Jest dla mnie jak jedna z postaci, które malowała: narysowana mocną kreską, wygładzona, poddana drobiazgowej kontroli i nie do końca rzeczywista.
Wstawała o siódmej rano, robiła córce owsiankę, malowała od 9 do 16, potem serwowała rodzinie obiad, trochę poczytała, trochę pohaftowała, ogarniała plan obowiązków na następny dzień, wypijała lipową herbatkę i szła spać o 22. Naprawdę? Pewnie, że nie! Nawet jeśli jakiś artysta/artystka prowadziliby uporządkowany, higieniczny i pozbawiony używek tryb życia, należałoby ten smętny fakt ukryć z przyczyn piarowych. Komu jak komu, ale Tamarze Łempickiej na pewno nie trzeba było tego tłumaczyć. Bo sztukę sprzedawania własnego podkręconego wizerunku opanowała jak mało kto.
Trzy najlepiej sprzedające się malarki na świecie? Georgia O’Keeffe, Frida Kahlo i Tamara Łempicka.
Możliwe, że wcale nie miała na imię Tamara, a poza tym: nazwisko i arystokratyczny przedrostek „de” wzięła po mężu, córkę przedstawiała jako siostrę, a jej najsłynniejszy autoportret jest być może wizerunkiem kogoś zupełnie innego. Chciała, by uważano ją za samouka, ale odebrała staranne artystyczne wyształcenie. Tamara Łempicka uciekając przed przykrą łatką „osoby znikąd” tak manipulowała przy swoim życiorysie, że do dziś stanowi on dla biografów niezłą układankę. Była mistrzynią autokreacji. A ponieważ życie nie dało jej na starcie tego, czego pragnęła, musiała to sobie sama zorganizować.
Kobieta w zielonym bugatti
Autoportret, 1929, kolekcja Marka Roeflera, Villa la Fleur
Gdybym miała wybrać tylko jeden obraz Tamary Łempickiej, byłby to właśnie ten. To kwintesencja jej stylu, a przy okazji autoportret (?).Obraz pojawił się na okładce niemieckiego magazynu dla kobiet Die Dame w 1929 roku. Dzisiaj mógłby reklamować któryś z erotycznych technohorrorów Davida Cronenberga: samochód i prowadząca go atrakcyjna kobieta stapiają się w jedno.
Gdyby to był realistyczny autoportret, na obrazie byłoby żółte renault, kobieta byłaby ubrana na żółto i byłaby nią Tamara Łempicka. Artystka jeździła bowiem w tamtych czasach jaskrawożółtym francuskim samochodem i dobierała suknie pod kolor karoserii. Postanowiła jednak namalować auto bardziej luksusowe, w intrygującym odcieniu zieleni. Jest też możliwe, że do pozowania zaprosiła swoją siostrę Adrienne, bardzo do Tamary podobną.
W przypadku Tamary Łempickiej niewiele rzeczy jest tym, czym się wydają. Na przykład jest dość prawdopodobne, że wcale nie miała na imię Tamara, lecz Rozalia. Urodziła się może w Moskwie, może w Sankt-Petersburgu, ale jako miejsce urodzenia podawała Warszawę. Odmładzała się też ponoć o kilka lat. Utrzymywała, że urodziła się w roku 1898, ale możliwe, że wydarzyło się to trzy lata wcześniej. Wymazywała swoje żydowskie korzenie. Ojciec, Borys Gurwik-Gorski, zamożny rosyjski Żyd, zniknął z jej życia wcześnie. Tamara twierdziła, że rodzice się rozwiedli, możliwe jest jednak, że ojciec popełnił samobójstwo. Matka Malwina pochodziła z zamożnej rodziny kupieckiej o żydowskich korzeniach, które Tamara skrzętnie ukrywała. Matka wychowywała oprócz Tamary jeszcze dwójkę dzieci: Adrienne i Stańczyka.
Tamara Łempicka doskonale odnalazłaby się w czasach Instagrama, bo już prawie sto lat temu wiedziała, jak popularne są wystudiowane portrety i wygładzone martwe natury. Edytowała też swój życiorys ile wlezie i była jak chodząca reklama siebie samej.
