Portugalia. Znaki szczególne
- Katarzyna Stachowicz
- 16 cze
- 14 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 17 cze
To jest swoisty fenomen: wiele portugalskich specjalności nadających temu niewielkiemu krajowi wyrazisty charakter to rzeczy z importu.
Podstawowy składnik lokalnej kuchni pochodzi ze Skandynawii, lizbońskie tramwaje - ze Stanów Zjednoczonych, kolorowa ceramika na fasadach – z krajów Bliskiego Wschodu, a spektakularny styl w architekturze jest zlepkiem międzynarodowych zapożyczeń. Do tego jeden z czołowych portugalskich pisarzy sam się eksportował do Hiszpanii, bo w rodzimym kraju nie mógł sobie znaleźć miejsca.

Niektóre z portugalskich specjalności zauważycie tuż po wylądowaniu: puszkowane sardynki, budyniowe ciasteczka, niebieskie kafelki. Inne odkryjecie przyglądając się wnikliwiej na przykład ekscentrycznej architekturze. Może będziecie też chcieli poszukać jeszcze dalej i zajrzeć do książek dwóch niezwykłych pisarzy?
Wybrałam dziesięć zachwycających rzeczy, bez których Portugalia byłaby zupełnie innym krajem: znajdziecie je poniżej.

Portugalia bije rozmaite rekordy. Lizbona jest na przykład miastem starszym od Rzymu. W Coimbrze działa do dzisiaj jeden z najstarszych uniwersytetów na świecie. W Lizbonie jest najstarsza działająca księgarnia. W Portugalii był też władca, który panował najkrócej na świecie (Ludwik Filip książę Bragança, 20 minut) oraz władca, który panował rekordowo długo (Alfons I Henryk Portugalski, prawie 73 lata).

1. Azulejos
Jeślibyście byli szczęśliwymi posiadaczami domu w Lizbonie, i do tego wyłożonego od zewnątrz kafelkami, nie moglibyście go wyburzyć i postawić np. willi projektu Calatravy. Od 2013 roku prawo stanowi, że okładane płytkami budynki w Lizbonie są nie do ruszenia. Oznacza to, że pod ochroną znalazło się bardzo wiele budowli: azulejos zdobią bowiem obficie nie tylko prywatne domy, ale także kościoły, dworce, sklepy i fontanny.

Na pomysł wypalania kolorowych kafelków wpadli nie Portugalczycy, lecz prawdopodobnie Egipcjanie. W XIII wieku Arabowie przywieźli je do Hiszpanii. W Sewilli produkowano je i wykorzystywano na miejscu: kafelkami niezwykłej urody ozdobiony jest na przykład Alkazar. I to właśnie tam zobaczył je król Portugalii Manuel, kiedy przyjechał odwiedzić Sewillę w 1503 roku. Arabskie kafelki zrobiły na nim tak wielkie wrażenie, że kazał podobnymi płytkami udekorować Palacio Nacional w Sintrze. Portugalczycy przejęli też od Arabów koncept horror vacui, czyli niechęć do pozostawiania przestrzeni bez ornamentów. Pokrywali więc wnętrza kafelkami w sposób totalny: od góry do dołu (i czasem plus sufit). Skojarzenie z rozpasanym użyciem boazerii w czasach schyłkowego socjalizmu w Polsce narzuca mi się samo.

Dlaczego azulejos są tak często biało-niebieskie? To kolory chińskiej porcelany, którą Europejczycy pokochali wielką miłością od pierwszego wejrzenia, w XIV wieku. Wtedy to pierwsze kruche jak skorupka jajka cacka zostały przywiezione na nasz kontynent. Przez kilka stuleci porcelana w Europie pochodziła wyłącznie z importu, aż w XVII wieku Holendrzy nauczyli się ją kopiować. I z Holandii sprowadzano ją do Portugali. Potem powstały portugalskie manufaktury.

Spacerując po Lizbonie zauważycie na pewno, jak wiele budynków wykładanych jest kafelkami. To efekt trzęsienia ziemi, które zniszczyło miasto w 1755 roku.
Okazało się, że obłożenie ceramicznymi płytkami restaurowanych budynków to tani i szybki sposób na udekorowanie i zabezpieczenie fasad. Kafle kładzione po trzęsieniu ziemi nazwane zostały pombalinos, na pamiątkę markiza de Pombal, który odpowiedzialny był za odbudowę Lizbony.

