top of page
  • Zdjęcie autoraKatarzyna Stachowicz

Wal(e)c ze sztuką

Zaktualizowano: 21 sie 2022


Co robi multimiliarder, który nie może uzyskać zgody na kupno działki budowlanej w Paryżu? Na pociechę kupuje sobie pałac w Wenecji. A jeszcze lepiej dwa.


Urs Fischer, rzeźba z wosku
Urs Fischer, Untitled, 2011, detal

No dobra, przemawia przeze mnie czysta zawiść, bo też bym tak chciała, a pałac mógłby być tylko jeden, i nawet ostatecznie pod Wenecją. Ale muszę też oddać François-Henri Pinault sprawiedliwość, bo poza szefowaniem prestiżowej firmie handlującej dobrami luksusowymi, robi on całkiem niezłą robotę jako mecenas sztuki. Ma też co wystawiać, bo udało mu się zebrać około dziesięciu tysięcy dzieł współczesnych artystów.


Bourse de Commerce, Collection Pinault, Paryż, zdj. Ath wik, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

Pinault z zamiarem zorganizowania wielkiej prywatnej galerii sztuki nosił się od jakichś dwudziestu lat. Pierwszy zamysł dotyczył wybudowania galerii na wyspie na Sekwanie, na obrzeżach Paryża. Nie udało się, bo ówczesna administracja miasta rzucała ponoć coraz to nowe kłody pod nogi prominentnemu kolekcjonerowi sztuki. François-Henri Pinault zainwestował więc we Włoszech. W 2006 roku otwarta została galeria w weneckim Palazzo Grassi. Trzy lata później podwoje otworzył przybytek przy Punta della Dogana, też w Wenecji.


Bourse de Comerce, Paris
Wnętrze Bourse de Commerce, z betonowym cylindrem Tadao Ando

Potem zaczęło się coś zmieniać w rodzimej Francji. Bernard Arnault otworzył w 2014 roku swoją Fundację Louis Vuitton, a w 2016 roku François-Henri Pinault dogadał się z urzędującą do dzisiaj mer (merową? merką?) Paryża, Anne Hidalgo. Wydzierżawił od miasta na 50 lat budynek Bourse de Commerce, czyli Giełdy Handlu. W zamian pokrył koszty renowacji i zainwestował w przebudowę sygnowaną przez japońskiego architekta Tadao Ando (w sumie ponoć, plus minus, 160 milionów euro, kto bogatemu zabroni).


Bourse de Commerce, Paris
Bourse de Commerce, widok od strony Hal

Collection Pinault nie jest fundacją, jak Fondation Maeght w Prowansji (https://www.grandtourblog.info/post/remedium) czy Fondation Louis Vuitton w Paryżu. Wyczytałam w jednym z artykułów na artview.com, że status fundacji non-profit, pozwalający na znaczące ulgi podatkowe, wymaga jednocześnie utrzymania pełnej transparentności. Co może nie być zbyt dogodne w sytuacji pewnego konfliktu interesów: François-Henri Pinault jest też właścicielem domu aukcyjnego Christie’s, czyli teoretycznie może handlować dziełami, które wcześniej wylansuje.


Hala Zbożowa w 1838 roku, Nicolas-Marie-Joseph Chapuy, Public domain, via Wikimedia Commons

Budynek sąsiadujący z Halami i Centrum Pompidou zbudowano w XVIII wieku, jako skład zboża. W 1812 roku nakryto go kopułą, najpierw z metalu, potem ze szkła. Przebudowany został w tym samym czasie, kiedy wzniesiono wieżę Eiffela - obie budowle miały bowiem uświetnić Wystawę Światową w 1889 roku.


