Szkocja dla zuchwałych
- Katarzyna Stachowicz
- 3 dni temu
- 18 minut(y) czytania
Bez gwarancji bezchmurnej pogody, bujnego życia klubowego i wygrzewania się na plaży nie ma dla Was udanych wakacji? Wybierzcie inny kierunek niż Hebrydy.
Szkocja to rozrywka dla twardzieli. A zwłaszcza ta część Szkocji, w której będziecie się cieszyć, że akurat trochę pada, a droga, po której jedziecie, ma tylko jeden pas ruchu. Wyprawa na wyspy oznacza też, że będziecie musieli (i chcieli!) dużo chodzić. Trzeba się zatem przygotować do spacerów po nie zawsze łatwym terenie. Cytując mistrza Wesa Andersona, niewprawny piechur w obuwiu kościółkowym nie da rady.

Zimno, daleko i niewygodnie. Po co tam w takim razie w ogóle jeździć? Po pierwsze, zobaczycie tak piękne krajobrazy, że nie będziecie mogli uwierzyć, że to nie fotoszop. Po drugie, znajdziecie się w miejscach, w których można usłyszeć własne myśli. Po trzecie, unikniecie tłumów. Szkockie wyspy są w zachwycający sposób niezadeptane. Trzeba się tym cieszyć teraz, bo jak wiadomo klimat się ociepla, więc pewnie lada moment wyrosną tam palmy i ogromniaste hotele all-inclusiv.

Hebrydy Wewnętrzne. Nazwa bardziej przywodzi mi na myśl określenie jakiegoś narządu w ludzkim ciele (jak ucho środkowe czy okrężnica poprzeczna) niż nazwę geograficzną. Wzięła się od gaelickiego określenia na wyspy wewnętrzne, bo są też przecież wyspy na zewnątrz, czyli Orkney, Lewis i Harris. Tam już nie dotarliśmy, czego żałuję, ale tylko trochę - podróż zaplanuję, jak tylko uda mi się zapomnieć jak zimno i mokro było na Hebrydach.

Hebryd (Hebrydów?) Wewnętrznych jest w bród: na archipelag składa się 35 wysp zamieszkałych oraz 44 bezludne. Najwięcej ludzi mieszka na trzech największych wyspach: Skye, Mull i Islay. Nie oznacza to jednak, że będziecie się tam musieli przepychać i tłoczyć. Średnia gęstość zaludnienia to pięć osób na kilometr kwadratowy. Czyli coś w sam raz dla introwertyków.

Ludzie byli na tych terenach od zawsze, czyli od prehistorii. Wziąwszy pod uwagę tutejszy klimat wydaje się to niezłym osiągnięciem.
W czasach nowożytnych wyspy najwcześniej zasiedlili Piktowie (na północy) oraz Gaelowie (na południu). Od IX wieku, przez 400 lat tereny były pod władaniem Norwegów, dopóki na mocy traktatu w Perth (1266 rok) nie oddali oni władzy władcom Szkocji. Potem zaczęła się epoka klanów, przypominająca krwawy scenariusz Gry o Tron. Rywalizowali ze sobą nie Lannisterowie i Starkowie lecz rodziny Maclean, MacLeod, Mackinnon, Macdonald i Campbell.

Walki klanów trwały do XIX wieku. Potem nastał spokój i zaiste, na początku tamtego stulecia wszystko dobrze się zapowiadało. Budowano nowe drogi, porty i kanały, rozwinął się też przemysł wydobywania łupków dający pracę mieszkańcom Hebrydów.
Ponieważ jednak wszystko da się spaprać, już w połowie stulecia zarządzono Highland Clearances, program wielkiego wysiedlania ludzi ze szkockich wysp (a także regionu Highlands na stałym lądzie), by zrobić miejsce dla owczych farm. W latach 1840-80 przesiedlono w ten sposób kilkadziesiąt tysięcy osób.
I jakby nie wystarczało, że owce wygryzły ludzi, przyplątała się jeszcze zaraza ziemniaczana sprowadzająca wielki głód (podobną sytuację znacie zapewne z historii Irlandii). Populacja wysp zmniejszyła się o ponad połowę: ludzie masowo emigrowali (np. do Ameryki), a bardziej pechowi marli z głodu i chorób.

