Góry czy morze? Plaża czy muzeum? Sielsko czy klubowo? A gdyby tak nie trzeba było wybierać? Poznajcie miejsce, w którym jest (prawie) wszystko.
Jako młoda osoba marzyłam, żeby tam pojechać. Nie będę Wam mydlić oczu, że chodziło o poznanie miasta, z którym blisko związani byli Romain Gary, Marc Chagall i Simone Weil.
Nie. Chodziło o to, że już sama nazwa „Lazurowe Wybrzeże” budziła przyjemne dreszcze: wyobrażałam sobie krainę będącą przeciwieństwem schyłkowosocjalistycznej szarości, w której mili dla siebie ludzie cieszą się słońcem, plażą oraz nieograniczonym dostępem do czekolady, ładnych butów i mydełka Fa. W latach studenckich pracowałam nawet kiedyś całe wakacje, by móc sobie pozwolić na tygodniową wycieczkę do Nicei. Nic z tego jednak nie wyszło, bo właściciel biura podróży zainkasował całość opłat, po czym udał się w siną dal. Pieniądze przepadły, marzenie zostało. W końcu udało mi się dotrzeć do Nicei wiele lat później. Było warto. I od tamtej pory, kiedy tylko mogę, staram się do niej wracać.
Kiedyś nazywała się Nikaia, na część greckiej bogini zwycięstwa, Nike. Założyli ją Grecy, którzy po zwycięskich bitwach w Marsylii postanowili osiedlić się nad spokojną błękitną zatoką.
Mistrzowska kombinacja
Moje ulubione miasto jest jak sałatka nicejska : to miks przepysznych lokalnych składników. Ma zatem rozmach metropolii i urok nadmorskiego kurortu. Co oznacza też, niestety, obecność wielkich blokowisk oraz tandetnych straganów z pamiątkami. Ale przecież nie tylko! Znajdziecie w Nicei przepiękne stare budynki i fajerwerki nowoczesnej architektury, światowej klasy muzea i sklepy z niszowymi produktami, michelinowskie restauracje i rodzinne knajpki.
Nicea jest wielka, ale nie tak przytłaczająca jak Marsylia. Jest elegancka, ale nie wyubierana i przebotoksowana jak Cannes. Jeszcze Was nie przekonałam? To dodajmy do tego ciepłe i bardzo niebieskie morze oraz lokalną kuchnię łączącą dania włoskie i francuskie.
Największe lotniska we Francji? Dwa znajdują się w Paryżu, a trzecie - w Nicei. Nicea jest jednym z dwóch miejsc, w których uwielbiam lądować samolotem, choć nienawidzę latać. Drugie to Wenecja - oba lotniska położone są tuż nad morzem, więc jeśli macie siedzenie przy oknie, szykujcie się na spektakularne widoki.
Nie wierzę, by w czasie nawet bardzo długich wakacji starczyło czasu na nacieszenie się wszystkimi atrakcjami Nicei. Wiem co mówię, bo w zeszłym roku spędziłam w okolicy cały miesiąc, a nadal mam po co wracać. Ale gdybyście jednak potrzebowali odmiany, w zasięgu bliskiej wycieczki znajdziecie kilkadziesiąt niezwykle atrakcyjnych miejsc, od eleganckich kurortów, poprzez sielskie miasteczka, po stolicę światowego perfumiarstwa.
Błękitna laguna
W Nicei jak nigdzie indziej na Lazurowym Wybrzeżu od razu widać, skąd wzięła się jego nazwa. Wystarczy krótki spacer nad morze i wszystko jasne: w słoneczny dzień woda ma tu wściekły odcień błękitu.
Błękit to w zasadzie firmowy kolor miasta. Morze, niebo (150 dni bezchmurnej pogody w ciągu roku!), większość turystycznych pamiątek, krzesła na promenadzie - wszystko niebieskie.
I co tu się dziwić, że urodzony w Nicei artysta Yves Klein opatentował w latach 60-tych Yves Klein Blue. Nie wymyślił oczywiście koloru - wpadł jednak na pomysł utrwalacza do barwnika, który kurczy się wysychając, dzięki czemu kobaltowy odcień błękitu nabiera niezwykłej głębi.