Będąc w Porto, zajrzyjcie koniecznie na dworzec kolejowy São Bento, nawet jeśli nie zamierzacie wsiadać do pociągu. Budynek ozdobiony jest dwudziestoma tysiącami płytek, opowiadających historię Portugalii i przedstawiających sceny z codziennego życia mieszkańców.

Tylko 5 proc. osób mówiących po portugalsku na świecie mieszka w Portugalii. Cała reszta portugalskojęzycznej populacji to obywatele Brazylii, Mozambiku, Angoli, Gwinei-Bissau, Timoru Wschodniego, Gwinei Równikowej, Makau, Zielonego Przylądka oraz Wysp Świętego Tomasza i Książęcych.

2. Bacalhau
Portugalczycy się chwalą, że przez okrągły rok umieliby ugotować codziennie inną potrawę na bazie suszonego dorsza. W takim razie ja ten rok wolałabym spędzić gdzie indziej.

Jest jeszcze gorzej: tę bardzo intensywną w smaku rybę można ponoć w Portugali przyrządzić na tysiąc sposobów. Robi się z niej krokiety, zapiekanki, zupy, sałatki. Od razu przepraszam, jeśli wielbiciele solonego dorsza poczują się urażeni. Bo uważam, że bacalhau to samo zło. I doprawdy nie wiem, czy gorzej wygląda, pachnie, czy smakuje.
Portugalczycy zjadają 1/5 światowej produkcji suszonego dorsza.

Suszone kawałki dorsza Portugalczycy importowali z Islandii i Norwegii od XIV wieku, który był wiekiem odkryć. Dla Portugalczyków był to także wiek odkrycia suszonej ryby: płaty dorsza dają się doskonale konserwować, można więc nimi zastępować świeże mięso podczas długiej podróży statkiem. W czasach, kiedy nie wymyślono jeszcze puszek ani liofilizacji musiało to być nie do pogardzenia.

Bacalhau ma pochodzenie skandynawskie. Za to portugalskim wynalazkiem jest serwowana w Japonii tempura. Smażone w delikatnym chrupiącym cieście warzywa i owoce morza wymyślili ponoć portugalscy kupcy i misjonarze mieszkający w Nagasaki w XVI wieku.

3. Styl manueliński
Jak opisać to cudo? Przypomina mi gotyk, który wymknął się spod kontroli. Jest z nim też trochę tak, jakby gotykowi przyśniło się rokoko, i to wersji lekko psychodelicznej.
Ciśnie mi się też na usta określenie używane przez jedną z moich znajomych, w odniesieniu do mieszaniny stylów i treści: wątrobianka. No bo czego tu nie ma? Późny gotyk płomienisty, iberyjski styl mudéjar i sporo elementów marynistycznych; dodajcie jeszcze do tego elementy flamandzkie, włoskie i mauretańskie. Nie dziwne więc, że naukowcy spierają się do dzisiaj, czy uznawać ten amalgamat zapożyczeń za osobny styl.

Jak wiele nurtów w sztuce, styl manueliński otrzymał nazwę długo po tym, jak wyszedł z mody. Nazwę nadał mu w połowie XIX wieku Francisco Adolfo de Varnhagen, wicehrabia Porto Seguro, w swojej książce poświęconej architekturze Klasztoru Hieronimitów w Belém. Bowiem właśnie za panowania króla Manuela I (1495-1521) rozwinął się nowy styl w portugalskiej architekturze.

Co nagle to po diable? Otóż nie zawsze. Bo było tak: król chciał budować bardzo dużo w krótkim czasie, brakowało więc specjalistów. Miejscowi rzemieślnicy musieli jakoś sobie zatem radzić - często zupełnie inaczej, niż zrobiliby to mistrzowie gotyku z północnej Europy. Dlatego rezultaty ich pracy bywają fascynujące. Nawet (a może zwłaszcza wtedy) gdy budzą skojarzenia z zamkami z piasku budowanymi przez zdolne dzieci lub z dywagacjami sztucznej inteligencji, kiedy brakuje jej danych.