Z tego też czasu pochodzi panorama namalowana wewnątrz kopuły. Ogromna alegoria Francji triumfującej w handlu na pięciu kontynentach ma 10 metrów wysokości i 140 szerokości. W sumie daje to 1400 metrów kwadratowych, czyli mniej więcej tyle, ile sześć kortów tenisowych.


kopuła Bourse de Commerce, jesień 2021

Nic dziwnego, że nad dziełem pracowało aż pięciu artystów (dzisiaj kompletnie zapomnianych, choć zachowały się ich nazwiska). Budynek Giełdy ma 40 metrów wysokości, więc namalowane pod sufitem postaci są ogromne, by były widoczne z parteru budynku. Głowy ludzi namalowanych na pierwszym planie mają pół metra średnicy.


Bourse de Commerce, Paris

A treść? No cóż, odpowiadała duchowi epoki, choć dzisiaj razi jako naiwna i pełna kolonialnych stereotypów. Europę symbolizuje sztuka i architektura, Afrykę - lew i scena polowania, Wschód - nargile i słonie, daleką Północ i Rosję, a jakże - niedźwiedź polarny. Doprawdy, można się poczuć jak na pokazie ludowych tańców bałkańskich po kolacji na wakacjach all-inclusive.

Wyobrażacie sobie, jak wielkim wyzwaniem było umieszczenie na kopule ogromnego malowidła? Artyści malowali na pasach lnianego lub konopnego płótna, które potem wklejano wewnątrz kopuły, dopasowując malunki na łączeniach.


Dekoracja kopuły, zanim budynek wydzierżawiła Collection Pinault, restaurowana była zaledwie dwa razy: w 1995 roku i w latach 2010-13, po pożarze budynku. Renowacja okazała się równie trudna, jak stworzenie malowidła. Po pierwsze, specjaliści musieli poradzić sobie z duchami. Nie chodzi bynajmniej o pokutujące dusze handlarzy zbożem, lecz o brudzące płótno pasy drobinek kurzu przyciąganych przez metalowe pręty w strukturze kopuły - zwane fantômes. Po drugie, warto sobie uzmysłowić, że używane w XIX wieku farby robione były na bazie trującego ołowiu. Wreszcie po trzecie, ze względu na bardzo wąskie rusztowanie, niezwykle trudno było ocenić na bieżąco efekt prac malarzy i konserwatorów z odpowiedniej odległości. Dołóżcie do tego dodatkową presję: zaprojektowany przez Tadao Ando betonowy cylinder pozwala zwiedzającym oglądać malowidła na suficie z niespotykanie bliskiej odległości.


Wnętrze Bourse de Commerce możecie obejrzeć na Youtube. Znalazłam dwa interesujące materiały: czterominutowy klip przedstawiający wystawę oraz superciekawy film telewizji Arte (oba w wersji francuskojęzycznej).



Klasycystyczna część wnętrza Giełdy, z gołębiami Maurizio Cattelana

Budynek Bourse de Commerce jest neoklasyczny z zewnątrz i bardzo nowoczesny wewnątrz. Na środek głównego pomieszczenia, przykrytej kopułą okrągłej hali, Tadao Ando wstawił wysoki betonowy walec. Otaczają go cztery piętra galerii, z oknami na wnętrze kopuły i na zewnątrz budynku. W podziemiach jest dodatkowa przestrzeń wystawowa i sala wykładowo-koncertowa. Umeblowanie zaprojektowali słynni bracia designerzy Ronan i Erwan Bouroullec.


Bourse de Commerce, Paris
Klatka schodowa Bourse de Commerce

Wnętrze galerii robi wrażenie. Jest jasno, z oddechem, czuć wielkość i splendor. Pomysł zestawienia klasycystycznych stiuków, kolumn i fryzów z ultranowoczesnym surowym betonem wydał mi się z początku zachwycający. Potem niestety czar prysł. Galeria podzielona jest na multum zakamarków, w których łatwo zabłądzić lub coś przeoczyć. Sytuację pogarsza wymuszony epidemicznym rygorem jednokiernkowy ruch zwiedzających. Zwiedzanie w takich warunkach okazało się męczące: bez przerwy błądziliśmy, szliśmy pod prąd i strażnicy musieli nas zawracać lub bronić wstępu do kolejnych pomieszczeń. Podejrzewam, że jeśli będziecie oglądać galerię w popandemicznych czasach, możecie odnieść lepsze wrażenie niż ja miałam na jesieni 2021.