Czego to o niej nie napisano! Że zażywała kokainę (lub też haszysz?) z André Gidem, że serwowała dania na ciałach nagich modelek, że żyła głównie szampanem i kawiorem, że przygodnych kochanków obu płci sprowadzała sobie z szemranych nabrzeży Sekwany. A przy tym pracowała po kilkanaście godzin dziennie. Przyjaźniła się z Jeanem Cocteau, Filippo Marinettim i Salvadorem Dalì. Jeśli nie była z kimś tak blisko, jak tego chciała, to przynajmniej robiła sobie z tą osobą zdjęcia - tak jak z Gretą Garbo, by zasugerować łączącą je przyjaźń. Byłą gwiazdą kronik towarzyskich w Paryżu, potem w Stanach Zjednoczonych. Bo też i robieniem wokół siebie szumu zajmowała się pełnoetatowo. Element wizerunku stanowiły jej romanse z mężczyznami i kobietami, były też jedną z przyczyn rozpadu jej pierwszego małżeństwa. Drugi małżonek był już najwyraźniej bardziej zahartowany w bojach.
Swój pierwszy milion dolarów zarobiła przed trzydziestką. Dwadzieścia jej obrazów sprzedano za ponad milion dolarów każdy. A Portret Marjorie Ferry jest najdroższym dziełem polskiej artystki: w zimie 2020 roku dom aukcyjny Christie’s sprzedał go za ponad 16 milionów funtów.
Kobieta w zielonym sportowym samochodzie nie jest dla mnie portretem nikogo konkretnego. To wizerunek kobiety z lat 20-tych, epoki futuryzmu i fascynacji nowoczesnością i szybkością.
W tamtych czasach wydarzyło się bowiem kilka rzeczy, które zmieniły społeczeństwo. Po pierwsze, kobiety w czasie pierwszej wojny światowej wkroczyły na rynek pracy i tak już zostało. Wymagało to pozbycia się krępującej ciało sznurowanej bielizny (na wiecznym wdechu ciężko się pracuje); przy okazji kobiety zaczęły też zrzucać gorset społecznych konwenansów. Po drugie, zmieniła się moda. W 1922 roku Victor Margueritte wydal powieść Chłopczyca i zaczął się szał: ideałem stała się chłopięca sylwetka, lansowano więc suknie o prostym kształcie, z obniżoną talią, ledwie zasłaniające kolana. Antoni Cierplikowski, utalentowany fryzjer z Sieradza, który zrobił olśniewającą karierę jako stylista gwiazd, wylansował cięcie à la garçonne. Krótka fryzura doskonale pasowała do najmodniejszego nakrycia głowy: kapelusza przypominającego kask (takiego, jak na obrazie z zielonym samochodem). Spróbujcie go wcisnąć na kok! Po trzecie wreszcie, zaczęły się zmieniać trendy w sztuce. Odpowiedzią na koszmary wojny był styl art deco. Ludzie chcieli żyć pełnią życia, potrzebowali beztroski i zapomnienia. Do tego doszedł kult nowoczesności, zapowiedziany już w 1909 roku w Manifeście futurystycznym. Filippo Tommaso Marinetti ogłaszał w nim zerwanie z dotychczasową sztuką i głosił uwielbienie dla pędu, maszyn, energii i siły.
Mężczyzna niedokończony
Portret Tadeusza Łempickiego, 1928, Centre Pompidou, Musée national d’art moderne, Paryż
Pochodzący ze szlacheckiej rodziny młody prawnik Tadeusz Łempicki był wybitnie przystojnym mężczyzną i jedną z lepszych partii w mieście. Tamara poznała go na balu karnawałowym. Sama też nie była raczej typem szarej myszki: na balu wystąpiła w przebraniu chłopki i prowadziła ze sobą żywą gęś. Postanowiła zostać żoną Łempickiego, choć rodzina (jej, nie jego) miała zastrzeżenia: Łempicki nie pracował w zawodzie i nie miał majątku, miał za to reputację kobieciarza.
Po małżeństwie z Łempickim Tamara dodała sobie de przed nazwiskiem, w Paryżu przedstawiała się arystokratycznie jako de Lempicka.
Samo małżeństwo było niełatwe. Zaczęło się jak na przygodowym filmie: Tamara uratowała Łempickiego w Petersburgu. Po rewolucji został aresztowany, a Tamara wyciągnęła go z bolszewickiego więzienia dzięki wsparciu szwedzkiego konsula. Konsul nacisnął tam, gdzie należało i spowodował uwolnienie Łempickiego, Oczywiście, nie z czystej życzliwości i nie za darmo. Tamara zapłaciła mu za to własnym ciałem. Nie wiem jak Wy, ale jak za takie przygody serdecznie dziękuję.