Jak poznać styl manueliński? Szukajcie następujących elementów:
• wyposażenie statku: kotwice, łańcuchy, liny, sieci oraz przyrządy nawigacyjne takie jak astrolabium i sfera armilarna, emblemat Manuela I, widoczna na zdjęciu poniżej). ↓↓↓

Sfera armilarna to instrument astronomiczny pomagający przedstawić kosmos. Zwykle zbudowana z pięciu równoległych okręgów (armilas), odpowiadających równikowi, zwrotnikom i kołom podbiegunowym. Ukośnie biegnie szósta obręcz z symbolami znaków zodiaku.

• drobiazgi prosto z morza: muszle, perły, glony

• pamiątki z dalekich podróży: palmy, egzotyczne zwierzęta
• rośliny lądowe: wawrzyny, liście dębowe, żołędzie, makówki, osty, kłosy, karczochy, owoce granatu
• krzyż Rycerzy Chrystusa (znanych dawniej jako templariusze), zakonu, który pomagał finansować pierwsze wyprawy odkrywców, o taki ↓↓↓

• półokrągłe okna zamiast spiczastych gotyckich
• bardzo bogato zdobione portale i baldachimy

W Lizbonie styl manueliński obejrzycie zwiedzając wieżę w Belém. Doskonałym miejscem na szybki kurs architektury manuelińskiej jest też położony w tej samej okolicy Klasztor Hieronimitów.

Drugim fantastycznym miejscem do zrozumienia, czym jest styl manueliński, jest kompleks klasztorny Zakonu Chrystusa w Tomar, gdzie budowniczowie poszli na całość.

Północnoeuropejski romantyzm wskrzesił gotyk, natomiast romantyzm portugalski odkurzył styl manueliński. Rozglądając się po dziewiętnastowiecznym Palacio Pena w Sintrze, odnajdziecie w jego architekturze mnóstwo neomanuelińskich detali.

4. Pastéis de nata
I pomyśleć, że te niezrównane ciasteczka wymyślono tylko dlatego, by jakoś spożytkować wielką ilość żółtek! Białka jaj stosowane były bowiem w klasztorze świętego Hieronima do krochmalenia (zajajczania?) mnisich habitów.

Nata po portugalsku oznacza śmietanę. Tymczasem w śmietankowych ciasteczkach wcale nie ma śmietany! Składniki są proste: mleko, cukier, jajka, mąka. Ciastka pieczone są w wysokiej temperaturze, ale bardzo krótko.

Po rozwiązaniu wszystkich zakonów w 1820 roku, hieronimici sprzedali ponoć przepis na ciasteczka firmie Fabrica de Pastéis de Belém. Receptura jest bardzo pilnie strzeżona, co mnie nie dziwi, bo ciasteczka tej firmy są rzeczywiście przepyszne.

Brytyjski zwyczaj picia popołudniowej herbaty zapoczątkowała w XVII wieku portugalska królowa Katarzyna Bragança, żona króla Anglii Karola II. Czy jadała do herbaty pastéis de nata, nie mam pojęcia.

5. Fernando Pessoa
Pamiętacie film Lisbon Story Wima Wendersa? Jego bohater, który wyruszył do Portugalii w poszukiwaniu zaginionego przyjaciela, czytuje wieczorami Księgę Niepokoju. I w ten sposób intrygująca proza Pessoi, średniowieczna dzielnica Alfama i hipnotyzująca muzyka Madredeus powiązały się na stałe w mojej pamięci.

Urodził się Lizbonie, w czerwcu 1888 roku. Pod znakiem bliźniąt (co zaznaczam po znajomości, bo też jestem spod tego znaku). I może w horoskopie należałoby upatrywać źródła złożonej osobowości tego pisarza? Stworzył bowiem ponad 70 różnych postaci, które nazwał heteronimami. Nawiasem mówiąc, kochał też horoskopy.

Tworzył rozmaite postacie, którym wymyślał życiorysy. Pierwszą z nich był rycerz, którego Pessoa powołał do życia jako sześciolatek. Podczas studiów publikował angielskie sonety używając nazwiska Alexander Search.

Heteronimy Pessoi to nie to samo, co pseudonimy literackie. Wymyślone przez pisarza postaci mają bowiem nie tylko nazwiska, ale także całe życiorysy, osobne charaktery, wygląd, styl pisarski, a nawet własny podpis. Z trzech najważniejszych heteronimów pierwszy został powołany do życia Alberto Caeiro - niewykształcony pasterz, patrzący z dziecięcym zadziwieniem na świat. Pod tym heteronimem Pessoa pisał wyłącznie poezje. Kolejny heteronim, Ricardo Reis, to intelektualista i racjonalista, zdystansowany do świata i żyjący według zasady carpe diem. Jego przeciwieństwem jest natomiast wrażliwy poeta Alvaro de Campos. W portugalskich księgarniach znajdziecie więc nie tylko monumentalne dzieło sygnowane nazwiskiem Pessoa, czyli Księgę Niepokoju, ale także utwory przypisane heteronimom pisarza.