Jest nerwowo, czyli prognoza pogody
Grzeczne dziewczynki po śmierci idą do nieba. Niegrzeczne tam, gdzie chcą. A ci, co w innych częściach Europy narzekali na pogodę, zamiast do czyśćca trafiają do Szkocji. Tak to widzę.
Kiedy po dwóch tygodniach prawie bezustannego deszczu wreszcie wypogodziło się na chwilę w Edynburgu, a potem znowu zaczęło lać, byłam już kobietą na skraju załamania nerwowego. A przecież wychowałam się nie na Lazurowym Wybrzeżu, lecz w naszym swojskim polskim klimacie, więc byle pizgawica nie robi na mnie wrażenia. Do czasu jednak.
Jak wygląda szkocka pogoda obejrzycie tutaj ↓↓↓

Na początku było pięknie: słońce, lazur, temperatura dobijająca do 17 stopni w lipcu (odbierana przez tubylców jako upał i niestety nie żartuję). Ale potem robiło się coraz gorzej. Każdy kolejny dzień przynosił nową definicję okropnej pogody. Deszcz. Deszcz siąpiący bez ustanku. Deszcz lejący tak mocno, że trzeba zmieniać ubranie (chyba, że macie zestaw rybacki). Deszcz i wiatr. Wiatr i fałszywa nadzieja na polepszenie pogody. Deszcz, wiatr, do tego plus 9 stopni w południe (odczyt na połowę lipca). Brak deszczu, ale za to mgła zasłaniająca krajobraz, w połączeniu z brakiem wiatru, czyli zero szans na rozwianie mgły. Natomiast muszę zaznaczyć, że nie doświadczyliśmy burzy.
Ale najlepsze jest to, że umiarkowanie zła pogoda jest w tym rejonie błogosławieństwem. Kiedy przestawało wiać i padać, w wielu miejscach natychmiast pojawiały się słynne ze zdjadliwości szkockie meszki.

Drogi. Wąsko, kręto, stromo
W wielu miejscach będziecie mieli do czynienia z trasą jednopasmową. W sensie: jedno pasmo dla OBU kierunków. Aby uniknąć czołowego zderzenia, będziecie zjeżdżać do zatoczek zrobionych po to, by jadące naprzeciw siebie samochody mogły się swobodnie minąć. I wiecie co? To się doskonale sprawdza. Zatoczki są co kilkadziesiąt metrów, zwykle dobrze oznaczone znakiem w kształcie rombu z napisem passing place. Trochę trudniej robi się, kiedy droga jest bardzo kręta (nic nie widać) i/lub górzysta (jak poprzednio, tylko gorzej). Ale poza tym jazda po jednym pasie jest zadziwiająco komfortowa. Zwłaszcza, jeśli stresuje Was jazda po lewej stronie drogi. Kiedy jest jeden pas, nie ma lewej czy prawej strony, siłą rzeczy. Trzeba tylko pamiętać o dwóch podstawowych zasadach. Zasada nr 1: zawsze zjeżdżamy do zatoczki po naszej lewej stronie, absolutnie nigdy po prawej. Zasada nr 2: zjeżdża ten samochód, który ma bliżej do zatoczki, więc czasem trzeba się cofnąć.
Zasada nr 3 jest nieformalna, ale bardzo miła: kierowcy mijających się samochodów machają do siebie w podziękowaniu za uprzejmość na trasie. I to jest świetne.
Jak jazda po szkockich dróżkach wygląda w praktyce, obejrzycie tutaj ↓↓↓

Woda
Stawiając czoła klimatowi i geografii Hebryd Wewnętrznych można zwątpić w powszechne pustynnienie. Dlaczego? Bo woda na tych wyspach jest wszędzie. Oprócz oceanu wokół i deszczu z góry, jest też mnóstwo strumieni, jezior, wodospadów oraz dziur wypełnionych wodą, występujących na łąkach i pastwiskach. Dodam też, że pranie nie schnie z powodu dużej wilgotności powietrza. Powiadam Wam, jedynym antidotum na wakacje w Szkocji jest szybki wyjazd na Saharę.

