Z daleka wyglądała jak rozświetlona słońcem rzymska fontanna, idea dolce vita przetłumaczona na język marmuru.
To jednak dzieło Kary Walker, więc raczej nie należało się spodziewać amorków, delfinków i ogólnego szczęścia. I rzeczywiście, podchodząc bliżej, zobaczyłam kilka makabrycznych szczegółów: woda tryskała nie tylko z piersi, ale także z rozciętego gardła postaci na postumencie, środkowy poziom zdobiła szubienica, a sadzawka u podstawy fontanny pełna była rekinów.
Z pracami Kary Walker pierwszy raz zetknęłam się w warszawskim Zamku Ujazdowskim, gdzie wystawiano jej czarne wycinanki, jakby wyjęte z okrutnego teatru cieni. Później czytałam o gigantycznym sfinksie zrobionym z cukru i wystawionym w nieczynnej amerykańskiej cukrowni. Fontanna, którą Walker nazwała Amerykańskie źródło, była ostatnią instalacją wystawianą w Hali Turbin w londyńskim muzeum Tate Modern przed wybuchem pandemii.
Fons Americanus swoje (nomen omen) źródło ma po drugiej stronie Tamizy: to Victoria Memorial sprzed Pałacu Buckingham. Jeśli kiedykolwiek zwiedzaliście główną siedzibę angielskiej rodziny królewskiej, to pewnie macie zdjęcie przed ogromnym biało-złotym pomnikiem zamykającym perspektywę alei The Mall. W tym roku upływa 110 lat od odsłonięcia pomnika w 1911 roku, dekadę po śmierci królowej Wiktorii.
Kara Walker opowiadała w jednym z wywiadów, że pierwszy raz zobaczyła ten pomnik z okna taksówki wiozącej ją na lotnisko. I szybko o nim zapomniała, bo - jak mówi - z monumentami już tak jest, że im są większe, tym lepiej wtapiają się w otoczenie i tym bardziej stają się niedostrzegalne. Coś jednak musiało zostać w jej pamięci, bo Fons Americanus jest w zasadzie parodią Victoria Memorial.
W miejskiej przestrzeni obie rzeźby dzielił od siebie dość długi spacer. Szkoda, bo najciekawiej wyglądałyby zestawione obok siebie. Mają bardzo podobny kształt tortu weselnego, obie też odwołują się do motywów marynistycznych. Najbardziej interesujące są jednak nie podobieństwa, lecz różnice. I to, w jaki sposób amerykańska artystka o afroamerykańskich korzeniach przetwarza motywy, które wykorzystał wiek wcześniej twórca Victoria Memorial, Sir Thomas Brock .
Fons Americanus to prawie bezpośrednia kopia Victoria Memorial sprzed Pałacu Buckingham, ale Walker wyśmiewa wielkie gesty przedstawiane na tego typu pomnikach - książęcą wyniosłość prezentowaną w publicznych przestrzeniach, propagandę z kamienia i brązu służącą wzmacnianiu władzy.
Tak o fontannie Fons Americanus mówi mój ulubiony współczesny rzeźbiarz Antony Gormley, w rozmowie z Martinem Gayfordem w niedawno wydanej książce o historii rzeźbiarstwa (Antony Gormley & Martin Gayford, Shaping the World. Sculpture from Prehistory to Now, Thames & Hudson 2020). Ja pokusiłam się o porównanie obu pomników.
Na początek trochę technicznych szczegółów. Do budowy pomnika stojącego przed Buckingham Palace potrzebne było 2300 ton białego marmuru, 800 ton granitu i 70 ton brązu. Fons Americanus nadaje się w całości do recyklingu; taki ma też być ostateczny los tej instalacji. Korpus zrobiono z korka, drewna i metalu, natomiast powierzchnię fontanny - z mieszanki cementu i nietoksycznego akrylu.
Victoria Memorial wzniesiono dla upamiętnienia królowej Wiktorii jako sprawiedliwej i kochającej swój lud władczyni imperium. Przypomnijmy, że na czasy sześćdziesięciopięcioletniego panowania królowej przypadł okres największej potęgi Wielkiej Brytanii jako państwa kolonialnego. Były to też czasy, kiedy nad Brytyjskim Imperium nigdy nie zachodziło słońce, a co czwarty mieszkaniec globu był poddanym brytyjskiej królowej.