Uważał się za konserwatystę w stylu brytyjskim. Z początkami dyktatury Salazara wiązał pewne nadzieje, szybko jednak odkrył, że nowa władza przyniosła nie tyle uporządkowane państwo, co faszyzm, cenzurę i ograniczenia wolności. Nie miał wiele czasu, by obserwować rozwój sytuacji - zmarł dwa lata po ogłoszeniu powstania Nowego Państwa. Nie jest pewne, czy zabiła go marskość wątroby czy zapalenie trzustki, wiadomo natomiast, że zaszkodził mu alkoholizm.

Pessoa pożegnał się ze światem wcześnie, w wieku 47 lat. Za życia opublikował cztery książki po angielsku i jedną po portugalsku. W wielkiej drewnianej skrzyni zostawił ponad 25 tysięcy stron nigdzie nieopublikowanych zapisków. Przechowywane są z Portugalskiej Bibliotece Narodowej, a porządkowanie pism Pessoi nie zostało zakończone do dzisiaj.
Fernando Pessoa pochowany jest w tym samym miejscu, co Vasco da Gama: w klasztorze hieronimitów w Belém.

Pamiątki po Pessoi i duży wybór jego książek znajdziecie w Livraria Bertrand. Warto tam zajrzeć tak czy owak, bo jest to najstarsza wciąż działająca księgarnia na świecie. Przy księgarni funkcjonuje przyjemna Café Bertrand, z wielką podobizną Pessoi na ścianie.
Livraria Bertrand, Rua Garrett, 73-73, Lizbona. Otwarta codziennie od 9.00 do 22.00.

6. Porto
Wino produkowane w dolinie rzeki Douro ma większą siłę rażenia niż zwykły merlot czy sauvignon. Wzmacniane jest bowiem przez dodatek aguardente, neutralnego w smaku alkoholu z winogron. Dzięki temu zatrzymana zostaje fermentacja, a w winie jest więcej cukru i alkoholu.

Nazwę porto nadano trunkowi w drugiej połowie XVII wieku, od nazwy miasta, do którego docierały charakterystyczne płaskodenne barki zwane rabelos. Woziły one beczki wina przeznaczone do składowania w piwnicach Vila Nova de Gaia, miasta położonego naprzeciwko Porto, na drugim brzegu Douro. Barki wyszły z użytku w latach 60-tych, kiedy zbudowano na rzece tamy elektrowni wodnych. Dzisiaj pełnią rolę atrakcji turystycznej.

Do rozpowszechnienia tego gatunku wina przyczynili się Anglicy. Pod koniec XVII wieku pewien sprzedawca wina z Liverpoolu wysłał do Portugalii dwóch współpracowników. W trakcie wizyty u pewnego opata zostali poczęstowani trunkiem, który wydał im się wyśmienity. Wykupili więc całość wina, jakie opat miał na stanie i wysłali do rodzimego kraju.

Kiedy na początku XVIII wieku wojna z Francją odcięła angielskim konsumentom dostęp do francuskich win, porto okazało się jak znalazł. Wielu Brytyjczyków i Irlandczyków osiedliło się w Portugalii by zająć się produkcją wina. Co wyjaśnia, dlaczego tak dużo firm sprzedających porto ma angielskie nazwy.

Okolice Pinhão i São João da Pesqueira to główne ośrodki produkcji porto. Jadąc wzdłuż rzeki Douro będziecie mieli bogaty przegląd malowniczych quintas, czyli posiadłości, w których uprawia się winorośl i wytwarza wino.

7. Religijność
Patrząc na wystrój portugalskich kościołów zawsze mam wrażenie, że podejście do religijnych tematów jest tutaj dużo bardziej emocjonalne niż w innych częściach Europy. Zadziwiają mnie na przykład bogate zbiory wystawianych w kościołach relikwii.

