Nie ma we Francji miasta o gorszej reputacji. Tymczasem zamiast ponurej mordowni znaleźliśmy w Marsylii niezwykłe skrzyżowanie Berlina z Neapolem.
Nic tu nie jest oczywiste. Miasto słynie z gangsterów, ale zamieszkują je wyjątkowo mili i uprzejmi ludzie. Na obsmarowanych graffiti ulicach jest zaskakująco czysto. Marsylia służy za scenerię najbardziej przerażających powieści kryminalnych, a jednocześnie znajduje się w niej siedziba Międzynarodowego Centrum Poezji. W tym „antycznym mieście bez zabytków” (jak, złośliwie chyba, mawiał Victor Hugo) mieści się jedno z najpiękniejszych nowoczesnych muzeów w Europie. Marsylia jest też najbardziej zróżnicowanym etnicznie miejscem we Francji, ale lokalne mniejszości koegzystują tu lepiej, niż w wielu innych rejonach kraju.

Zadanie nr 1: spróbujcie kupić dobry przewodnik po Marsylii. Zadanie nr 2: spróbujcie kupić jakikolwiek przewodnik po Marsylii. Nie ma. Zupełnie tak, jakby nikt tam nie jeździł (nieprawda). Albo jakby w całym mieście nie było nic interesującego (jeszcze większa nieprawda). Polskie przewodniki poświęcają Marsylii kilka zdań lub co najwyżej kilka stron. Francuskojęzyczny przewodnik po południu Francji – jeden rozdział. Trochę to dziwne, bo to akurat miasto zasługuje na wielotomową opowieść.

Ze statystyk wynika, że przyjeżdża tu co roku kilka milionów turystów, ale wśród naszych znajomych urlopy w Marsylii spędzają tylko dwie osoby. Nasza parysko-warszawska przyjaciółka i nasz przyjaciel z Berlina. I to ich entuzjastyczne zdanie o tym dziwnym mieście przekonało nas do podróży. Dziękuję i Basi, i Hannesowi, bo inaczej nadal omijalibyśmy to niesamowite miejsce.

Marsylia to drugie po Paryżu najczęściej filmowane miasto we Francji. Ale sielskie pejzaże (no, mniej więcej) marsylskiej trylogii Marcela Pagnola przykrywają obrazy dużo mroczniejsze. Marsylia jest tłem, a czasem i główną bohaterką wielu książek i filmów opowiadających o biedzie i/lub przestępczości. Przykłady? Wszystkie wersje French Connection, Prorok Jacquesa Audiarda, ostatnio Stillwater Toma McCarthy’ego. Kiedy myślę o Marsylii, przypominam sobie też serię filmów z cyklu Taxi, o przygodach taksówkarza-rajdowca i jego przyjaciela policjanta, które są tak głupie, że aż stają się fajne. No i nie są tak potwornie nudne, jak serial Netfliksa pt. Marseille. Z Marsylią kojarzy mi się jednak najbardziej wcale nie żaden film, lecz cykl powieści, który pewnie wołałabym zapomnieć. Trylogia Jeana-Claude’a Izzo o marsylskiej mafii jest bowiem tak czarna, że już chyba bardziej się nie da. Nie przypominam sobie zbyt wielu straszniejszych rzeczy, jakie dane mi było przeczytać, być może z wyjątkiem króciutkiego opowiadania Neila Gaimana o Panu Lisie.

No więc tak, Marsylia jest miastem bardzo sławnym. Pojawia się regularnie w wiadomościach ze świata, choć rzadko w kontekście turystycznym. Często w kontekście sportowym, bo działa tu przecież Olympique Marseille. Najczęściej jednak - w kontekście przemocy, porachunków między gangami, handlu narkotykami itp. działalności. Może dlatego kilka osób spytało mnie po powrocie, czy czułam się w tym miejscu bezpiecznie. Zacznę więc od sprawy kluczowej dla podróżników, czyli bezpieczeństwa.

Najpierw trochę radosnych statystyk. Otóż 10 procent wszystkich morderstw popełnianych rocznie we Francji ma miejsce w Marsylii. Zabójstw związanych z narkotykami jest tu proporcjonalnie do liczby mieszkańców tyle, co w Nowym Jorku. Co roku ginie od kul kilkadziesiąt osób. W Marsylii jest też dwukrotnie większa szansa na bycie okradzionym, niż w innych rejonach kraju.

I trochę historii. Otóż w latach 60-tych Marsylia była światową stolicą heroiny (stanowisko stolicy mody było już niestety zajęte). W wielkim portowym mieście niecne interesy robi się łatwiej, to oczywiste. Napływ imigrantów z Neapolu i Korsyki po pierwszej wojnie ułatwił też biznesowe kontakty z włoską mafią. Dookoła miasta było jak w znanym serialu, bo zaroiło się od domowych laboratoriów wytwarzających heroinę, ewidentnie bardziej dochodowych niż fabryczki marsylskiego mydła. W latach 30-tych XX wieku powstało francuskie połączenie, French Connection – szlak przemytu heroiny wiodący z Turcji, przez Marsylię, do Stanów Zjednoczonych. Funkcjonował jak dobra firma, przez wiele lat: od lat 30, z rozkwitem w latach 60-tych, po upadek w latach 70-tych. Dzisiaj nie ma w Marsylii mafii w sensie włoskim, ale jest mnóstwo gangów. Czy to pocieszające, nie mam pojęcia. Mieszkańcy z obecności gangów cieszą się średnio.