Zamówiona przez Tate Modern fontanna Kary Walker powstawała w czasie, kiedy w siłę rósł ruch wzywający do usuwania z przestrzeni publicznej pomników osób związanych z niewolnictwem. Na Wyspach Brytyjskich nie było oczywiście plantacji bawełny czy trzciny cukrowej wykorzystujących porwanych w Afryce ludzi, trudno jednak zaprzeczyć, że Imperium korzystało z produktów przemysłu niewolniczego. Praca niewolników nie tylko umożliwiała powstawanie wielkich fortun, ale sprawiała też, że zwykłym obywatelom żyło się wygodniej i przyjemniej. Każda osoba kupująca cukier, rum, czekoladę, bawełnę, indygo czy mahoń, świadomie lub nie, wspierała niewolnictwo. Podobną sytuację mamy zresztą do dzisiaj, kiedy - świadomie lub nie - korzystamy z produktów wytworzonych w koszmarnych warunkach na drugim końcu świata.
Sir Henry Tate, fundator muzeum noszącego jego nazwisko, żył z handlu cukrem. Z oświadczenia wydanego przez muzeum wynika, że pan Tate niewolników nie posiadał: miał bowiem 14 lat, gdy w 1833 roku wydano w Wielkiej Brytanii znoszący niewolnictwo Slavery Abolition Act. Niemniej firma Tate & Lyle nie mogłaby działać bez plantacji trzciny cukrowej, założonych w XVII i XVII wieku, wykorzystujących pracę niewolników. Widziana w tym świetle instalacja Kary Walker mogłaby być dziełem rozrachunkowym, przypominającym niechlubną przeszłość. Są jednak głosy, że rozlicza się z nią niewystarczająco - ale o tym trochę później.
„Źródło Ameryki” jest śnieżonobiałe, ale mówi o czymś mrocznym: koncepcie Black Atlantic, cywilizacji ukształtowanej przez handel ludźmi i niewolniczą pracę. Tu warto wspomnieć, że w latach 1492 -1820 aż dwie trzecie osób płynących przez Atlantyk do Nowego Świata pochodziło z Afryki. Znakomita większość z nich pokonywała te trasę w kajdanach.
Na szczycie Victoria Memorial umieszczono złoty wizerunek skrzydlatej wolności.
U jej stóp siedzą alegoryczne postaci: Wytrwałość (z kompasem wskazującym północ) i Odwaga (z czymś w rodzaju maczugi - być może uzbrojona osoba jest odważniejsza). Dwa orły o rozpostartych skrzydłach symbolizują imponujący zasięg Imperium. Piętro niżej na „weselnym torcie” wypatrzymy kamienne posągi: Macierzyństwo tulące trójkę dzieci, Anioła Prawdy z lustrem w dłoni i wężem u stóp oraz Anioła Sprawiedliwości, któremu towarzyszy skulona ludzka postać.
Kara Walker na szczycie fontanny umieściła Wenus w sarongu, z poderżniętym gardłem, z którego tryska woda. Dwa strumienie biją także z jej obnażonych piersi. W wodzie tej widziałabym symbol życiodajnych płynów: wód płodowych, mleka i krwi. Wenus byłaby zatem alegorią miłości matczynej, składającej samą siebie w ofierze. Wyczytałam też, że wizerunek bogini, która urodziła się z morskiej piany, bywał dawniej wykorzystywany w celach propagandowych, do „promocji” handlu niewolnikami.
Główna postać monumentu sprzed Pałacu Buckingham to oczywiście królowa Wiktoria, w majestatycznej pozie, w koronie i wdowim welonie, z berłem i globem w dłoniach. Najbardziej zaintrygowała mnie jasna figurka mężczyzny stojącego na globie. Niestety, wszystkie dostępne mi źródła pomijają akurat ten detal pomnika…
Królową Fons Americanus jest Queen Vicky - umieszczona z tyłu fontanny radosna kobieta o afro-karaibskich rysach i rozłożystych biodrach, w kreolskim czepcu. Trzyma w dłoniach orzech kokosowy: kojarzący się z egzotyką, tłusty i odżywczy, będący jednocześnie źródłem wody i stałego pokarmu, chroniony twardą skorupą, oznaczającą dla mnie siłę, wytrzymałość i zdolność do oporu. U jej stóp kuli się ludzka postać ucieleśniająca Melancholię. Ta ostatnia alegoria nie jest dla mnie oczywista, umiałam ją zinterpertować dopiero po lekturze wywiadu z Karą Walker. Dosyć konsekwentnie Queen Vicky w kompozycji Fons Americanus zajmuje miejsce, które odpowiadałoby alegorii Macierzyństwa na Victoria Memorial.