Zatoka rozciągająca się od Nicei po Cap d’Antibes nosi piękną nazwę Baie des Anges. Skąd się ta nazwa wzięła? Niektórzy powołują się na lokalną legendę: wygnani z raju, błądzący po świecie Adam i Ewa usłyszeli kiedyś łopot anielskich skrzydeł. Anioły przeniosły ich przez morze i zostawiły nad błękitną zatoką. Drugie wyjaśnienie jest przyrodniczo-spożywcze. Nazwa zatoki ma pochodzić od występującej niegdyś masowo w jej wodach squatina angelus, czyli jadalnej ryby z gatunku rekinowatych, po polsku zwanej aniołem morskim lub, dużo mniej poetycko, raszplą zwyczajną.
Kamyki
Wszystko ma swoją cenę, karaibski błękit także. Woda w zatoce jest tak przejrzysta i błękitna, bo dno morskie i plaża są w tym miejscu niezwykle wprost kamieniste. Zapomnijcie więc o rozkosznym wylegiwaniu się na ręczniku nad wodą, chyba że jesteście zaawansowanymi fakirami lub lubicie się poumartwiać. Na szczęście jest zawsze opcja wynajęcia leżaka.
Po plaży nie da się chodzić boso. Nie polecam też wchodzenia do wody bez specjalnego obuwia. Ja zrobiłam to tylko raz i czułam się jak Mała Syrenka z sadystycznej bajki Andersena (w tym momencie, kiedy odkryła, że wredna czarownica co prawda zmieniła jej ogon w nogi, ale każdy krok powoduje potworny ból). Buty do chodzenia po mokrych kamulcach to nie jest coś, co wypada wam z szaf w dużych ilościach? Nie szkodzi - są w każdym sklepie z akcesoriami plażowymi, zdecydowanie bardziej przydatne niż wiaderka i łopatki, bo nie ma tu piasku, w którym można by grzebać.
Plaża ma pięć kilometrów długości. Powstała w naturalny sposób z górskich kamieni nanoszonych i wygładzanych przez wpadające do morza rzeki Var i Paillion.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że obie rzeki zostały uregulowane w dwudziestym wieku i przestały zasilać nicejską plażę w otoczaki.
W latach siedemdziesiątych mieszkańcy miasta z niepokojem zauważyli, że plaża znika: nie przybywa nowych kamyków, a stare są wymywane w głąb morza. Jakiś mądrala obliczył, że to co roku 50 tysięcy ton! Do dzisiaj bywa, że po wielkich zimowych sztormach kamienista plaża zamienia się piaszczystą. Co roku władze miasta zwożą więc na nią góry nowych kamyków. I tu ostrzeżenie dla zbieraczy: nicejskie otoczaki są pod specjalną ochroną. Lepiej nie zabierać ich na pamiątkę, bo ponoć można za to dostać mandat.
Krzesła
W czasach Belle Epoque, przed pierwszą wojną światową, nadmorska promenada pełniła rolę towarzyskiego salonu pod gołym niebem. Stojące na niej krzesełka zwrócone były tyłem do morza. Nie chodziło bowiem o to, by oglądać błękitne dale, lecz spacerujących po promenadzie ludzi.
Dzisiaj zobaczycie je we wszystkich sklepach z pamiątkami. A także na promenadzie, jako dzieło sztuki artystki podpisującej się SAB oraz w muzeum MAMAC: olbrzymia instalacja Armana ze starych nicejskich krzeseł zdobi jedną ze ścian wychodzących na patio budynku.
Żeby zasiąść jak panisko na krzesełku na promenadzie trzeba było kiedyś szarpnąć się na wydatek 10 centymów. Tak było w latach pięćdziesiątych, kiedy osiemset białych i niebieskich drewnianych krzeseł ustawiła firma Charlesa Tordo. Tordo, pracownik firmy remontującej i sprzątającej pociągi, na produkcję krzeseł poświęcał cały czas wolny. Dzięki temu w 1960 roku na promenadzie stało już prawie dwa tysiące krzeseł z atelier Tordo. Nie były jeszcze powiązane ze sobą, niektórzy letnicy mieli więc przykry zwyczaj zabierania sobie krzeseł na pamiątkę.
Dzisiaj krzesła są metalowe, połączone po kilka sztuk (bo nadal kuszą), zrobione z metalu, a korzystanie z nich jest całkowicie gratis.
Włosi
Gracia (dziękuję), boana (dzień dobry), benvengut (witaj). Język okcytański w regionie dawnej Nicei przypomina mieszankę francuskiego, włoskiego i hiszpańskiego. Słowa w tym języku zobaczycie na szyldach sklepów i w nazwach ulic, można się go też uczyć w szkole w dwujęzycznej klasie. Podobnie zresztą jak włoskiego, który jest tu bardzo popularny.