Dość szokująco wyglądają realistyczne figury cierpiącego Chrystusa i męczenników, kojarzące się raczej z krwawym horrorem niż ewangelicką opowieścią o cierpieniu. Na ich tle jeszcze dziwniej wypadają Madonny o zdystansowanych do świata twarzach, zwykle w otoczeniu dość upiornych aniołków o pustych oczach.

W portugalskich kościołach zobaczycie ołtarze o specyficznej konstrukcji przypominającej schody. Droga do zbawienia wiedzie wszak pod górę.

Do Fatimy przyjeżdża co roku osiem milionów pielgrzymów.
Dość wyjątkowym miejscem na portugalskiej mapie religijności jest sanktuarium w Fatimie - o nim więcej napisałam tutaj.↓↓↓

8. José Saramago
„Gdybym dożył tylko sześćdziesiątki, nic bym nie zdążył napisać.” Tak mówił o sobie José Saramago. Miał rację: jego kariera rozkwitła w momencie życia, w którym zwykle szykujemy się do emerytury. W roku 1982 ukazała się bowiem powieść Baltazar i Blimunda, która okazała się pierwszym wielkim sukcesem pisarza.

Napisał jedną z najpiękniejszych powieści, jakie kiedykolwiek czytałam. Miasto ślepców. Myślałam też, że jedną z najokrutniejszych, póki nie przeczytałam ciągu dalszego, czyli Miasta białych kart. Obie polecam, bo niezwykle celnie opisują zachowania ludzkie podczas zbiorowych zagrożeń (epidemia/wojna/autorytaryzm). Przez pozbawioną prawie interpunkcji frazę Saramago na początku może być trudno się przebić, ale nie poddawajcie się. Rzeczy, które pisze, są wspaniałe. Choć raczej nie poczujecie się lepiej po ich lekturze.

Saramago był przez całe życie zagorzałym komunistą, ateistą i pesymistą. Nie cierpiał Unii Europejskiej, Międzynarodowego Funduszu Monetarnego, kościoła katolickiego i agresywnej polityki prowadzonej przez państwo Izrael. Jak sami rozumiecie, nie był postacią, obok której da się przejść obojętnie. Podpadał też często władzom bardzo różnej maści.

W 1992 roku rząd Portugalii zarządził wycofanie jego powieści Ewangelia według Jezusa Chrystusa z listy nominowanych do Aristeion Prize, nagrody przyznawanej przez Radę Europejską w latach 90-tych twórcom i tłumaczom literatury europejskiej. Powód? Obraza uczuć religijnych. Saramago spakował walizki i wraz z trzecią żoną wyjechał na Lanzarote, gdzie został aż do śmierci. Gdy zmarł na białaczkę w czerwcu 2010 roku, w wieku 87 lat, Portugalia ogłosiła dwudniową żałobę narodową, na pogrzeb pisarza w Lizbonie przyszło dwadzieścia tysięcy osób, a Fidel i Raul Castro przysłali wieńce.

Prochy pisarza złożono w 2011 roku pod stuletnim drzewem oliwnym na placu przez Casa dos Bicos, gdzie działa Fundacja José Saramago. Założył ją w 2007 roku sam pisarz – celem tej instytucji jest obrona i upowszechnianie praw człowieka, promowanie kultury i walka o ochronę środowiska.
Saramago sprzedał w Portugalii ponad dwa miliony książek. Jego dzieła przetłumaczono na 25 języków.

9. Sardynki
To jest mistrzostwo świata: sprawić, by tak mało seksowny produkt jak ryby w puszce stał się eleganckim gadżetem, który przywozi się przyjaciołom w prezencie z podróży. Sklepy sprzedające puszkowane sardynki zobaczycie w najatrakcyjniejszych portugalskich miejscowościach. Są dla mnie zadziwiające. Wyglądają bowiem jak skrzyżowanie wesołego miasteczka, sklepu z zabawkami i przybytku sprzedającego wyrafinowaną damską bieliznę.

Sardynki pomagały przetrwać w chudych czasach, podobnie jak solony dorsz. W XIX wieku zaczęto je puszkować. Potem świat zwariował i ruszył na wojny, a Portugalczycy eksportowali sardynki w puszkach jako poręczny wysokobiałkowy prowiant dla żołnierzy. Do 1950 roku było w Portugalii ponad 400 przedsiębiorstw produkujących sardynki w puszkach.
Portugalczycy jedzą najwięcej ryb i owoców morza na świecie.