Centralną, frontową postacią Fons Americanus nie jest bowiem wcale królowa, lecz wygodnie rozparty brzuchaty Kapitan. Symbolizuje mieszkańców kolonii walczących o wyzwolenie spod dominacji białych. Takich jak François-Dominique Toussaint L’Ouverture, przywódca haitańskiego powstania przeciwko Francuzom, które doprowadziło do zniesienia niewolnictwa. Oraz takich, jak jeden z liderów ruchu na rzecz praw Afrykanów w Ameryce, Jamajczyk Marcus Garvey. O tym też dowiedziałąm się z wywiadu z Karą Walker, bo postaci te były mi kompletnie nieznane, a Kapitan na pierwszy rzut oka wydał mi się dość arogancki i odpychający. Może ma po prostu stanowić rodzaj rewersu dla dystyngowanej i chłodnej królowej Wiktorii z Victoria Memorial?
Na tym samym piętrze „tortu” Walker umieściła jeszcze drzewo z pętlą ze sznura, przypominające o haniebnej historii linczów (na lewo od centralnej postaci Kapitana, w miejscu, gdzie na Victoria Memorial znajduje się Anioł Prawdy) oraz klęczącą postać skruszonego handlarza niewolników (w miejscu odpowiadającym grupie Anioła Sprawiedliwości). Sama autorka sugeruje, że można w nim widzieć karykaturę Gubernatora Kompanii Zachodnioindyjskiej, Sir Williama Younga, właściciela plantacji trzciny cukrowej na Karaibach.
Interesują mnie wielkie tematy i drobne ludzkie słabości, skala makro i skala mikro - mówi Kara Walker.
Częścią Victoria Memorial jest rodzaj fosy wypełnionej wodą, ozdobionej postaciami syren i wodników. U podstaw pomnika zauważymy stylizowane statki i muszle. Marynistyczne motywy mają się oczywiście kojarzyć z ważną obecnością Wielkiej Brytanii na morzach i oceanach.
U Kary Walker sadzawka w dolnej części fontanny to prawdziwe morze skojarzeń.
Uciekinier w szalupie jest jak żywcem wyjęty z obrazu The Gulf Stream (1899) amerykańskiego malarza Winslowa Homera.
Ciemnoskóry rozbitek walczy z falami i zapewne głodem (u jego stóp leży kilka łodyg trzciny cukrowej). Wokół we wzburzonym morzu kręcą się rekiny. Na obrazie, jako symbol nadziei, majaczy w tle trójmasztowy statek. U Walker to nędzna szalupa wydaje się nadzieją dla płynącego w jej stronę chłopca z dredami, okularkami pływackimi i rurką do nurkowania. Może warto chwilę pomyśleć, po co ten współczesny chłopak się w tym wszystkim znalazł?
Z czym kojarzą mi się rekiny? Przede wszystkim z potworem z wielką rozwartą paszczą, którego umieścił w błękitnej formalinie Damien Hirst. Oglądałam zresztą to dzieło w Tate Modern, kilka lat temu, w ramach czasowej wystawy prezentującej artystyczny dorobek Hirsta. Mając w pamięci tytuł tej pracy - Fizyczna niemożliwość śmierci w umyśle istoty żyjącej - mam wrażenie, że Kara Walker delikatnie sugeruje, że biała osoba ma mocno ograniczone możliwości zrozumienia tego, jaki bagaż stanowi niewolnictwo.