Jak to wszystko się przekłada na poczucie bezpieczeństwa? Jest jasne, że do niektórych dzielnic na północy miasta się nie chodzi (o ile nie jest się akurat ich pechowym mieszkańcem). Nie ma tam turystycznie czego szukać, bo nawet blok, w którym wychował się Zinedine Zidane został niedawno zburzony, a na tereny blokowisk pilnowanych przez gangi nie można się dostać. Centrum miasta jest natomiast zatłoczone i hałaśliwe, ale niespecjalnie groźne.
Zwiedzając Marsylię, trzeba zachować czujność, jak w każdym wielkim mieście. Czyli unikać ciemnych zaułków, pilnować torebek, portfeli, aparatów fotograficznych i telefonów. W sumie: stosujcie się do rad, jakie przed wyjazdami dawali Wam rodzice.
Podczas tygodnia, który spędziliśmy wiosną 2024 w Marsylii nie widzieliśmy policji ani razu. Nie mieliśmy też ani razu poczucia, że policja byłaby w jakiejś sytuacji potrzebna. Raz przez stary port przeszła uzbrojona po zęby brygada antyterrorystyczna – to jednak widok dość powszechny w turystycznych miejscach we Francji.

Wieczorem centrum miasta wzdłuż głównej arterii Canebière pustoszeje. Zasiedlają je ludzie układający się do snu na ulicy, a przybysze przemieszczają się do innych rejonów. Prawdziwe tętniące serce nocnego życia jest gdzie indziej – a mianowicie w okolicach placu zwanego La Plaine.
Współczynnik Giniego dla Marsylii wynosi 0,436. Mierzy on rozwarstwienie społeczne, w skali od 0 do 1 ( im bliżej 1, tym nierówności społeczne są większe). 20 proc najbogatszych mieszkańców miasta osiąga średnie dochody ponad pięć razy większe, niż 20 proc. obywateli najuboższych. W Marsylii rozwarstwienie jest też geograficzne: biedne dzielnice są na północy, bogate – na południu. Niezamożne jest też samo centrum miasta.

Wożący nas po mieście swoim od dawna pełnoletnim peugeotem Hannes twierdził, że marsylscy kierowcy nie lubią się zatrzymywać. Także na przejściach dla pieszych. Prawda. Dlatego zwiedzając miasto uważajcie na pasach, bo są one traktowane przez prowadzących pojazdy tylko jako sugestia. Podobnie zresztą, jak czerwone światło dla kierowców - może się zatrzymają, ale może nie. Skłania mnie to do refleksji, że w Marsylii znacznie bardziej zagrożona czułam się przechodząc przez ulicę niż wałęsając wieczorem w centrum miasta.

Marsylię znam od dziecka. Z tym francuskim miastem zawarłam znajomość tuż po zapoznaniu się ze szwedzką osadą Bullerbyn. Jednym tchem pochłonęłam opasłe tomiszcze opisujące przygody hrabiego Monte Christo. Opublikowana przez Alexandre’a Dumasa w 1844 roku powieść na turystyczny przewodnik się co prawda nie nadaje, ale wymienia kilka z głównych atrakcji miasta: stary port, wzgórze z kościołem, główną ulicę Canebière oraz złowieszcze zamczysko If. Do listy Dumasa trzeba koniecznie dodać kilka współczesnych atrakcji. Poniżej znajdziecie zatem moją listę najciekawszych miejsc w Marsylii i jej bliskich okolicach.

1. Sztuka (na) ulicy
W Marsylii miałam podobne wrażenie, jak kiedyś w Neapolu: niewiele ścian pozostało wolnych od artystycznej ekspresji. Choć mimo wszystko Neapol obsmarowany jest bardziej. Jeśli lubicie graffiti, kolaże i dziwne uliczne instalacje, Marsylia Was zachwyci.

Kolorowymi motywami są tu pokryte najdziwniejsze miejsca. Na przykład dno fontanny (stale pod wodą!). Miejskie źródełko, na które Francuzi mówią Fontaine Wallace, i których sporo można zobaczyć we francuskich miastach, w Marsylii nie ma tradycyjnego zielonego koloru, lecz pokryte jest warstwami spreju. Grafficiarze nie oszczędzili też nie tylko konia z brązu, ale również stojącej obok niego latarni. O tak banalnych miejscach na umieszczenie dzieł streetartu jak ściany domów czy przęsła mostów nie warto nawet wspominać.

Marsylia nazywana jest „miastem 111 dzielnic”, bo tyle jest jednostek, na które dzielą się administracyjne okręgi. Wiele z tych dzielnic to dawne osady skupione wokół parafialnego kościoła.
Najlepsze miejsce, jeśli lubicie streetart? Dzielnica La Plaine. Położona jest na jednym z siedmiu marsylskich wzgórz, kilkanaście minut spacerem od starego portu. Obejmuje okolice ulicy Cours Julien i placu Jean Jaurès. Wygląda jak galeria sztuki pod gołym niebem: domy otaczające plac i większość prowadzących do niego ulic pokryte są efemeryczną twórczością.