Drugi detal, który mnie zirytował, nie jest związany z pandemią: chodzi o sposób podpisywania wystawianych dzieł. Tabliczki ze zbiorowym opisem eksponatów w danej sali umieszczone są w jej rogu, z niewielką mapką pomagającą zlokalizować poszczególne instalacje czy obrazy w pomieszczeniu. Zamiast oglądać sztukę, testujecie więc swój zmysł orientacji w przestrzeni oraz zdolność zapamiętania, co gdzie wisi.

Kerry James Marshall, Laundry Man, 2019

Tak czy owak, niektórych podpisów lepiej być może wcale nie czytać, szczególnie tych pisanych pompatycznym akademickim stylem, trudnym do wytrzymania dla osoby mało zahartowanej w strzelistej francuszczyźnie. Kolejną rzeczą, która sprawia, że do kolekcji Pinault wrócę raczej nieprędko, jest dobór wystawianych dzieł. Owszem, ciekawy, Pinault wystawia bowiem artystów, których francuskie instytucje kulturalne pokazują rzadko. A że w większości nie są to moi ulubieni artyści - to już oczywiście mój problem.


Kolekcja ma bardzo bogate zbiory, dlatego chcąc obejrzeć wszystko, przygotujcie się na kilka godzin zwiedzania. Ja tyle czasu nie miałam. Muszę się też przyznać, że niewiele z wystawianych akurat dzieł wzbudziło we mnie większe emocje. Przedstawiam zatem to, przy czym zatrzymałam się dłużej.

David Hammons, Collection Pinault
David Hammons, Untitled, 2000

Co łączy nędzne rejony Harlemu, muzykę jazzową i koszykówkę? David Hammons widzi wspólny mianownik: miejsce Afroamerykanów w amerykańskim społeczeństwie. Artysta wykorzystuje przedmioty znalezione podczas wędrówek po Nowym Jorku. Nadaje starym, porzuconym gratom nowe znaczenie. Na wystawie w Collection Pinault można obejrzeć około 30 jego prac. Między innymi obrazy „malowane” przy pomocy piłki do koszykówki, zamoczonej w farbie i odbijanej na białym kartonie. Zdezelowany, porzucony rower przypominający wózek bezdomnego. Kosz do koszykówki zmieniony w kryształowy żyrandol.

Davis Hammons, Collection Pinault
David Hammons, High Level of Cats, 1998

Najdłużej zatrzymałam się przy grupie trzech wielkich bębnów, na których śpią koty. Afrykańskie bębny są wysokie i smukłe jak czarnoskórzy koszykarze. Na nich schroniły się (? - ale o tym za chwilę) bezpańskie koty. Jak mówi Hammons, Afroamerykanie mieli w Ameryce dwie drogi ucieczki do lepszego świata: muzykę i sport. Stąd zatem jazzowe bębny, koszykówka i wyniesione na piedestał, bezpieczne bezpańskie koty. Idea ładna, ale problem jaki mam z tym dziełem jest natury nie estetycznej, lecz etycznej. Do jego stworzenia potrzebne były bowiem trzy koty, złapane na ulicy i wypchane. Nic na to nie poradzę, ale w tym momencie przestaje mi się to podobać. Chyba bym wolała, żeby artysta zwrócił się do utalentowanego producenta pluszaków. Uważam, że sztuka nie powinna wymagać ofiar innych niż męczarnie samego artysty.

David Hammons, Pinault Collection
David Hammons, High Level of Cats, 1998, detal

Dlatego podobny problem mam z kolejnym dziełem wystawionym w Kolekcji Pinault: grupką wypchanych gołębi Maurizio Cattelana (tego od papieża rażonego metorytem i banana przyklejonego o ściany taśmą do kneblowania). Gołębie umieszczono tuż pod kopułą, w roli obserwatorów.