Zębate paszcze i trójkątne płetwy odnajdziemy też na płótnie Johna Singletona Copleya Watson i rekin. namalowanym na zamówienie tegoż Watsona. Jest on też głównym bohaterem obrazu, bo to jego poniewiera rekin. Brook Watson, którego cudem uratowali towarzysze z szalupy, stracił co prawda nogę, ale nie życie. Zrobił potem karierę: był kupcem, członkiem brytyjskiego Parlamentu, merem Londynu i prezesem towarzystwa ubezpieczeniowego Lloyd’s of London. Być może koszmarne wspomnienie kąpieli morskiej u wybrzeży Kuby złamało mu charakter. W każdym razie w książce Scandals, vandals and Da Vincis Harvey Rachlin zaznacza, że Watson był tak nieprzyjemnym, bezwględnym i okrutnym człowiekiem, że patrząc na obraz należałoby być może kibicować rekinowi.
Idea morza pełnego niebezpieczeństw prowadzi prosta drogą do obrazu J.M.W. Turnera Statek niewolników. Turner namalował go w 1840 roku, prawdopodobnie po lekturze świeżo wtedy wznowionej książki Thomasa Clarksona o historii handlu niewolnikami. Przypomniano w niej bulwersujące zajścia z 1781 roku. O co chodziło? Kapitan statku Zhong, wiozącego niewolników z Afryki na Jamajkę, wydał szokujący rozkaz wyrzucenia stu trzydziestu dwóch osób za burtę. Na statku szalała zaraza, sześćdziesięciu z czterystu wiezionych niewolników zmarło i wyglądało na to, że wielu innych nie przeżyje. Ponieważ towarzystwa ubezpieczeniowe zwracały pieniądze za niewolników zmarłych na morzu, ale nie tych, których powaliły choroby, kapitan postanowił wyselekcjonować nierokujących nieszczęśników, pozbyć się ich ze statku i zainkasować rekompensatę. Został potem postawiony przed sądem, który nieoczekiwanie rozstrzygnął sprawę na jego korzyść.
Handel ludźmi na terenach Brytyjskiego Imperium oficjalnie został zakazany w 1807 roku, ale niewolnictwo zniesiono dopiero w 1833 roku. Turner angażował się w kampanie na rzecz zniesienia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Jego obraz, wystawiany w Royal Academy of Arts w Londynie, miał przypominać publiczności o koszmarnych wydarzeniach i przemawiać za jak najszybszym zlikwidowaniem niewolnictwa na świecie. Malarz nie uniknął jednak oskarżeń o nadmierną „estetyzację” dramatycznych wydarzeń. W podobny sposób krytykowano 150 lat później Fons Americanus: czytałam artykuły zarzucające Karze Walker, że jej dzieło jest zbyt ludyczne i zbyt płytkie.
Z publikacji ArtNews dowiedziałam się natomiast, że w czasach, kiedy Boris Johnson był merem Londynu, pojawił się pomysł wybudowania pomnika z brązu poświęconego brytyjskim ofiarom niewolnictwa. Johnson wydał ponoć zgodę na postawienie takiego pomnika w Hyde Parku, w odległości krótkiego spaceru od Buckingham Palace. Jakiś czas później, już jako premier, odmówił jednak finansowania projektu. W tym kontekście praca Kary Walker, ustawiona tylko czasowo w Tate Modern, musiała być rozczarowująca.
Mimo to fontanna z Hali Turbin okazała się jednym z najczęściej oglądanych dzieł sztuki w Londynie.
Zebrała dużo entuzjastycznych recenzji, choć nie brakowało też głosów, że Walker prześlizguje się po temacie. Mnie pozostawiła przede wszystkim z pytaniem o sposób, w jaki upamiętniamy historię w przestrzeni publicznej. Jestem przekonana, że nie ma krajów, które by nie posiadały w swojej historii „trupów w szafie”, bo żaden naród czy plemię nie ma monopolu na bycie wyłącznie katem albo wyłącznie ofiarą. Bardzo trudno się też zmierzyć z nie zawsze chwalebnymi zdarzeniami historycznymi. Przerabiamy to przecież w naszym kraju od lat.
Kara Walker poprzez swoje prace mówi o rasizmie, kolonializmie, mizoginii, niesprawiedliwości. Opowiada przede wszystkim o Ameryce, ale nie da się niestety zapomnieć, że zjawiska te mają zasięg uniwersalny.
Comments