muzeów Watykańskich, Public domain via Wikimedia commons

Zawsze wydawało mi się, że chrześcijaństwo jest od zawsze związane z symbolem Ukrzyżowania. Dlatego zadziwiło mnie, że przez prawie pięć wieków obchodziło się bez krucyfiksu. W czasach, gdy chrześcijaństwo było w Rzymie religią zakazaną, jej wyznawcy musieli posługiwać się tajnymi znakami. Mękę Chrystusa symbolizował więc baranek z krzyżem.


Ale nawet po tym, jak Konstantyn Wielki uznał chrześcijaństwo za jedną z oficjalnych religii cesarstwa, krzyż przedstawiany był bez Jezusa. Dlaczego? Ludzie kościoła nie chcieli pokazywać, że Zbawiciel umarł jak zwykły kryminalista: w czasach rzymskich ukrzyżowanie było bowiem rutynową karą śmierci dla przestępców z najniższych warstw społecznych i niewolników.

Obrazy ukrzyżowania Chrystusa zaczęły się pojawiać w V wieku, co niektórzy naukowcy łączą z postanowieniami Soboru Chalcedońskiego.

Nad czym debatowali mędrcy kościoła (bo było to największe w starożytności zgromadzenie biskupów chrześcijańskich Cesarstwa Rzymskiego)? Rozstrząsali mianowicie religijny spór dotyczący Jezusa: czy jest on istotą wyłącznie boską, czy może jednak jest też po części czlowiekiem, jak wszyscy śmiertelnicy. W efekcie w 451 roku Jezus z Nazaretu został oficjalnie za Boga-Człowieka, istotę o dwóch naturach. Oczywiście, nie załatwiało to sprawy tak od razu - konkluzja soboru była powodem licznych konfliktów, wojen i schizm. Wzbogaciło się jednak życie artystyczne: zaczęły się pojawiać obrazy przedstawiające bosko-ludzkie aspekty Jezusa.


Krucyfiks
Krucyfiks Gerona, katedra w Kolonii, ok. 975 r, zdj. Elke Wetzig, via Wikimedia Commons
Dziełem, które po raz pierwszy ukazuje Chrystusa na krzyżu, jest prawdopodobnie krucyfiks ufundowany przez arcybiskupa kolońskiego Gerona pod koniec X wieku.

Zbawiciel jest przedstawiony jako człowiek słusznego wzrostu: drewniana postać mierzy bowiem 187 cm. Natomiast nieco kiczowata płomienista aureola to późniejszy dodatek.


Krucyfiks
Maestro della Croce 432, Ukrzyżowanie ze scenami Pasji i Zbawienia, Piza, XII-XIII wiek

Krucyfiks namalowany przez nieznanego z imienia toskańskiego mistrza wisi dzisiaj w Uffizi i jest najstarszym obrazem w tej galerii. I pozwala zrozumieć, jak wyobrażano sobie Ukrzyżowanie w średniowieczu: Chrystus na krzyżu jest żywy, bo zatriumfował nad śmiercią. Schematyczna dość postać jest jakby nieważka, trochę nieobecna, niedotknięta cierpieniem.


Giotto krucyfiks
Giotto di Bondone, Krucyfiks, 1288-89, kościół Santa Maria Novella, Florencja

Bladość skóry, kości rysujące się pod skórą, ciężkie ciało na krzyżu - patrząc na wizerunek odmalowany przez Giotta łatwo zrozumieć, na czym polegała rewolucyjna zmiana wprowadzona przez tego malarza. Giotto nie tylko zaczął stosować perspektywę, ale przede wszystkim ożywił malowane postacie. Pomógł w ten sposób pożegnać dogorywającą w jego czasach tradycję bizantyjską, nakazującą przedstawiać postaci boskie i święte jako całkiem nieruchome, pozbawione emocji, bez żadnych szczególnych cech - jak na krucyfiksie z Uffizi.


Ukrzyzowanie Warszawa
Chrystus Ukrzyżowany z kościoła Bożego Ciała we Wrocławiu, autor nieznany, ok. 1360, rzeźba drewniana, Muzeum Narodowe w Warszawie

Ukrzyżowanie jak z horroru (lub Pasji Mela Gibsona), tak przerysowane, że niemal groteskowe: wykrzywiona bólem twarz, rany jak makabryczne ornamenty, nabrzmiałe żyły, skurczone mięśnie, tryskająca strugami krew. Cierpiący Chrystus wisi w Muzeum Narodowym w Warszawie, jako reprezentant „przedstawień bolesnych” typowych dla XIV stulecia w naszej części Europy, które miały opowiadać o tym, jak bardzo cierpiał Zbawiciel i jak wiele wylał krwi. Chyba nie można odejść dalej do bizantyjskiej obojętności! Na pewno zwróciliście też uwagę, że Chrystus wisi na nietypowym krzyżu: widlaste ramiona symbolizują bowiem gałęzie rosnącego w raju Drzewa Życia.