Oczarowała mnie wystawa fotografii przy wejściu do stacji metra Notre-Dame du Mont. Można jej nie dostrzec, schodząc po schodach – bo fotografie w formacie pocztówek przyklejone są na podstopniach. Widać je zatem tylko z dołu schodów.

Na Cours Ju i pobliski plac Le Marché de La Plaine warto się wybrać nie tylko z zamiłowania do streetartu. Można tu też przyjemnie zjeść w którejś z wielu klimatycznych restauracji.
Natomiast drugie świetne miejsce do oglądania sztuki ulicznej znajdziecie w rozdziale poniżej.

2. Dzielnica Le Panier
To miejsce dwa i pół tysiąca lat temu wybrali sobie Grecy, którzy przypłynęli w te rejony z anatolijskiej kolonii Fokaja. Wzgórze z doskonałym widokiem na morze wydało im się idealne na założenie nowego miasta. Nazwali je Massilia. Dzisiaj najdawniej zasiedlone tereny Marsylii, między starym portem a nabrzeżem z grotą Cosquera i Mucem (o których trochę później) zajmuje dzielnica Le Panier. Niezwykle barwna w obu znaczeniach tego słowa.

Najpierw oczarują Was wąskie uliczki odziedziczone po średniowiecznej strukturze miasta. A potem się trochę zasapiecie, bo Le Panier leży na stromym wzgórzu. Dawni obywatele tej część miasta pewnie by jej dziś nie poznali. Dwunastowieczny szpital Hotel-Dieu zamieniony został w luksusowy hotel. Osiemnastowieczny kompleks la Vieille-Charité, dawny przytułek dla najbiedniejszych obywateli Marsylii, jest dzisiaj siedzibą kilku instytucji zajmujących się kulturą.

W XIX i XX wieku dzielnica miała kiepską reputację, jako miejsce pełne prostytutek i szemranych lokali. Bardzo mocno ucierpiała podczas drugiej wojny światowej. Na początku 1943 roku Niemcy uznali, że w Le Panier ukrywają się członkowie ruchu oporu. I zabrali się do pracy: w trzy dni, od 22 do 24 stycznia udało się hitlerowcom zniszczyć 1500 budynków. 30 tysięcy osób straciło dach nad głową.

Po wojnie Le Panier zachował złą sławę, bo mieszkały tu rodziny należące do tzw. Środowiska (le milieu, czyli czegoś w rodzaju lokalnej mafii). Od końca XX wieku dzielnica elegancko się gentryfikuje: jest w niej coraz więcej pracowni artystów, niezależnych sklepików, galerii i restauracji.
Wszędzie w Marsylii kupicie wytwarzane tu mydło o specyficznym oliwkowym zapachu. To tradycyjne powinno zawierać co najmniej 72 proc. oliwy z oliwek i być zrobione wyłącznie z naturalnych składników.

3. Stary port
Lubię porty, bo są dla mnie ucieleśnieniem idei podróży. W starym porcie (Vieux Port) w Marsylii znalazłam dwa magiczne miejsca. Po pierwsze, nabrzeże, do którego przybijają statki rybackie. Mogłabym godzinami patrzeć, jak rybacy wyplątują z sieci połyskujące w słońcu sardynki. Nie jestem w tym osamotniona– przy kutrach stoi zwykle kilka osób strzelających zdjęcia telefonami lub aparatami. A rybacy po prostu robią swoje.

Świeżo złowione ośmiornice usiłują wydostać się na wolność; kraby, langusty i różnego rodzaju ryby układają się w kompozycje jak z flamandzkich obrazów; tuż obok czają się mewy wyławiające z wody w porcie resztki ryb wyrzucane przez sprzedawców.
„Marsylia jest i zawsze była, portem uchodźców (…). Tutaj ten, kto pewnego dnia wysiada ze statku w porcie, od razu jest u siebie. Skąd byście nie pochodzili, w Marsylii będziecie u siebie. Zobaczycie na ulicach znajome twarze, poczujecie znajome zapachy. Marsylia jest swojska. Od pierwszego wejrzenia.”
Jean-Claude Izzo, Daniel Mordzinski, Marseille 2000, Galimmard.
Kulawe tłumaczenie jest mojego autorstwa.

W Marsylii wielowiekowa tradycja miesza się z najbardziej błyszczącą nowoczesnością. W starym porcie również: tuż obok niedużego targu rybnego zainstalowano w 2013 roku L’Ombrière, czyli zadaszenie projektu Normana Fostera, moje drugie ulubione miejsce w mieście. Prosty dach o wymiarach 22 na 48 metrów ma trzy funkcje. Po pierwsze, ma dawać schronienie przed słońcem lub deszczem. Po drugie, odbywają się pod nim koncerty i przedstawienia. Ale najciekawsze jest po trzecie. Od spodu dach wyłożony jest panelami z polerowanej stali nierdzewnej, działa więc jak wielkie lustro. A odbijający się w nim świat wygląda niesamowicie i za dnia, i w nocy. Choć, jak się domyślacie, kiedy go instalowano, budził zgrozę, protesty i drwiny.