Owce
Jak u nas motocykle: są wszędzie. Na dowód obejrzyjcie sobie poniżej zdjęcia barana, który z lubością czochrał się o nagrobki na romantycznym cmentarzu na wyspie Skye ↓↓↓

Tabuny owiec będą towarzyszyć Wam podczas całej podróży. Spotkacie owce morskie, przydrożne, leśne, miasteczkowe oraz moje ulubione, najbardziej rockandrollowe – te, które hasło życie na krawędzi traktują dosłownie.

Budki telefoniczne
Po kolejnej czerwonej budce ustawionej w gęstych krzakach/na środku łąki/przy pastwisku dla owiec przestałam się dziwić. Budka w środku lasu pod malowniczym wodospadem nie zrobiła więc już na mnie wrażenia. Nie zmienia to faktu, że w tej część Szkocji napotkacie najdziwniej umiejscowione kabiny telefoniczne. Część została przerobiona na defibrylatory lub biblioteczki, ale część działa ponoć do dzisiaj.
Więcej o dziwnych budkach w tym poście ↓↓↓

Zwierzaki
Pewnego poranka na wyspie Skye obudził nas krążący po pokoju nietoperz. Był zdecydowanie bardziej przerażony niż my, ale na szczęście dał się złapać w koc i delikatnie wyprosić. W hotelu powiedzieli, że epizody z nietoperzami w pokojach zdarzają się często.

W rejonie Hebryd mieszka wiele gatunków zwierząt lądowych i morskich. Inna rzecz, że nie zawsze łatwo je wypatrzyć. Na pewno spotkacie foki, bo lubią się wylegiwać na kamieniach nad brzegami rzek i jezior. Zauważycie też mnóstwo ptaków. Pewnie nieraz przejedziecie obok wydry, wcale o tym nie wiedząc, bo trudno te zwierzaki spostrzec. Moja rada - spakujcie dobrą lornetkę.

Najfajniejsze na świecie krowy z grzywką i wielkimi rogami, których szukaliśmy prawie bezskutecznie w okolicach Loch Ness, na wyspie Mull znajdują się same.

Wszędzie napotkacie na znaki drogowe ze zwierzętami w roli głównej. Uważać na kaczki. Uważać na wydry przechodzące przez jezdnię. Uważać na krowy. Uważać na owce. Na drodze spotkaliśmy też pawie.

Zamki
Historycy twierdzą, że w całej Szkocji wybudowano dwa tysiące zamków, z czego sporo nie przetrwało jednak do dzisiaj. Niemniej na szkockich wyspach będziecie trafiać na zamki regularnie. Niektóre z nich do dzisiaj są siedzibami klanów. Warto zajrzeć do chociaż jednego z pokazywanych turystom wnętrz.

Wyspa Mull: kąpiel w zieleni
Jeśli to Irlandia jest zieloną wyspą, to doprawdy nie wiem, jak nazwać wyspę Mull. Jeżdżąc wzdłuż i wszerz mieliśmy nieustanne skojarzenia ze szczęśliwą krainą Hobbitów (w dalszej części pojawi się też Mordor). Na Mull jest tak sielsko, że bardziej już się chyba nie da.

Zamek Duart
Malowniczo położona na wzgórzu stara forteca ma fantastyczny widok na wodę. Była rujnowana wiele razy, przez wojny i walki klanów. Dzisiaj zamek jest rodową siedzibą klanu Maclean.