W Paryżu Tadeusz walczył z wojenną traumą, możliwe również, że trudno mu było przełknąć sytuację z konsulem. Tamara utrzymywała oboje, nie żałowała też sobie nocnego życia i głośnych romansów. W 1927 roku dała się zaprosić do posiadłości włoskiego poety Gabriele d’Annunzia, człowieka o zasłużenie zszarganej reputacji, by zrobić jego portret. D'Annunzio miał jednak najwyraźniej plany dotyczące raczej sypialni niż malarskiej pracowni. Tamara dawała się uwodzić, a znajomość ze znanym pisarzem robiła jej reklamę. Ale wydaje się, że d’Annunzio nic nie osiągnął. Ironia losu:
akurat ten nieskonsumowany romans był kroplą, która przepełniła czarę goryczy i przypieczętowała rozpad małżeństwa Łempickich.
Tadeusz nawiązał romantyczną relację z Ireną Spiess, potem się z nią ożenił. W 1928 roku Tamara namalowała portret byłego męża, nazywając go Niedokończony mężczyzna - nie domalowała bowiem prawej dłoni modela, na której powinna znajdować się ślubna obrączka
Uciekinierka
Uchodźcy, 1931, Musée d’art et d’histoire de Saint-Denis
Los osób uciekających przed niebezpieczeństwem Tamara znała z własnego życia. Pierwszy raz musiała emigrować z mężem Tadeuszem, tuż po wydobyciu go z bolszewickiego więzienia. Młodzi Łempiccy stracili wtedy bezpowrotnie dom i majątek. Kolejny raz Tamara pakowała walizki z drugim mężem, baronem Raoulem Kuffnerem, kiedy namówiła go do zmiany kraju w obliczu rosnącej fali antysemityzmu, oboje mieli bowiem żydowskie korzenie. Tym razem czasu na przygotowania do emigracji było na szczęście więcej. Zimą 1938 roku państwo baronostwo zabezpieczyli majątek i przenieśli się z Paryża do Stanów Zjednoczonych. Tam w latach 40-tych Tamara działała w komitetach organizujących pomoc dla uchodźców z Europy.
Dama w czerwieni
Saint-Moritz, 1929, Musée des Beaux-Arts, Orlean
Wizerunek kobiety w koralowym golfie przypomina bardziej reklamowy plakat niż obraz. I w gruncie rzeczy jest plakatem - powstał na zamówienie pisma Die Dame, które potrzebowało okładki. Tamara chętnie przyjmowała takie zamówienia, bo po pierwsze, wydawnictwa dobrze płaciły, po drugie - publikacja zapewniała coś, co dzisiaj nazywamy „zasięgami”.
Zresztą już wtedy świat sztuki i świat mody się przenikały.
Raoul Dufy i Sonia Delaunay projektowali tkaniny, Man Ray robił zdjęcia sukien Elsy Schiaparelli na okładki żurnala Harper’s Bazaar. Tamara znała się z Coco Chanel, pozowała też nieraz do zdjęć w chanelowskich perłach. Na przyjęcia chadzała w kreacjach od Chanel i Schiaparelli. Jak mało kto umiała oddać na obrazach (nie)dyskretny urok luksusowej mody: blask klejnotów, fakturę drogich materiałów, miękkość skórzanych rękawiczek.
Modelką pozującą do obu powyższych portretów była najprawdopodobniej bardzo bliska przyjaciółka Tamary. Ira Perrot była w latach 20-tych sąsiadką Łempickich na Montparnassie. Przez dziesięć lat łączyła ją z Tamarą bardzo bliska więź. Podobno nawet Tadeusz Łempicki był przekonany, że Ira była wielką miłością jego żony. Jak by nie było, piękna brunetka widnieje na kilkunastu obrazach. Niewiele o tym związku wiadomo. Wiadomo natomiast, że kiedy w 1930 roku kobiety zerwały ze sobą kontakty, Tamara przypłaciła to poważnym załamaniem nerwowym.