Maurizo Cattelan, Pinault Collection
Maurizio Cattelan, Others, 2011

Jestem bardzo zadowolona, że wyrobiliśmy się ze zwiedzaniem galerii niedługo po jej inauguracji. Na otwarcie wystawy przygotowano bowiem bardzo atrakcyjny akcent: instalację szwajcarskiego artysty Ursa Fischera.

Urs Fischer, PInault Collection
Urs Fischer, Untitled, 2011

Fischer specjalizuje się w efemerycznych obiektach, które są w gruncie rzeczy gigantycznymi świecami: zapalone na wernisażu wystawy, rozpływają się i nikną na oczach kolejnych fal zwiedzających.

Urs Fischer, Pinault Collection

Umiejscowienie dzieła na samym środku Rotundy, w sercu galerii, wymagało czegoś spektakularnego. Fischer wybrał więc instalację Untitled, 2011. Jej centralny punkt stanowi woskowa replika rzeźby włoskiego manierysty Giambologni, przedstawiającej Porwanie Sabinek (pierwowzór można obejrzeć na Piazza della Signoria we Florencji).

Urs Fischer, Pinault Collection

Oryginał Giambologni z marmuru ma 6 metrów wysokości. Cylinder wewnątrz Rotundy - 9 metrów. Żeby nadać pracy właściwe proporcje, Fischer umieścił ją na piedestale podobnym do tych, jakie można zobaczyć na włoskich placach.

Urs Fischer, Pinault Collection
Urs Fischer, Untitled, 2011, detale

Centralną „rzeźbę” otacza siedem różnych siedzisk. Symbolizujące różnorodność kultur tradycyjne krzesła z Mali, Burkina Faso, Etiopii i Ghany (pierwowzory znajdziecie w paryskim muzeum etnograficznym Quai Branly), fotele samolotowe przywodzące na myśl szybkie i dalekie podróże, oraz dwa emblematy globalizacji: biurowy fotel na kółkach oraz najbardziej popularny mebel ogrodowy na świecie, białe plastikowe krzesło. Częścią instalacji jest też postać Rudolfa Stingela, artysty i przyjaciela Fischera. Instalacja celowo wchodzi w dialog w tym, co wymalowane jest na kopule: mówi zarówno o różnorodności, jak i uniformizacji.

Coś, co na pierwszy rzut oka bierzemy za marmurową rzeźbę, na naszych oczach przemija, rozpada się i rozpływa wraz z płynącym czasem.

Praca Fischera, poza tym, że jest bardzo efektowna, uczy nie przyzwyczajać się do tego, co wydaje się wieczne. Jest jak ucieleśniony oksymoron: pomnik przemijania i nietrwałości.

Urs Fischer, Pinault Collection
Urs Fischer, Untitled, 2011, detale

Jest też fascynująco czterowymiarowa, bo jej istotnym elementem jest czas. Topiącego się pomnika nigdy nie obejrzymy dwa razy w tej samej wersji, choćbyśmy wykupili abonament do galerii i zaglądali do niej codziennie, zanim wypali się olbrzymia świeca.

Urs Fischer, Pinault Collection

Dla samego Fischera warto było stać w sporej kolejce do wejścia, na deszczu i wietrze. Obiecałam sobie, że do galerii wrócę, jeśli znowu pojawi się w niej Fischer. Albo wystawa fotografii Cindy Sherman, której prace kolekcjonuje monsieur Pinault. Może też wtedy uda mi się znaleźć uroczą gadającą myszkę przy windach, pracę Ryana Gandera. Na razie jednak będąc w Paryżu, kroki będę kierować raczej do Fondation Louis Vuitton, lepiej zorganizowanej i w której zawsze znajduję coś dla siebie.

2 komentarze

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page