Stał się słynny dzięki filmowi Pułapka z Catherine Zeta-Jones i Seanem Connery z 1999 roku. Zamek zagrał w nim dom głównego bohatera. Kręcono tam też ekranizację powieści Alistaira MacLeana 48 godzin, fragmenty ostatniego odcinka Highlandera oraz niektóre sceny z serii o Harrym Potterze.
Duart Castle, Isle of Mull, PA64 6AP. Zamek otwarty dla zwiedzających od 1 kwietnia do 18 października, od 10.30 do 17.00 (godziny otwarcia zmieniają się w różnych sezonach, więc sprawdźcie na bieżąco w Internecie. Wstęp kosztuje 12 funtów (dorosły) i 5 funtów (dzieci 5-15 lat). www.duartcastle.com

Tobermory
Najbardziej malownicze miasteczko podczas naszej podróży po Hebrydach zostało zbudowane w 1788 roku przez British Fisheries Society w ramach wspierania rybołówstwa. Warto zajrzeć, by zachwycić się rzędami kolorowych domów nad wodą. Dużo więcej atrakcji raczej nie znajdziecie. Miasteczko może być natomiast niezłą bazą wypadową do zwiedzania wyspy.

Plaże
Najdłuższa i najłatwiej dostępna na całej wyspie jest Calgary Beach. Jest też przy niej wygodny parking. Położona jest o 5 mil na zachód od miejscowości Dervaig. Plaża obramowana jest czymś w rodzaju stepu, po gaelicku nazywanego machair, gdzie ci, którzy znają się na botanice wypatrzą rzadkie gatunki traw i kwiatów. Jestem beznadziejna z botaniki, więc mogę Wam tylko napisać, że to bardzo piękne miejsce.

Ahoj przygodo
Cztery godziny na mocno kołyszącej łodzi, na zimnie i w deszczu (jasne!), w poszukiwaniu ekscytującej morskiej fauny, muszę zaliczyć raczej do niepowodzeń. Widzieliśmy płetwę (sztuk jedna, przez ok. 3 sekundy) oraz całkiem sporo morskich ptaków (które widać również w wielu miejscach bez konieczności wsiadania na łódź). Gorycz porażki trochę osłodził fakt, że udało się nam spotkać moje ulubione ptaki - głuptaki.

Przykrą podróż wynagrodziła nam również obserwacja kolonii fok.

Jeden ze współwycieczkowiczów podpowiedział nam, gdzie na wyspie mieszka fotogeniczna wydra. Sprawdziliśmy następnego dnia - rzeczywiście, wydra pluskała się radośnie w dość przykrych nadbrzeżnych glonach. Wytropić ją można było tylko dzięki grupce fotografów obserwujących ją znad brzegu jeziora.

Zamiast morskiego safari trzeba było najpewniej wybrać rejs do Fingal’s Cave na wyspie Staffa. Dzika niezamieszkana wyspa słynie z niesamowitych bazaltowych formacji, jaskiń i morskich ptaków.
Okolice jaskini Fingala na cudzym zdjęciu wyglądają tak ↓↓↓

Wyspa Iona: transcendencja
Thin place to miejsce, w którym Ziemia od Nieba oddzielona jest tylko cienkim welonem. Lokalni mówią, że takim miejscem jest Iona. I wiecie co? Przybijając do brzegu dość łatwo w to uwierzyć.

Wyspa jest malutka: ma 2,5 km na niecałe 5 km. Da się więc obejść w ciągu jednego dnia, jeśli piechur jest zaprawiony w bojach. Na stałe na wyspie mieszka 170 osób. Jeśli macie wolne popołudnie, wybierzcie się koniecznie.

Najważniejszy zabytek na Ionie to stare opactwo. Założył je w 563 roku ważny lokalny święty, pochodzący z Irlandii św. Kolumba. Jako mnich-misjonarz zakładał klasztory w Irlandii. Potem wojna domowa zmusiła go do emigracji. Wraz z dwunastoma towarzyszami przybił do wsypy Iona i już tam pozostał. Przez kolejne 34 lata Kolumba i przyjaciele zajmowali się rozwijaniem celtyckiego chrześcijaństwa na wyspie oraz we wschodniej części Szkocji. Na Ionie nie tylko przyjmowali pielgrzymów. Mnisi mieli też centrum nauczania oraz coś w rodzaju lokalnej przychodni. Hodowali rośliny i zwierzęta, budowali łodzie, wznosili budynki, wyruszali na morze łowić ryby, zajmowali się rzemiosłem.