Warsztat jak showroom
Pracownia, ok. 1924, Kolekcja Marka Roeflera, Villa la Fleur
Do czego może być potrzebna droga biżuteria? Poza brylowaniem na przyjęciach, można dzięki niej zapewnić sobie mieszkanie w podbramkowej sytuacji. Skromny pokój w małym paryskim hoteliku państwo Łempiccy mogli wynająć dzięki sprzedaży pierścionka ze szmaragdem, który Tamara wywiozła podczas ucieczki z Rosji. W Paryżu to właśnie na niej spoczęła dbałość o finanse rodziny, bo Tadeusz walczył z powięzienną traumą. Siostra namówiła ją, by zaczęła sprzedawać obrazy. W 1923 roku malarka zaczęła wystawiać swoje płótna w niewielkich paryskich galeriach, rok później jej prace były prezentowane na Salonie Nowoczesnych Kobiet Artystek w Paryżu (Salon des Femmes Artistes Modernes). W 1925 roku miała solową wystawę w Mediolanie.
Po jakimś czasie Łempiccy mogli sobie pozwolić na przeprowadzkę do trzypokojowego mieszkania na Montparnassie. A królestwem Tamary stała się pracownia przy rue Méchain. Dwukondygnacyjny apartament zaprojektował wzięty modernistyczny architekt Robert Mallet-Stevens, a wnętrze pracowni urządziła siostra Tamary, Adrienne Gorska de Montaut, jedna z pierwszych paryskich dyplomowanych architektek.
Szare ściany, chromowane detale, amerykański bar koktajlowy, elementy inspirowane wnętrzami kajut luksusowych statków - wnętrze musiało się wydawać niezwykle nowoczesne. Stały też w nim fotele ozdobione monogramem TL.
Łącząca funkcje atelier, salonu sztuki i miejsca spotkań towarzyskich pracownia Tamary Łempickiej była też jej wizytówką.
W latach 20-tych XX wieku publiczność zaczęła się interesować nie tylko samymi dziełami, ale także pracowniami artystów. Atelier, przestrzeń uznawana do tej pory za prywatną, stała się wystawową witryną, opisywaną w prestiżowych periodykach i utrwalaną na filmach.
Jako córka i nie córka
Kizette w różowej sukience, 1927, Musée d’arts de Nantes
Portret nastoletniej Krystyny Marii, częściej zwanej Kizette, był pierwszym obrazem, za który Tamara Łempicka dostała nagrodę: grand prix na Exposition Internationale de Beaux-Arts w Bordeaux. Nagroda zachęciła artystkę do częstszego malowania córki. Kizette znosiła to w miarę cierpliwie. Może dlatego, że i matka, i córka były przekonane, że Tamara będzie sławna, a portrety Kizette będą wisieć w muzeum. I tak się zresztą stało.
Jedyna córka Tamary i Tadeusza Łempickich urodziła się w 1916 roku. I miała przechlapane, nie była to bowiem rodzina jak z reklamy margaryny. Kiedy rodzice się rozwiedli, nastoletnia Kizette znalazła się pod opieką despotycznej i raczej ekscentrycznej Tamary. Tamara była też osobą bardzo zajętą, Kizette wylądowała więc w angielskiej szkole z internatem, a z matką jeździła na wakacje do Włoch. W 1939 roku Tamara z córką i drugim mężem osiedli w Stanach Zjednoczonych.
Niektórzy znajomi Tamary nie wiedzieli, że ma córkę. Tamara zaczęła bowiem przedstawiać kompromitująco wyrośniętą Kizette jako swoją siostrę. Natomiast Kizette najczęściej mówiła na mamę Chérie. Musiały jednak być ze sobą mocno związane, bo spędziły ze sobą właściwie całe życie. Starzejąca się Tamara mieszkała w domu Kizette aż do śmierci.
Piękne detale
Martwa natura z jajkami, 1941, Musée d’art moderne et contemporain de Saint-Etienne Métropole
Nie wiedząc, kto namalował obraz i tak pewnie byśmy zgadli. Zdecydowane linie, kontury jak wycięte z papieru, nasycone kolory, mocno zaznaczone cienie są bardzo charakterystyczne dla stylu Tamary Łempickiej. Tradycyjny temat, ale pokazany w nowoczesnej formule - tego między innymi Tamara nauczyła się w paryskiej pracowni André Lhote’a. I malowała po swojemu, nadając zwykłym codziennym przedmiotom luksusowy sznyt. Przeglądając dorobek Łempickiej w Internecie, miałam wrażenie, że malowała równie dużo martwych natur i kompozycji kwiatowych, co portretów. Jedne i drugie były wysoko cenione przez zamożną klientelę.