Po obu stronach portu - i tej od wzgórza z bazyliką, i tej z dzielnicą Le Panier - znajdziecie mnóstwo przyjemnych miejsc na śniadanie, kawę czy solidniejszy posiłek. Największe zagłębie knajpek i barów umościło się przy Place aux Huiles. Nam spodobało się najbardziej przesiadywanie wieczorami w La Rotonde, brasserie znajdującej się na skrzyżowaniu dwóch portowych arterii, z widokiem na szesnastowieczny kościół św. Fereola i na słońce zachodzące nad portem.

Port ma kształt podkowy i łatwo można go obejść. Jeśli jednak chcecie sobie skrócić drogę, możecie wsiąść na prom kursujący między jednym a drugim brzegiem: od ratusza do Quai de Rive Neuve. Do przemierzenia są zaledwie 283 metry, co czyni tę trasę najkrótszą morską przeprawą na świecie. Przyjemność kosztuje w jedną stronę 0,50 euro, trwa 3-4 minuty. Jak dla mnie, warto zaszaleć.

W okolicach portu znajdziecie restauracje rybne serwujące bouillabaisse. To najbardziej znane danie rodem z Marsylii. Pochodząca z języka oksytańskiego nazwa specjału odwołuje się do dwóch kuchennych zabiegów: gotowania i odcedzania. I to jest w zasadzie skrócony przepis na bouillabaisse: najpierw trzeba ugotować zupę z rozmaitych gatunków ryb i skorupiaków, a potem odcedzić wywar. Ryby i rybny bulion serwowane są osobno - można więc samemu decydować, w jakich proporcjach zmieszamy oba składniki dania na talerzu. Zupę tradycyjnie podaje się z grzankami i szafranowo-papryczkowo-czosnkowym sosem rouille.

4. Spacer do Bazyliki
Widoczne chyba z każdego miejsca w mieście wzgórze ma 154 metry wysokości. Niewiele, ale wystarczy, by z jego szczytu był najpiękniejszy widok na Marsylię. Stojąc u stóp bazyliki Notre-Dame de la Garde miałam wrażenie, że oglądam satelitarną mapę Googla w trójwymiarze.

Zbudowana w XIX wieku bazylika jest ponoć piękna w środku. Muszę w to uwierzyć na słowo, bo nie udało się nam wejść do górnej części świątyni. Powód? Msza trwająca dwie godziny, podczas której turyści nie mają wstępu do środka. Moja rada zatem: zanim zaczniecie się wspinać na strome wzgórze, sprawdźcie pory mszy.

Ale nawet podczas mszy udało nam się dostać do krypty w dolnym kościele, z przedziwną wotywną kaplicą. Ponure podziemia przywiodły mi na myśl wszystkie horrory, których nie chcę oglądać. Zamglone wnętrze, smętnie palące się świece, do tego dość upiorna srebrna statuetka Matki Boskiej z Dzieciątkiem, kopia większej rzeźby z górnego kościoła - wszystko to robi dość makabryczne wrażenie. Dziwniej było tylko w spalarni wotów w Fatimie (o niej więcej w tym poście: https://www.grandtourblog.info/post/sintra-porto-lizbona-podr%C3%B3%C5%BC-na-10-kolejek).

Jak wygląda świat widziany oczami Matki Boskiej? W Marsylii można to sprawdzić! Statua Madonny na szczycie wieży jest pusta w środku. Ma ponad 11 metrów wysokości, czyli prawie tyle, co cztery piętra. Po specjalnych schodkach można wejść do środka jej głowy (!) i wyjrzeć na Marsylię przez oczy Madonny. Teoretycznie – opcja wejścia do głowy Matki Boskiej nie jest bowiem udostępniana zwiedzającym bazylikę.

5. Mucem
Nie widziałam wcześniej podobnego miejsca. Doskonały architektonicznie budynek mieści kolekcję zdumiewających eksponatów.

Wyobraźcie sobie dwa sześciany. Większy, o boku mierzącym 72 metry, wygląda jak zrobiony z delikatnej koronki, choć odlany jest betonu. Ma też niesamowity szary kolor kamiennego pyłu wyblakłego w palącym słońcu.

Drugi sześcian mieści się w pierwszym i ma bok o długości 52 metrów. Są w nim sale wystawowe i konferencyjne. Miejsca na nie jest mnóstwo - prawie cztery tysiące metrów kwadratowych, czyli tyle, ile połowa piłkarskiego boiska.

Stropy podtrzymują słupy zrobione z nowoczesnego betonu, który jest jednocześnie mocny i elastyczny. Dzięki temu w środku budynku jest otwarta, niezakłócona żadnymi wspornikami przestrzeń.

Główny budynek muzeum, nazwany J4, połączony jest z miastem za pomocą metalowej kładki przerzuconej nad ruchliwą ulicą. Z drugiej strony inna kładka zawieszona na wysokości 19 m łączy muzeum z fortem św. Jana.

Dwunastowieczny fort został przystosowany do użytku publicznego, a Marsylczycy polubili go jako nowy miejski park - miejsce pełne jest zadbanej zieleni.