Gerard David, Tryptyk: Chrystus przybity do krzyża , ok. 1481, National Gallery,Londyn

Gdyby nie ponury temat, mogłaby to być scena rodzajowa pt. „ludzie przy ciężkiej pracy”. Dwóch przybija stopy Chrystusa do krzyża, trzeci poprawia zagłębienie gwoździa w jego dłoni, czwarty pogłębia rów do wkopania krzyża. Obok leży zdarty z Chrystusa płaszcz, o który zagrają oprawcy. Przybijany do krzyża człowiek wstrzymuje oddech z bólu. Dziwnie ostrzyżony piesek obwąchuje czaszkę. Tu nieco skomplikowane wyjaśnienie: Golgota zwana była Wzgórzem czaszki, a czaszka miała ponoć należeć do Adama, pierwszego człowieka. Chrystus jawił się w tym kontekście jako Drugi Adam - ten, który zbawi ludzkość.


Tzw. krucyfiks Gallino, autor nieznany, ok. 1495, muzeum Bargello, Florencja

Niewielka figurka (mniej więcej 40 na 40 cm) zawieszona jest w powietrzu, nie ma bowiem już krzyża, do którego była niegdyś przybita. Postać jest zadziwiająco spokojna - może dlatego, że cierpienie już się dokonało.


Do dzisiaj trwa dyskusja między historykami sztuki, czy autorem tej pięknej rzeźby nie jest przypadkiem sam Michał Anioł. Rząd włoski kupił ją od marszanda Giancarla Gallino w 2008 roku za 3,2 miliony euro. Niektórzy badacze przekonani są o autorstwie Michała Anioła, ze względu na styl i mistrzostwo wykonania. Z drugiej strony, o rzeźbie tej nie wspominają biografowie słynnego Florentyńczyka, Ascanio Condivi i Giorgio Vasari.

Jakby nie było, warto obejrzeć tę niewielką figurkę pięknie wyeksponowaną w muzeum Bargello, które bardzo Wam polecam we Florencji.


Matthias Grünewald, Grupa Ukrzyżowania z Ołtarza z Isenheim, 1506-15, Musée d’Unterlinden, Colmar

Czy wiecie, co to jest sporysz? To rodzaj trującego grzyba pasożytującego między innymi na zbożach. Dzisiaj jest go jak na lekarstwo (a raczej jak na truciznę), więc nie musimy się nim przejmować. Inaczej było w dawnych czasach, kiedy z zanieczyszczonego sporyszem zboża pieczono chleb (zwłaszcza ten najtańszy). Spożycie trujących alkaloidów zawartych w skażonym zbożu powodowało chorobę zwaną uczenie ergotyzmem, a mniej uczenie ogniem świętego Antoniego. Chorzy cierpieli na halucynacje, przykurcze mięśni, martwicę tkanek, wielu z nich umierało. Właśnie takimi chorymi zajmowali się mnisi z klasztoru zakonu Antonitów w Isenheim. I właśnie dla tego kościoła Matthias Grünewald namalował swój słynny poliptyk. Bardzo możliwe, że straszliwie cierpiącego człowieka sportretowanego w scenie Ukrzyżowania widział w przyklasztornym szpitalu. Wygiętych w bólu palców nie da się "odzobaczyć", a Grünewald musiał być nie lada mistrzem, skoro umiał w tym jednym geście oddać cały ogrom bólu.


Antonio Campi, Tajemnice Pasji Chrystusa, 1569, Luwr, Paryż

Zadziwił mnie ten obraz, bo to Męka Pańska w komiksie. Można też przy okazji przetestować swoją wiedzę biblijną - ile scen rozpoznacie? Campi był manierystą, więc mniej dbał o naturalistyczne odmalowanie sceny, a bardziej o przekazanie idei. Miał też dość beztroskie podejście do perspektywy: biały koń wydaje się deptać po człowieku przybijającym dłoń Chrystusa do krzyża, grupki postaci nakładają się na siebie w zupełnie nielogiczny sposób.


Campi stosuje zabieg godny filmowego operatora: żywe kolory ubrań rzymskich żołnierzy, niezbyt zgodne z rzeczywistością, działają jak jupitery i przyciągają wzrok widza do poszczególnych scen.