Mnisi mieszkający na targanej wichrami wysepce zajmowali się też produkcją manuskryptów. Około roku 800 stworzyli Księgę z Kells, ewangeliarz ozdobiony niezwykle pięknymi iluminacjami. Nad czterema ewangeliami pracowało przez cztery lata czterech skrybów. Barwniki używane do namalowania postaci z Biblii, roślin i zwierząt zrobione były z lokalnych roślin i minerałów. Cenną księgę kładziono na ołtarzu tylko z okazji wielkich świąt.

Po śmierci Kolumby jego towarzysze kontynuowali prace misjonarskie. Mieli coraz trudniej, bo na wyspę napadali co jakiś czas Wikingowie. Na początku IX wieku mnisi wycofali się do Irlandii, zabierając za sobą Księgę z Kells.

Napadający na wyspę Wikingowie z czasem się uspokoili. Część dawnych najeźdźców zaczęła się na Ionie osiedlać. W XII wieku wyspa znalazła się pod rządami Somerleda, jednego z potężnych władców panujących nad wyspami i częścią Szkocji. W XIII wieku synowie Somerleda założyli na terenach zajętych niegdyś przez św. Kolumbę męski klasztor benedyktynów.
Kościół należący do opactwa to najlepiej zachowany średniowieczny budynek sakralny na zachodnich wyspach szkockich.

Przy kościele jest bardzo stary cmentarz z XII wieczną kapliczką zbudowaną przez Somerleda. Cmentarz został odrestaurowany w XX wieku, podobnie jak opactwo. Leży tam ponoć wielu średniowiecznych szkockich królów, wśród których znalazł się również Mac Bethad mac Findlaich, czyli nie kto inny jak Makbet opisany przez Szekspira.

Przy opactwie znajduje się niewielkie, ale pięknie urządzone muzeum. Znajdują się w nim największe zbiory rzeźby sakralnej w Szkocji. Kolekcja wczesno- i późnośredniowiecznych kamiennych krzyży i płyt nagrobnych wydała mi się fascynująca.

W muzeum obejrzycie trzy niezwykłe krzyże pochodzące z VIII wieku. Krzyż św. Orana, św. Jana (najwyższy) i św. Mateusza. Krzyż świętego Jana jest być może pierwszym w historii krzyżem celtyckim. W jego kształt wpisano koło podtrzymujące ciężkie ramiona krzyża.

Tuż obok opactwa traficie na resztki żeńskiego klasztoru. Popadł on w ruinę po Reformacji (rozwiązano wtedy wszystkie zakony), ale przez stulecia był używany jako cmentarz dla kobiet. W obrębie murów dawnego klasztoru znajduje się niewielki, ale przyjemny ogród.

Iona Abbey and Nunnery, Isle of Iona, PA76 6SQ. Można zwiedzać od początku kwietnia do końca września przez 7 dni w tygodniu, od 9.30 (poza niedzielami kiedy od 12.30). Ostatnie wejście o 16.45. Poza sezonem nieczynne w niedziele, można zwiedzać od 10 do 16. Wstęp dla osób 16-64 lata kosztuje 11 funtów, dzieci 7-15 lat wchodzą za 6,5 funta.

Na wyspę łatwo się dostać z wyspy Mull. Trzeba podjechać samochodem na parking w Fionnphort, po czym go tam zostawić i wsiąść na malutki prom, który na Ionę przewozi wyłącznie pieszych. Na wyspie nie można się bowiem poruszać samochodem, z nielicznymi wyjątkami osób w absolutnej konieczności. Przeprawa trwa 10 minut.

Wyspa Skye: piękno i groza spowite mgłą
Nazwa tego miejsca pochodzi od połączenia norweskich słów oznaczających mgłę i wyspę. Zaiste. Jeśli akurat nie będzie mgły, zobaczycie widoki zapierające dech: poszarpane skały z dominującym masywem Cuillin, malownicze zatoczki, ruiny średniowiecznych zamków, wodospady... O ile jednak na Mull było sielsko, Skye oferuje krajobrazy rodem z tolkienowskiego Mordoru.