Najsłynniejszym marsylskim produktem jest hymn Francji. I wcale nie szkodzi że: 1. Rouget de Lisle skomponował go w Strasbourgu. 2. Nosił tytuł Marsz Wojenny Armii Renu. 3. Kiedy odśpiewano go podczas bankietu wydanego na cześć 500 wolontariuszy z Marsylii, którzy przybyli do Paryża walczyć w wielkiej rewolucji, wspomniani wolontariusze nie rozumieli zbyt dobrze słów pieśni, bo nie mówili po francusku, tylko po prowansalsku. Nauczyli się jednak pieśń śpiewać i robili to z takim entuzjazmem, że nadano jej tytuł Marsylianka.

Budynek J4 muzeum Mucem to świetne miejsce na chwilę przerwy, nawet jeśli nie zamierzacie oglądać ekspozycji. Warto wjechać na górny taras (wstęp do niewystawowych części muzeum jest bezpłatny) i posiedzieć przy kawie pod pergolą. Z zewnętrznych tarasów na górze budynku będziecie mieli piękne widoki i na miasto, i na morze. Radziłabym też zajrzeć do muzeum, bo jest niesamowite.

W Mucem obejrzycie eksponaty, jakie trudno obejrzeć w jakimkolwiek innym muzeum. Muzeum zajmuje się bowiem „etnografią współczesności”: gromadzi rzeczy ilustrujące codzienne życie zwykłych ludzi. Przedmioty takie nie mieszczą się zwykle w sferze zainteresowań placówek zajmujących się historią lub sztuką przez wielkie H i wielkie S. Dzięki zebranym w Marsylii eksponatom udało się zorganizować wystawy poświęcone współczesnym miejscom kultu religijnego, idolom masowej wyobraźni czy… śmieciom.

My trafiliśmy na niezwykłą kolekcję obrazów wotywnych, zamawianych przez ludzi dla upamiętnienia udanej operacji chirurgicznej, cudownego wyzdrowienia z ciężkiej choroby lub ujścia z życiem z groźnego wypadku. Zresztą zobaczcie sami.

Na parterze muzeum znajdziecie stałą wystawę poświęconą historii i kulturze regionu Morza Śródziemnego. Choć wystawa jest stała, dobór eksponatów zmienia się, bo eksponatów jest 350 tysięcy.
Mucem, Esplanade du J4, promenade Robert Laffont. Otwarte codziennie z wyjątkiem wtorków, od 10 do 20 (latem) oraz od 10 do 19 lub 18 (poza sezonem). Bilet na wszystkie wystawy kosztuje 11 euro (dorośli) lub 7,5 euro (młodzież). Przestrzenie na zewnątrz muzeum wstęp wolny. www.mucem.org

6. Jaskinia Cosquera
Otwarta w 2023 roku grota z prehistorycznymi malunkami to jedna z najmłodszych atrakcji Marsylii. Nie nastawiajcie się jednak, że zobaczycie prawdziwą jaskinię - budynek ulokowany tuż przy Mucem mieści replikę groty znajdującej się przy przylądku Morgiou w masywie Calanques pod miastem. Pierwowzoru obejrzeć się nie da. Po pierwsze, wejście do jaskini stanowi ciasny tunel o długości 175 metrów, znajdujący się dzisiaj 37 metrów pod poziomem wody, więc dostać się do niej mogliby tylko najlepsi nurkowie. Po drugie, dziełom sztuki prehistorycznej szkodzi każdy oddech, więc pozwolenie na wejście do takich miejsc dostają przede wszystkim naukowcy. We Francji wszystkie najważniejsze groty z malunkami naskalnym są zamknięte dla zwiedzających, a oglądać można ich znakomicie zrobione repliki.

Prawdziwa grota odkryta w 1985 roku przez zawodowego nurka Henriego Cosquera powoli ginie, bo podnoszący się poziom morskiej wody coraz bardziej zalewa grotę i znajdujące się w niej malowidła. To jeden z przypadków, kiedy najlepsi konserwatorzy sztuki mogą tylko bezsilnie obserwować niszczenie dzieł. Takie miejsce jak Cave Cosquer jest więc jedynym sposobem na zachowanie przynajmniej repliki malowideł, które za jakiś czas bezpowrotnie znikną pod wodą.

Zwiedzanie groty jest przygodą samą w sobie. Siadacie w wygodnym wagoniku, który obwozi Was ścieżką prowadzącą wśród skalnych formacji i niesamowitych naskalnych malowideł. Brzmi jak atrakcja dla najmłodszych? Zapewniam Was, że i ci, którzy osiemnaste urodziny mają już dawno za sobą będą z tego sposobu zwiedzania zadowoleni. Po pierwsze, w grocie nie da się zabłądzić ani potknąć na śliskiej posadzce. Po drugie, nie da się też przegapić najważniejszych szczegółów, które przy samodzielnym zwiedzaniu bywają trudne do wypatrzenia. W grocie Cosquer specjalny system podświetla bowiem fragmenty ścian z malunkami, na które warto zwrócić uwagę.