Pustelnia parmeńska
Matka przełożona, 1935, Musée d’arts de Nantes
W 1930 roku Tamara przechodziła kryzys. Najpierw rozwód z Tadeuszem, potem rozstanie z Idą Perrot, do tego zanik twórczej weny. Ratunek widziała w duchowym wycofaniu, postanowiła więc przymierzyć się do klasztornego życia. Zakon wybrała w pięknym miejscu: we włoskiej Parmie. Miała zostać tam na dłużej, wszystko się zmieniło jednak, gdy poznała przeoryszę. Nie, nie dlatego, że ta ostatnia była jak żywcem wyjęta z koszmarnej opowieści Drewniany różaniec (nic mi o tym nie wiadomo). Tamara zachwyciła się natomiast uduchowioną twarzą matki przełożonej, i to tak bardzo, że zapragnęła ją namalować. Odzyskała wigor, a klasztor stracił potencjalną mniszkę. Pracowała nad portretem kilka lat, nigdy też się z nim nie rozstała. A czy było tak dlatego, ze bardzo lubiła ten obraz czy też dlatego, że portret mniszki nie wzbudził powszechnego zachwytu? Tę wiedzę Tamara Łempicka zabrała do grobu.
Kobieta w podróży
Szary turban, 1945, MUDO-Musée de l’Oise
Mam dużo zrozumienia i sympatii dla osób, które nie potrafią długo usiedzieć w jednym miejscu. A Tamarę wiecznie gdzieś gnało. Pierwsze podróże wymuszała na babce, symulując chorobę: uzdrowić słabnącą nastolatkę mogła tylko podróż w ciepły klimat Włoch. I babka takie podróże fundowała (myślę, że obie panie, starsza i młodsza, doskonale się bawiły). W 1911 roku Tamara przeniosła się do swoich krewnych, Stefy i Maurycego Stifferów do Petersburga. Tam uczyła się na kursach rysunku na Akademii Sztuk Pięknych.
Jak już wiemy, w dramatycznych okolicznościach młodzi małżonkowie Łempiccy w 1918 roku znaleźli się w Paryżu, gdzie Tamara kształciła się w pracowniach francuskich nauczycieli malarstwa i sprzedawała pierwsze obrazy. Regularnie jeździła też do Włoch studiować sztukę i oglądać dzieła starych mistrzów. Odbyła rejs do Ameryki luksusowym liniowcem Paris. Odwiedzała też kraje skolonizowane przez Europejczyków w Afryce i na Bliskim Wschodzie, korzystając z najnowszych turystycznych ułatwień: regularnych lotów z Rzymu i Paryża, dobrych dróg, luksusowych hoteli. Zaczęła malować portrety wystylizowane na wschodni sposób, dużo też jaśniejsze i bardziej świetliste niż mroczne paryskie kompozycje.
W latach 40-tych osiadła wraz z drugim mężem w Stanach Zjednoczonych. W 1962 roku przeniosła się z rodziną Kizette do Meksyku, i zmarła tam w 1980 roku. Prochy Tamary zostały zgodnie z jej wolą rozrzucone z helikoptera nad meksykańskim wulkanem Popocatépetl.
Jej kontakty z naszym krajem właściwie zanikły po rozwodzie z Tadeuszem Łempickim, a w 1942 roku Tamara przyjęła amerykańskie obywatelstwo. Zawsze jednak podkreślała, że jest Polką.
Jak wyjść poza ramy
Wenecja w deszczu, 1961, kolekcja Marka Roeflera, Villa la Fleur
To jeden z obrazów, przy których Tamara eksperymentowała z nowym tematem i nowymi technikami. To też jedna z prób wypłynięcia znowu na szerokie artystyczne wody, nieudana.
Największe sukcesy Tamary jako malarki przypadły bowiem na okres paryski, lata 20-te i 30-te. Jej malarski styl wpisał się idealnie w szał na art deco. Łempicka malowała więc portrety, akty i martwe natury, zamawiane niemal hurtowo przez bogatych paryżan.
W Ameryce lat 40-tych sytuacja była już nieco inna. Twórczość Tamary okazała się zbyt dekadencka. Skończyła się epoka art deco, futuryzm był dawno pogrzebany, modne stały się natomiast surrealizm i abstrakcja.