Na Skye można się dostać na dwa sposoby. Promem Mallaig - Calgary, jeśli będziecie jechać z południa (od strony wyspy Mull) lub mostem Skye Bridge łączącym miejscowość Kyleakin na wyspie Skye z miasteczkiem Kyle of Lochalsh, jeśli będziecie zmierzać od północy.

Na wyspie kręcono sceny do kilku filmów. Na przykład do Stardust (Gwiezdny pył) z Michelle Pfeiffer i Robertem de Niro z 2007 roku, adaptacji Makbeta z Michaelem Fassbenderem z 2015 roku. Sceny otwierające Prometeusza Ridleya Scotta (2012) mają w tle księżycowy pejzaż Old Man of Storr.

Gdyby brakowało Wam jeszcze zachęt z dziedziny (pop)kultury, dorzucam dwie kolejne. Po pierwsze, na Skye mieszka najbardziej wytatuowana osoba na świecie, czyli dżentelmen pokryty w 99 proc. wzorem cętek leoparda. Po drugie, wyspa jest miejscem wiecznego spoczynku geniusza mody, projektanta Alexandra McQueena - bo tam właśnie rozsypano jego prochy.

Na północy wyspy leży półwysep Trotternish, a na nim największa kumulacja miejsc do odwiedzenia: Old Man of Storr, Quiraing, Kilt Rock i główne miasto wyspy, czyli Portree. Jeśli pojedziecie na zachód od Portree, traficie na półwyspy Waternish i Duirinish, z atrakcjami takimi jak zamek Dunvegan i latarnia morska Neist Point. Na południu wznosi się masyw Cuillin. W tamtej okolicy znajdziecie malownicze trasy górskich wędrówek oraz wodospady Fairy Pools, jeśli wolicie poruszać się po płaskim.

Old Man of Storr
Przejazd z Portree do parkingu przy początku pieszej ścieżki zajmie Wam mniej więcej kwadrans. Jak przy wszystkich pieszych trasach na Skye, nie płacimy za wejście, ale trzeba uiścić za parking (6 funtów za pół dnia, 7 funtów - do 12 godzin).

Legenda mówi, że dwie spiczaste skały to zaklęta w kamień para ludzi. Ścigani przez olbrzymy niepotrzebnie obejrzeli się za siebie, co jak wiemy rzadko kończy się dobrze (można być zmienionym w słup soli, kamień lub deportowanym do Hadesu). Inna opowieść, którą chyba wolę, mówi, że skałę wykuł brownie, czyli lokalny diabeł. Miał to zrobić ze smutku po śmierci człowieka, z którym się zaprzyjaźnił.

Pokonanie całej trasy zajmuje plus-minus dwie godziny. Najpierw traficie na dość długie podejście schodami, potem wejdziecie na strome ścieżki wokół charakterystycznej spiczastej skały. Do przejścia jest w sumie 3,8 km. Przed wyjściem warto sprawdzić pogodę, choć zawsze może się zdarzyć zstępująca nagle mgła lub gwałtowny deszcz. My zaczynaliśmy przy ładnej pogodzie, po czym pod samymi skałami zaczęło lać tak straszne, że wykończyło to obiektyw mojego aparatu.

Dunvegan Castle
Siedziba klanu MacLeod jest najstarszym wciąż zamieszkanym zamkiem w Szkocji. Mieszkało w nim trzydzieści pokoleń MacLeodów. Zamek jest trzynastowieczny, ale przeszedł tyle przeróbek, że stylistycznie to już XIX wieczny neogotyk.

Najbardziej interesujące jest wnętrze zamku. Da Wam pojęcie o tym, co się w tradycyjnej Szkocji nosiło, jadło, czytało itp. Znajdziecie także interesujący eksponat za zdjęcia poniżej.