Malowidła w grocie są bardzo stare. Datowanie węglem C14 pozwoliło ustalić ich wiek na od 19 do 33 tysięcy lat. Na ścianach jaskini znaleźć można 200 zwierząt, wśród których są konie, tury, bizony, jelenie, foki oraz bardzo rzadkie w takich grotach wizerunki pingwinów. Jest też malowidło przedstawiające leżącego (zabitego?) człowieka oraz kilkadziesiąt odcisków ludzkich dłoni.

Jazda wagonikiem po podziemiach to tylko pierwsza część zwiedzania. Nie omijajcie części drugiej , czyli muzeum poświęconego odkryciu groty, prehistorii i zwierzakom, które zostały sportretowane przez tajemniczych artystów.
Cave Cosquer Méditerannée, Esplanade J4. Otwarta codziennie, od 9.30 do 18 (pon-piątek), od 9.30 do 19.30 (weekendy i święta), od 9 do 20.30 (w lipcu i sierpniu). Bilety w cenie 18 euro (dorośli), 11 euro (młodzież 10-17 lat), 6 euro (dzieci 6-9 lat), pięciolatki i młodsi wchodzą za darmo. www.grotte-cosquer.com

7. Muzeum Sztuk Pięknych
Podczas wielkiej rewolucji, kiedy stało się jasne, że dobrze już było, spora część arystokratów udała się na emigrację. Nie wszyscy spakowali całość dobytku, więc po niektórych rodzinach zostały kolekcje dzieł sztuki, konfiskowane ochoczo przez rewolucjonistów. W 1802 roku minister spraw wewnętrznych wydał dekret o wysyłaniu do miast na francuskiej prowincji dzieł sztuki zabranych arystokratom. W ten sposób położono zręby także pod kolekcję marsylskiego muzeum.

Skonfiskowane dzieła przechowywano najpierw w klasztorze Bernardynów. Było ich jednak bardzo dużo, więc szybko stało się jasne, że jest potrzebny osobny budynek. Trzeba było na niego poczekać aż pół wieku: mieszczący dzisiejsze muzeum Pałac Longchamp otwarty został w 1869 roku. I tu kolejna dziwna historia: o ile kolekcję zebrano dzięki rewolucji, o tyle swoją siedzibę muzeum zawdzięcza epidemii cholery.

W rozrastającej się dynamicznie w XVII i XVIII wieku Marsylii zaczęło brakować wody. W XIX wieku wykopano zatem kanał Marsylski, kierujący w stronę miasta wody rzeki Durance. Kilka lat przed rozpoczęciem prac nad kanałem, Marsylia doświadczyła serii klęsk: najpierw była wielka susza, potem fala ulewnych deszczy, która spowodowała zalanie części miasta i dwie epidemie cholery. Doprowadzenie nowego źródła wody pitnej do miasta było więc wielkim wydarzeniem.

Pałac Longchamp zbudowano jako dodatek do obiektu najważniejszego, czyli miejskiej wieży ciśnień. Znalazło w nim miejsce Muzeum Historii Naturalnej, z eksponatami przechowywanym do tamtej pory w siedzibie dawnej loży masońskiej rytu szkockiego, przy bulwarze Garibaldiego. Po drugiej stronie pałacu urządzono siedzibę Muzeum Sztuk Pięknych. Przed pałacem do dzisiaj jest miejski skwer, za pałacowym budynkiem natomiast funkcjonował wielki park, z ogrodem botanicznym, obserwatorium astronomicznym i zoo. Zoo wraz z przyrodniczym muzeum stanowiły też swoisty ciąg produkcyjny: zwierzęta, które zakończyły swój żywot, po krótkiej wizycie u taksydermisty zasilały kolekcję muzeum. Dzisiaj zoo jest nieczynne, a żywe zwierzaki zastąpiono statuetkami zwierząt.

Muzeum Sztuk Pięknych mieści kolekcję obrazów, szkiców i rzeźb od XVI do XIX wieku. Nie jest wielkie, więc obejrzenie go zajmie Wam niezbyt dużo czasu. Warto zajrzeć, jeśli interesuje Was klasyczne francuskie malarstwo, nie spodziewajcie się jednak fajerwerków. Będąc w tym muzeum miałam też nieodparte wrażenie, że budynek jest ciekawszy niż prezentowana w nim kolekcja sztuki. Choć niewątpliwie wpływa na to fakt, że zamknięte dla zwiedzających było akurat całe jedno piętro, więc może krzywdzę szacowną instytucję.
Musée des Beaux-Arts, Palais Longchamp, czynne od wtorku do niedzieli od 9 do 18. Wstęp wolny. www.musees.marseille.fr

8. Château d’If
Przejażdżka łodzią i zwiedzanie zamku na wyspie If to fantastyczna wycieczka na pół dnia. Zamek zbudowany został na polecenie króla Franciszka I, który odziedziczył po ostatnim bezdzietnym Andegaweńczyku Prowansję wraz z Marsylią. Marsylczycy do budowania twierdzy dla króla stosunek mieli podobny, jak Warszawiacy do budowania Pałacu Kultury: zamek miał im bowiem przypominać o bliskiej obecności niekoniecznie ulubionej władzy. Budowla została mimo wszelkich oporów zakończona w 1531 roku. I zbudowana była nienajgorzej, skoro udało jej się przetrwać do dzisiejszych czasów.