Scenografia z punktu widzenia historycznego kompletnie nie trzyma się kupy: malarz miesza detale z czasów rzymskich i XVI stulecia. Możecie na przykład wypatrzeć człowieka we współczesnym Campiemu hełmie i ubraniu siedzącego naprzeciw Jezusa na samym dole obrazu. Jest też u stóp krzyża dość dziwny facet w pasiastych spodniach, w wysokim czarnym kapeluszu (oj, nie z Jerozolimy). Do tego średniowieczny zamek w tle. Czy wszystko to po, by zasugerować patrzącym, że ludzie nie zmienili się aż tak bardzo przez wieki?


Francisco de Zurbaràn, Chrystus na krzyżu, 1627, Art Institute of Chicago, Public domain via Wikimedia Commons
Ludzie, którzy oglądali ten obraz w mrocznej zakrystii zakonu dominikanów w Sewilli, brali go za rzeźbę - także dlatego, że postać nie wisi, lecz stoi.

Pierwsze skojarzenie, jakie mam z tym płótnem, to wielka cisza. Realistyczny, ale niezwykle oszczędny w środkach obraz, bez tłoku postaci ani zbytecznego tła, jest jak swoiste zaproszenie do samotnej kontemplacji. Moje drugie skojarzenie, to wizerunki bizantyjskiego Chrystusa Triumfującego: Chrystus Zurbarana co prawda nie triumfuje, ale na obrazie mniej jest cierpienia, a więcej spokoju i godności. Zupełnie jakby Zurbaràn chciał powiedzieć: to nie jest zwykła śmierć zwykłego człowieka. No i chyba miał rację.


Nawiasem mówiąc, na Zurbarana warto zwrócić uwagę: był malarzem niebywale pięknych, wyciszonych martwych natur oraz niezwykłych obrazów o tematyce religijnej (pisałam o jego Baranku tutaj https://www.grandtourblog.info/post/milczenie-owiec )


Eugène Delacroix, Chrystus na krzyżu, 1853, National Gallery, Londyn
Jego malarstwo podziwiał Baudelaire, pisząc, że Delacroix miał wyczucie szczerego smutku, który tak pasuje do naszej dogłębnie smutnej religii.

Tutaj Delacroix odmalował moment opisany w Ewangelii Świętego Jana: Chrystus przemawia do matki i do Jana tuż przed śmiercią. Ubrana na żółto-niebiesko Maria, podtrzymywana jest przez Marię Kleofasę i Jana, u stóp krzyża klęczy Maria Magdalena. W prawym dolnym rogu widać osobę, która zwykle nie jest przedstawiana na scenach Ukrzyżowania: Judasz Iskariota właśnie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. I chyba nie polepsza mu to humoru.


Ponura, gęsta atmosfera tego obrazu kojarzy mi się ze sceną, którą tak pięknie opisał Bułhakow:

„Ciemność, która nadciągała znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto. Zniknęły wiszące mosty łączące świątynię ze straszliwą wieżą Antoniusza, otchłań zwaliła się z niebios i pochłonęła skrzydlatych bogów ponad hipodromem, pałac Hasmonejski wraz z jego strzelnicami, bazary, karawanseraje, zaułki, stawy... Jeruszalaim, wielkie miasto, zniknęło, jak gdyby nigdy nie istniało. Pożarła je ciemność, która przeraziła wszystko, co żyło w samym Jeruszalaim i w jego okolicach. Dziwna chmura przygnana została znad morza przed wieczorem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan.”
James Tissot, Co nasz Pan ujrzał na Krzyżu, 1886-94, Brooklyn Museum

Co dostrzega osoba wisząca na krzyżu? Na przykład własne stopy. A blisko nich, w dziwnym skrócie, klęczy Maria Magdalena z pięknymi rudymi lokami wylewającymi się spod welonu. Tuż za nią stoją Matka Boska i Święty Jan, w tle widać tłum rzymskich żołnierzy i gapiów, wzgórza porośnięte drzewami oliwnymi, kamienne murki, zacierające się w oddali ludzkie postaci. Odwracający tradycyjne punkty widzenia obraz Tissota jest jak ćwiczenie z empatii.

Jego śladem poszedł Salvador Dalì w 1951 roku - przyjmując jednak punkt widzenia nie Syna, lecz raczej Ducha Świętego. Jego superciekawy obraz Chrystus świętego Jana od Krzyża możecie obejrzeć tutaj: https://en.wikipedia.org/wiki/File:Christ_of_Saint_John_of_the_Cross.jpg


Paul Gauguin, Żółty Chrystus, 1889, Albright-Knox Art Gallery
Nic tu się nie zgadza. Ukrzyżowanie ma miejsce nie w Jerozolimie, a w Bretanii, odbywa się w czasach współczesnych malarzowi, w dodatku nie na wiosnę, lecz jesienią.