Zamek otaczają przyjemne ogrody, przypominające niekiedy prastare puszcze opisywane we Władcy Pierścieni. Oglądaliśmy je w czasie krótkotrwałego rozpogodzenia. I chyba w żadnym innym miejscu nie żarły nas tak strasznie meszki.

Największą atrakcją okazał się jednak nie zamek, lecz wyprawa łodzią. Łódź zabiera tylko kilka osób naraz, a kieruje nią człowiek znający tutejsze wybrzeże jak własną kieszeń. Wie zatem doskonale, gdzie można zobaczyć kolonie fok i siedliska ptaków.
Dunvegan Castle and Gardens, Isle of Skye IV55 8WF. Zamek otwarty dla zwiedzających od 1 kwietnia do 15 października, w godz. 10-17.30. Wstęp do zamku i ogrodów: 17 funtów (dorośli), 12 funtów (dzieci 5-15 lat). Jeśli chcecie wyruszyć łodzią na oglądanie fok, trzeba doliczyć dodatkowe bilety: 13,50 funtów (dorośli), 10,50 funtów (dzieci). www.dunvegancastle.com

Kilt Rock
Miejsce wydało mi się zabawne, bo wygląda jak parking pod supermarketem. Dopiero po zaparkowaniu (6 funtów) i przejściu na koniec parkingu widać o co chodzi: kończy się on bowiem spektakularnym urwiskiem. Zabezpieczonym solidną barierką, więc bez obaw. Za barierką jest 90-metrowy klif.

Bazaltowe skały przypominają plisowany kilt, który dał nazwę tej atrakcji. Na skałach huczy wodospad, spektakularny, ale najlepiej widoczny z lotu ptaka (lub drona).

Neist Point
Najbardziej wysunięty na zachód punkt wyspy jest malowniczy aż do bólu, dzięki stromym klifom i białej latarni morskiej. To też fantastyczne miejsce do obserwowania kolonii morskich ptaków, jeśli macie lornetkę lub aparat z dobrym obiektywem.

Piesza trasa zaczyna się tam, gdzie kończy się droga prowadząca z osady Glendale. Do przejścia jest nieco ponad 2 km, w dużej mierze po płaskim. Nie wybierajcie się tam jednak w bardzo wietrzną pogodę ani w czasie mgły - ścieżka wiodąca przez klify robi się wtedy niebezpieczna.

Fairy Pools
Wedle przewodników, jedna z najbardziej obleganych atrakcji wyspy. Byliśmy tam w lipcu. Tłum nie walczył o miejsca na parkingu, nie było też przepychanek na trasie. Według skali Wenecja/Brugia/Portofino było wręcz pustawo.

Z Portree dotrzecie tu samochodem w pół godziny. Po zostawieniu auta na parkingu (6 funtów dziennie), przejdziecie wzdłuż serii wodospadów uformowanych przez płynącą z gór Black Cuillin rzeczkę Brittle. Długość trasy w jedną stronę to 2,5 km. Wraca się tą samą drogą.
Przedsmak spaceru do Fairy Pools znajdziecie tutaj ↓↓↓

The Quiraing
Była to jedyna trasa, na którą nie zabraliśmy psa. Całe szczęście, bo przejście po błotnistych ścieżkach na zboczu stromego stoku wymagało maksymalnego skupienia.

Ścieżki w tych okolicach są dwie. Pierwsza prowadzi przed dolinę, wraca się zaś szczytem płaskiej, ale bardzo stromej góry. Druga trasa biegnie w tę i z powrotem u stóp wzniesienia. Zrobiliśmy podejście do pierwszej opcji, ale nagły silny wiatr odebrał nam chęci na kontynuowanie trasy górą.

Okolice Quiraing są najtrudniej dostępne, ale też - tak uważam - najpiękniejsze na całej wyspie. Poszarpane klify, zamglone stoki, niewielkie jeziorka, skalne rumowiska w dolinach wyglądają jak gotowa scenografia do filmu fantasy.