Niedostępna twierdza chroniła Marsylię przed atakami wrogów, o czym się przekonał cesarz Karol V, usiłujący bez powodzenia zdobyć miasto. Solidne mury okazały się też w sam raz na zamykanie w twierdzy kogo akurat było trzeba. Zamek If został więc szybko zmieniony we francuskie Alcatraz. Przez 400 lat więzienie dla nieprzyjaciół państwa (i króla) funkcjonowało od okazji do okazji. Trzymano w nim więźniów tylko wtedy, gdy akurat przydarzyła się rewolucja lub gdy marsylskie więzienia były przepełnione. Więzienne cele służyły też za miejsce kwarantanny w czasie fal epidemii.

Château d’If częściowo zalicza się do kategorii „muzea nieistniejących postaci” (obok mieszkania Sherlocka Holmesa czy domu na Zielonym Wzgórzu). Jedną z atrakcji zamczyska jest bowiem cela Edmunda Dantèsa i cela księdza Faria, który pomógł w ucieczce przyszłemu hrabiemu Monte Christo. Wykopano nawet podkop między dwoma sąsiadującymi celami, żeby było zupełnie jak w powieści Dumasa.

Zwiedzając zamek zauważycie, że więzienie funkcjonowało trochę na prawach hotelu - miało bowiem pokoje (pardon: cele) różnej kategorii. Na samym dole znajdowały się culs de tour, miejsca ciemne, zalewane wodą i pełne robactwa, w których oczekiwana długość życia nie przekraczała kilku tygodni. Na parterze w wieloosobowych salach życie byłoby znośne (więźniowie mieli dostęp do światła i studni), gdyby nie ich przeludnienie.

Na pierwszym piętrze znajdowały się cele klasy biznes, jednoosobowe, zorganizowane w dawnych pokojach oficerów stacjonującego w zamku garnizonu. Tutaj trafiali bogatsi więźniowie, którzy mogli pozwolić sobie na wykupienie lepszych warunków życia. W takiej właśnie celi Edmund Dantès z powieści o hrabim Monte Christo dałby radę jakoś przetrzymać 14 lat.
W 1999 roku pierwszy raz odbyły się zawody pływackie pod hasłem Le Défi de Monte-Cristo (Wyzwanie Monte Christo). Do przepłynięcia było 5 kilometrów, czyli mniej więcej odległość, jaką musiał pokonać wpław Edmund Dantès uciekając z zamku If. Impreza odbywa się co roku. W pierwszym konkursie wzięło udział 25 pływaków. W tegorocznej- ponad pięć tysięcy.
Jak to wygląda, obejrzycie tutaj https://www.youtube.com/watch?v=PZ37mJHbfYI

Na wyspie przez krótki czas mieszkał nosorożec. Ten sam, którego szkicował Albrecht Dürer (więcej o nim w tym poście https://www.grandtourblog.info/post/innowator). Skąd się wziął na wyspie (nosorożec, nie Dürer)? W 1516 roku zwierzę było transportowane z Indii do Portugalii. Nosorożec był bowiem darem indyjskiego sułtana dla sprzymierzonego z nim króla Portugali Manuela I. Król się zachwycił, dość szybko jednak uznał, że nosorożec to więcej kłopotów niż przyjemności. Postanowił więc ofiarować go papieżowi.

W ten sposób biedne zwierzę, jako prezent przechodni, zaliczyło w swojej podróży z Lizbony do Włoch etap marsylski. Na wyspie nie było jeszcze zamku - Franciszek I, który przyjechał oglądać dziwne zwierzę, być może właśnie wtedy wpadł na pomysł wybudowania tu twierdzy. Na całej tej zabawie najgorzej wyszedł nosorożec: wiozący go do Włoch statek zniszczyła burza morska i zwierzak zatonął wraz ze sporą częścią ładunku.

Wyspa z zamkiem należy do archipelagu czterech wsypek o nazwie Frioul. W jedno popołudnie zdążyliśmy obejrzeć tylko zamek, ale znająca doskonale Marsylię nasza przyjaciółka Basia mówi, że inne wyspy są warte całodniowej wycieczki. Można tam pospacerować i wykąpać się w jednej z zatoczek.
Na If oraz inne wyspy z archipelagu Frioul można się dostać promem startującym z przystani we Vieux Port. Bilet tam i z powrotem na jedną wyspę (If lub Frioul) kosztuje 11 euro. Za przepłynięcie na dwie wyspy zapłacimy 16,90 euro. Bilety kupicie w kiosku La Gare Maritime du Vieux Port w starym porcie, 1 Quai de la Fraternité lub w kiosku biura wycieczkowego przy 4 Quai du Port. Rezerwacja nie jest możliwa, bo statki pływają w zależności od pogody i stanu morza. W sezonie od kwietnia do połowy września statki pływają codziennie.

9. Park narodowy Les Calanques
Gdzie Marsylczycy spędzają weekendy? Wyboru można im pozazdrościć. W mieście są całkiem przyjemne plaże, ale nic nie może się równać urodą z lazurowym zatoczkami w pobliskim parku narodowym. Prowansalskie określenie calanco oznacza dolinę wyżłobioną przez rzekę, zalaną potem przez morze. I jako żywo - narodowy park Les Calanques, rozciągający się na 20 km linii brzegowej, to ciąg zatoczek i fiordów wyżłobionych w bardzo skalistym stromym wybrzeżu. Każda z nich ma swoją nazwę.