Zupełnie jakby Gauguin chciał celowo wszystko pomieszać: na biblijną scenę Ukrzyżowania nakłada się współczesny obrazek kobiet w tradycyjnym bretońskim stroju, klęczących podczas modlitwy na Anioł Pański. Figura Chrystusa zapożyczona jest z siedemnastowiecznego krucyfiksu z bretońskiej kapliczki. Do tego wiosenna Pascha miesza się z czasem jesiennych zbiorów, które w Bretanii miały także wymiar duchowy: cykl zasiewów i zbiorów odpowiada bowiem cyklowi: narodziny, życie, śmierć, ponowne narodziny.


Francis Bacon, Ukrzyżowanie, 1933, prywatna kolekcja
Ukrzyżowanie to po prostu „jedna z rzeczy, jakie wyrządzają sobie ludzie”, według słów malarza.

Bacon - artysta głęboko niewierzący - w 1933 roku namalował aż trzy sceny ukrzyżowania. Ten akurat obraz był pierwszym, który zapewnił malarzowi uznanie. Mnie przypomina nieco samotnego Chrystusa Zurbarana – choć u Bacona wymiar duchowy jest całkowicie zredukowany do cierpiącego ciała.

Damien Hirst, God Alone Knows, 2007, Astrup Fearnley Museet, Oslo

Dopiero, kiedy zobaczyłam obraz Bacona dotarło do mnie, jak w sumie mało oryginalny był później Damien Hirst - choć w pierwszym kontakcie jego tryptyk wydał mi się szokujący. Ale im dłużej na to dzieło patrzę, tym bardziej je rozumiem: mniej zwracam uwagę na obrazoburczą formę, więcej - na przekaz dotyczący wystawionego na publiczny widok cierpienia, znaczenia poniesionej ofiary, zredukowania tej ofiary do poziomu brukowej sensacji - i przedziwnej drogi z powrotem, do wzniosłości i wyzwolenia.


John Petts, The Wales Window of Alabama, 1963, 16th Street Church, Birmingham, Alabama, zdj. Jet Lowe, Public Domain, via Wikimedia Commons. Zdjęcie mam tylko czarno-białe, ale w rzeczywistości witraż utrzymany jest w błękitach.

16 września 1963 roku, dwa tygodnie po tym, jak Martin Luther King opowiedział zgromadzonym na marszu w Waszyngtonie o swoim śnie, grupka członków Ku Klux Klanu wrzuciła bombę do kościoła Baptystów w Birmingham w Alabamie. Zginęły cztery czarne dziewczynki ze szkółki niedzielnej, kilkanaścioro dzieci zostało rannych.


Usłyszał o tym walijski artysta John Petts. I wpadł na pomysł, że zrobi witraż zastępujący ten zniszczony przez wybuch. Ogłoszono zbiórkę finansującą dar Walii dla Alabamy. Dwa lata później czarny Chrystus na krzyżu pojawił się w oknie amerykańskiego kościoła. Na początku dzieło uważane było za bluźniercze. Ale jego przesłanie jest, niestety, cały czas aktualne.

„Nie chodzi o to, by utożsamiać Chrystusa z jakimś kolorem skóry. Chrystus utożsamia się z każdym człowiekiem” - powiedział pastor kościoła, wielebny Arthur Price w wywiadzie dla BBC. - „Jeśli prześladujesz osobę dlatego, że nie wygląda tak jak ty, za każdym razem krzyżujesz Chrystusa”.
Charles Degeyter, Qu’il Pende, katedra St. Bavo, Gandawa, wiosna 2022.

Zakończenie tego postu napisało się samo, kiedy kilka dni temu zwiedzaliśmy Gandawę. Będąc tam, nie można ominąć słynnego ołtarza braci Van Eycków. A w katedrze, obok kaplicy ze słynnym Mistycznym Barankiem znaleźliśmy to zadziwiające dzieło.


Tradycyjne rytualne maski mbuya są do dziś używane przez plemię Pende, które mieszka na terenach przynależących niegdyś do belgijskiego Konga. Jedną z takich masek autor instalacji umieścił w srebrnym relikwiarzu o niecodziennym kształcie.


Relikwiarz wystawiony był najpierw w innym kościele, i szybko skrytykowany jako bluźnierczy. Na czas tegorocznego Wielkiego Postu przyjęła go jednak katedra w Gandawie. Nie wiem, czy bardziej szokująca wydała mi się forma, czy treść. Ale muszę powiedzieć, że dzieło to wydało mi się bardzo na miejscu w kraju, gdzie tak wiele ulic, ogrodów i budowli nosi wciąż imię Leopolda II.

I tak sobie myślę, że Ukrzyżowanie to nie tylko męczeńska śmierć, ale i zmartwychwstanie, nie tylko żal i smutek, ale również - tak zawsze nam potrzebne światełko nadziei.

1 komentarz

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page