10. Tramwaje
Specjalność wybitnie lizbońska. Bardzo urodziwe tramwaje są również w Porto, lecz nie budzą w odwiedzających miasto ani tym bardziej w tubylcach gwałtowniejszych emocji.

Centrum Lizbony otoczone jest siedmioma stromymi wzgórzami. Lizbończycy zaczęli więc dość wcześnie kombinować, jak by pokonywanie tych wzgórz sobie ułatwić. Efekt? Szybki rozwój sieci tramwajów, kiedy tylko pozwolił na to rozwój techniki.

Pierwsze tramwaje ciągnęły konie. Pojazdy te nazwano americanos, były bowiem kopiami amerykańskich konnych tramwajów wożących ludzi w Nowym Jorku i Nowym Orleanie. Mogły jeździć tylko po w miarę płaskich częściach miasta. Co zatem zrobić ze stromymi uliczkami? Wymyślono miejskie kolejki linowe: pierwsza ruszyła w 1884 roku. Na początku XX wieku wyparły je tramwaje elektryczne – pierwszy wyruszył w kurs w 1901 roku.

Jeśli zainwestujecie w bilet dobowy, możecie przez 24 godziny jeździć dowolnym tramwajem, metrem i kolejką linową. Opłaca się. Pojedynczy bilet na tramwaj kosztuje 3,10 euro. Dobowy - 7 euro. Można go kupić na stacjach metra i punktach sprzedaży firmy Carris. Trzeba najpierw kupić kartę do ładowania Navigante, potem załadować na nią Ticket Diario 24 Carris/Metro.
Macie czas tylko na jedną przejażdżkę tramwajem? Wsiadajcie w nr 28, który jak autokar wycieczkowy obwiezie Was przez najpiękniejsze części miasta: zamek świętego Jerzego, Bairro Alto, Alfamę, Baixa i Chiado.
Uwaga: ta linia jest bardzo zatłoczona. Na wycieczkę tramwajem najlepiej więc wybrać się wcześnie rano lub wieczorem. Tramwaj jeździ od 6 rano do 22.30. Jeśli jednak nie chcecie jeździć świtem lub późnym wieczorem, najlepiej wsiadajcie na którymś z dwóch początkowych przystanków (Martim Moniz lub Campo Ourique) i przejedźcie całą trasę bez wysiadania.

W mieście funkcjonują też trzy kolejki linowe, ułatwiające szybkie przemieszczenie się z dolnych do górnych części miasta (i z powrotem oczywiście też). Elevador da Gloria, Elevador da Bica i Ascensor do Lavra jeżdżą po bardzo stromych zboczach. Przejazd jest we wszystkich trzech przypadkach bardzo krótki. Dodajmy też, że jest drogo (4,20 euro, chyba, że macie bilet dobowy, to wtedy kolejka jest wliczona) i tłoczno. Choć uważam, że i tak warto.

W Lizbonie na pewno traficie w okolice Elevador de Santa Justa, pięknej metalowej windy łączącej szerokie deptaki Baixa z Bairro Alto. Winda jest atrakcją turystyczną, więc zwykle stoi do niej spora kolejka. Maksymalny udźwig windy to 24 osoby, więc stojąc w kolejce można więc łatwo obliczyć, ile trzeba będzie czekać na wejście.
Bilety powrotne góra/dół kosztują 5.30 euro, można je kupić przy wejściu do windy.

Warto przeczytać
Jose Saramago, Miasto ślepców, Dom Wydawniczy Rebis, 2009 i Miasto białych kart, Dom Wydawniczy Rebis, 2009.
Fernando Pessoa, Księga Niepokoju spisana przez Bernarda Soaresa, pomocnika księgowego w Lizbonie, wyd. Lokator, 2025.
Warto obejrzeć
Lisbon Story, reż. Wim Wenders, 1994. Lizbona, Pessoa, Madredeus.
Imagine, reż. Andrzej Jakimowski, 2012. Ośrodek dla niewidomych w Lizbonie. Lizbonę widać i słychać.
Fados, reż. Carlos Saura, 2007. Muzyczny dokument o muzyce fado.
Warto posłuchać
Madredeus,Ainda, 1995.
Amália Rodrigues, utwory dostępne na Spotify/Itunes.
Mariza, Mariza Canta Amália, 2020.
Commentaires