Jak wiele pięknych miejsc, także i ten zakątek pada ofiarą swojej urody. Co roku strome ścieżki przemierzają trzy miliony odwiedzających. Na najpopularniejszych plażach oblężenie sięga nawet i dwóch tysięcy osób naraz. Władze miasta usiłują z tym walczyć: od 2022 roku wprowadzono na przykład ograniczenia ilości osób mogących wejść do jednej z najbardziej popularnych calanques o nazwie Sugiton.

Ta część Marsylii (bo prawie wszystkie calanques znajdują się w administracyjnym obrębie miasta) przyciąga mnóstwo amatorów pieszych wycieczek. Pieszy szlak oznaczony jako GR51-98 prowadzi przez park narodowy Calanques z zachodu na wschód.

Do zwiedzania masywu najlepiej się przygotować jak do każdej górskiej wyprawy. Po pierwsze, trzeba przewidzieć nagłe zmiany pogody: gęste mgły, gwałtowny spadek temperatury, mocne podmuchy wiatru. Po drugie, dobrze pamiętać, że rejon ten jest właściwie pozbawiony cienia, a możliwość zaopatrzenia się w coś do picia jest tylko w niektórych zatoczkach. Po trzecie, droga prowadzi czasem przez ostre skały, sporo na niej stromych podejść, część trasy jest też wyślizgana przez milionów turystów - bardzo ważne jest więc odpowiednie obuwie.
Jak się dostać w rejon Calanques? Przez cały rok z centrum miasta w stronę wioski Les Goudes (punkt wyjścia do nadmorskiej wyprawy), kursuje miejski autobus nr 20.
Dokładne wskazówki znajdziecie tutaj https://www.marseille-tourisme.com/en/discover-marseille/nature/the-calanques-of-marseille/how-to-access-the-calanques/

10. Dzielnica Noailles i koloryt lokalny
Marsylia od zawsze była miejscem, w którym spotykają się Wschód i Zachód (czasem w niecnych celach, jak w przypadku French Connection). A lokalne społeczeństwo zbudowały trzy wielkie fale imigracji: Włosi pod koniec XIX wieku, Ormianie i Korsykanie na początku XX wieku, Arabowie z Maghrebu od drugiej połowy XX wieku.

Ta ostatnia fala jest najliczniejsza. Przybywający do Marsylii Maghrebczycy zamieszkali w centrum miasta i w dzielnicach północnych. Tam zasiedlili najpierw klecone z byle czego bieda-domki, potem naprędce budowane blokowiska, mające prowizorycznie pomieścić robotników niezbędnych w rozwijającym się dynamicznie mieście. I jak to często bywa, prowizorka trwa do dzisiaj: rodziny mieszkają od pokoleń w tych samych blokach, kwitnie też tam specyficzna subkultura. La Castellane czy la Cité Kallisté to dzisiaj najbiedniejsze dzielnice Marsylii.
Marsylia jest trzecim ormiańskim miastem na świecie, pierwszym miastem korsykańskim i trzecim miastem żydowskim.
Maghrebska w dużej części dzielnica Noailles ma numer 1 i jest położona w samym centrum miasta. Znajdziecie w niej dość oszałamiający miks okazałych haussmanowskich kamienic i bardzo starych sklepików sprzedających mydło i powidło. Wiele z tych przybytków działa od kilkuset lat. W Noailles jest też sporu butików oferujących - podrobione lub nie - stroje piłkarskie z logo Olympique Marseille. Oficjalny sklep klubu znajduje się pod numerem 44 przy ulicy La Canebière.
„Z urodzenia jestem typowym Marsylczykiem. To znaczy, w połowie Włochem, w połowie Hiszpanem, z domieszką krwi arabskiej”, mawiał o sobie pisarz Jean-Claude Izzo.

Centrum dzielnicy stanowi targ Marché des Capucins, zwany „brzuchem Marsylii”, najtańszy w mieście i zapełniony towarami jak z opowieści Tysiąca i Jednej Nocy. Na straganach znajdziecie przyprawy, warzywa i owoce, bele tkanin. Są tu też witryny pełne arabskich słodyczy, sklepy rzeźników i handlarzy rybami. Noailles to podobno doskonała okolica na pożywienie się porządną pizzą. Ja polecałabym raczej spróbowanie północnoafrykańskiego kuskusu. Pizza jest wszędzie na świecie. Dobry kusukus, jak wynika z wielu lat moich prywatnych badań terenowych– tylko w nielicznych miejscach.

Widoczna na zdjęciu powyżej pięknie zdobiona fasada starej kamienicy to dla mnie lapidarne podsumowanie historii Marsylii. Od końca XVIII wieku do 1962 roku mieściła się tu słynna pracownia jubilerska Joaillerie Rey. Do maja 2024 budynek zajmowało biuro, przez które można było przesłać pieniądze do krewnych za morzem lub wymienić walutę. Teraz znajdziecie tu elegancką ciastkarnię słynnego cukiernika Serge'a Billeta.
Commenti