Tamarze trudno było się w tym wszystkim odnaleźć. Dla amerykańśkich artystów i aktorów była tylko „baronową z pędzlem”, niewątpliwie barwną i ekscentryczną, ale nie wykraczającą poza status żony przy mężu. Nie mieściła się też w ramach tego, co skłonni byliby zaakceptować przedstawiciele klasy średniej, jako zbyt arogancka i moralnie podejrzana.
To, co w Paryżu zbudowało ją jako artystkę: balansowanie na skraju sztuki i komercji, testowanie granic obyczajowości i seksualnych tabu, w Ameryce sprawiło, że nie traktowano jej poważnie.
Mimo to nie poddawała się. Malowała przez całe życie, poszukując nowych stylów, ewoluując w kierunku abstrakcji. Próbowała eksperymentować z nowymi technikami - na przykład zamieniała pędzel na szpachlę. Powoli jednak jej twórczość przechodziła w zapomnienie.
W latach 70-tych przypomniano sobie o Tamarze Łempickiej na chwilę, na fali powrotu mody na art deco. Nie udało jej się jednak nigdy odzyskać sławy z lat 20- 30 tych, z okresu paryskiego. Oczywiście za życia. Prawdziwy szał na Łempicką miał się bowiem zacząć dwadzieścia lat po śmierci artystki.
Moda na Łempicką przyszła z Hollywood. W latach 80-tych obrazy Tamary Łempickiej zawisły w domach Madonny, Barbry Streisand, Jacka Nicholsona.
Ani wstrząśnięta, ani zmieszana
...czyli mój kłopot z Łempicką
Sztuka pozbawiona napięcia, dobra na trudne czasy - tak mniej więcej określiła twórczość Łempickiej Anda Rottenberg w radiowej rozmowie z Anną Wacławik-Orpik. I chyba z tym napięciem mam największy problem, nawet większy niż z prostym faktem, że niektóre obrazy Łempickiej wydają mi się po prostu niedobre. Malowane przez Tamarę portrety urodziwych ludzi drażnią ośrodki przyjemności w mózgu, zupełnie jak zdjęcia słodkich zwierzaków, pięknych krajobrazów, wspaniałych modowych stylizacji. Jedne i drugie przedstawiają piękno i dobrobyt, świat bez zmarszczek, ulice bez śmieci, obfitość niepsującego się jedzenia. Oglądając płótna Tamary podziwiam ich wygładzone piękno, nie budzą jednak we mnie więcej emocji niż przeglądanie Instagrama. To trochę za mało, jak na coś, co określilibyśmy mianem wielkiej sztuki. Co gorsze, kiedy na portretach pędzla Tamary widzę uchodźców czy starszą kobietę roniącą łzy jak groch, nie umiem przezwyciężyć wrażenia, że patrzę na pastisz. Luksusowy styl, tak dobrze pasujący do pięknych, młodych i bogatych, nakłada na poważniejsze tematy upiorny, groteskowy filtr.
Rozumiem natomiast doskonale, dlaczego ludzie chcą, by obrazy Tamary wisiały u nich na ścianach, dodając charakteru luksusowym wnętrzom, obok skórzanego fotela o rozpoznawalnej linii i pięknej designerskiej lampy. A przy okazji każdy gość od razu rozpozna, że to Łempicka (droga), a nie wybitnie uzdolniony początkujący artysta z targów sztuki przy muzeum (duuuużo tańszy). Bo Tamara Łempicka dzisiaj to też w dużej mierze znana światowa marka.
Nie mogę jednak powiedzieć, że jej nie lubię. A kubek do kawy z reprodukcją któregoś z portretów Tamary mogłaby mieć każda współczesna kobieta. By jej przypominał co rano, jak wiele jest w jej rękach. I w tym kontekście doprawdy nie jest dla mnie ważne, czy kobieta w zielonym bugatti to autoportret. Bo zadziorna blondynka za kierownicą sportowego samochodu będzie dla mnie zawsze Tamarą Łempicką.
Wszystkie zdjęcia do tekstu zrobiłam podczas
wystawy w Muzeum Narodowym w Lublinie
Tamara Łempicka – kobieta w podróży,
czynnej od 18 marca do 14 sierpnia 2022.
Comments