Uwaga. Trasa na Quiraing jest najdłuższa na wyspie (liczcie 4 godziny z okładem), najtrudniejsza i potencjalnie najbardziej niebezpieczna.
Jeśli więc prognoza pogody jest zła, zróbcie tego dnia coś innego. Połączenie wiatr/deszcz/brak widoczności może być groźne dla życia i zdrowia.

Portree
Miasto będące dziś stolicą wyspy założył 200 lat lord MacDonald, na potrzeby rybaków. Nie ma tu nic szczególnego, poza tym, że mieszka tu ¼ obywateli wyspy Skye. Jeżdżąc po okolicy odkryjecie też, że wszystkie drogi prowadzą do Portree. Bo na wyspie jest tylko jedna główna droga, ta o numerze A87.

Na naszej trasie była jeszcze wyspa czwarta, czyli Raasay. Intrygująca, bo zamieszkana przez zaledwie 70 osób. Teoretycznie bardzo malownicza. Niestety, podczas dwóch dni, kiedy tam byliśmy, przestało padać na 15 minut. Przez resztę czasu lało tak bardzo, że nawet pies odmówił spaceru. Mieliśmy więc chwilę przymusowego odpoczynku po intensywnym podróżowaniu, w jedynym chyba hotelu na wyspie. Nie wiemy natomiast za bardzo, jak ona wygląda.

Kilka turystycznych porad
Kiedy jechać?
Najcieplej jest latem i wczesną jesienią. Zimą można obserwować zorze polarne, ale dzień jest bardzo krótki. W listopadzie i lutym jest statystycznie najwięcej sztormów unieruchamiających promy. My byliśmy w tej części Szkocji od końca czerwca do połowy lipca. Nigdzie nie było tłoku.

Co spakować?
Sygnał GPS jest na Hebrydach bardzo słaby. Bez przerwy będzie się Wam rwało połączenie internetowe, więc może się przydać zwykła papierowa mapa. Przyda się na pewno dobra lornetka do wypatrywania zwierząt. Oraz zestaw ubrań na każdą pogodę, ze szczególnym uwzględnieniem solidnych trekkingowych butów oraz strojów ciepłych i przeciwdeszczowych.

Noclegi
Jeśli planujecie podróż do Szkocji i nie chcecie mieszkać w namiocie albo kamperze, szukajcie lokum jak najwcześniej. My zdecydowaliśmy się na podróż pod koniec maja, wyjeżdżaliśmy miesiąc później. Z noclegami było już wtedy bardzo krucho, a w wielu lokalizacjach miejsc noclegowych nie było już wcale. W innych pozostały tylko hotele - niektóre bardzo piękne - ale w cenie paryskich pięciu gwiazdek. Bukując wcześnie, macie szansę na hotel lub bed and breakfast w cenie nie zwalającej z nóg.
Jedzenie
Jest pyszne nawet w pierwszej z brzegu budzie na portowym nabrzeżu. Możecie liczyć na świeżutkie ryby i owoce morza, wcale nie ma więc konieczności spożywania haggisa.

Promy
Nasz plan podroży przewidywał wielokrotne przemieszczanie się promem. Okazało się to łatwe jak bułka z masłem: poza rejsem między Oban a Mull, nie trzeba nawet bukować biletów. Wystarczy sprawdzić godziny kursowania promów i stawić się w odpowiedniej porze na nabrzeżu. Promy kursują punktualnie i często. Wszystko, czego potrzebujecie, to ten adres: www.calmac.co.uk To strona firmy Caledonian MacBrayne, z której licznych połączeń promowych będziecie korzystać.
Meszki
W lokalnych sklepach kupicie preparaty odstraszające owady oraz siatki do zakładania na głowę dla ochrony przed meszkami (wygląda się wtedy 10/10!). A do planowania wycieczek może się Wam okazać niezbędna ta strona:
Jest to strona firmy handlującej preparatami na meszki, co nie umniejsza jej przydatności. Na mapce Szkocji macie bowiem zaznaczone aktualne stany zameszkowienia konkretnych okolic. Korzysta się z tego podobnie, jak z map dla alergików. (I tu wielkie podziękowania dla Magdy, która mi tę zacną stronę poleciła).

Commentaires