Włoskie wpływy zauważycie w wyborze dań w restauracjach. Główne place miasta wyglądają też raczej z włoska: architekci wzorowali je na Turynie, stolicy księstwa Sabaudii. Rzućcie okiem na plac Garibaldiego - wygląda jak klasyczna piazza, a na środku stoi pomnik bohatera, który patrzy w stronę, a jakże, Turynu. Giuseppe Garibaldi, generał włoskiej armii i jeden z bohaterów Zjednoczenia Włoch urodził się w Nicei, ale nigdy nie doczekał, by miasto przynależało do Italii. Ale raczej nie przewraca się z tego powodu w grobie - Nicea to najbardziej włoskie z wszystkich francuskich miast.
W Nicei przechowywano niegdyś całun z podobizną twarzy Chrystusa. Potem książę Sabaudii zbudował w Turynie specjalne muzeum , a całun zmienił miejsce pobytu i stał się całunem turyńskim.
Nicea nigdy nie była częścią Włoch. Należała, i owszem, do Księstwa Sabaudii i Piemontu (przemianowanego potem na Królestwo Sardynii), w czasach kiedy Włochy były podzielone na wiele pomniejszych królestw i księstw. Po zjednoczeniu Włoch Nicea była już miastem francuskim.
Anglicy
Będąc w Nicei, w jedno miejsce traficie na pewno - na Promenade des Anglais. Nazwa wzięła się od tabunów Anglików, którzy szukali w Nicei słońca (dzisiejsi Anglicy słońce znajdują raczej w Hiszpanii). Lazurowe wybrzeże polecano też ze względów zdrowotnych - klimat miał dobrze robić miedzy innymi na gruźlicę. Przyjeżdżała tu nawet królowa Wiktoria, czasem z ulubionym osiołkiem (i nie obrażam tu nikogo z dworzan).
W tamtych czasach nad morzem była tylko zwykła ścieżka. Do koszmarnej zimy 1922 roku, kiedy wielu Nicejczyków straciło pracę. Jeden z zimujących w Nicei Anglików miał pomysł, jak im pomóc: ogłosił zbiórkę pieniędzy na budowę przyzwoitego traktu nad morzem. Setka angielskich rodzin sfinansowała budowę drogi szerokiej wówczas na dwa metry. W 1844 roku nadano jej nazwę Promenada Anglików (wcześniej zwała się Strada del Littorale). Przybysze z Anglii musieli najwyraźniej zachowywać się w sposób bardziej dystyngowany, niż turyści z Manchesteru na krakowskim rynku, więc nowa nazwa nie wywołała specjalnych kontrowersji.
W 1860 roku powstała szeroka promenada z chodnikami i palmami. Została najbardziej prestiżową częścią miasta i szybko ulokowały się przy niej luksusowe hotele i pałace.
Dzisiaj to jedno z charakterystycznych miejsc w Nicei. Uwielbiam je: tak ładnej malej architektury nie widziałam nigdzie na francuskim wybrzeżu. Białe płotki, dające cień pergole, zgrabne ławeczki. I żadnych ohydnych straganów z pamiątkami, wstrętnych kiosków z fastfoodem, blaszanych szopek zasłaniających widok na morze (wszystkie te rzeczy są na Lazurowym Wybrzeżu dość powszechne). Najbardziej lubię nadmorską promenadę wieczorem, bo wtedy białe elementy odcinają się najpiękniej od ciemniejącego morza i nieba. Rano i wieczorem, czyli wtedy kiedy jest w miarę chłodno, na promenadzie mijają się setki biegaczy.
Rosjanie
Czy wiecie, że to właśnie w Nicei znajduje się największa prawosławna świątynia poza granicami Rosji? Katedra świętego Mikołaja i świętej Aleksandry wybudowana została na pamiątkę carewicza, który przyjeżdżał się kurować na riwierę. Kuracja okazała się nieskuteczna i Mikołaj zmarł w wieku 22 lat. Jego matka, caryca Aleksandra Fiodorowna, postanowiła w miejscu jego ostatniego pobytu ufundować kościół.
Do Nicei, poza carską rodziną, przyjeżdżała odpoczywać rosyjska śmietanka towarzyska: arystokraci, artyści, pisarze. Sporo Rosjan osiedliło się też na stałe. W 1851 roku w Nicei mieszkało czterdzieści rosyjskich rodzin, kilka lat później już sto kilkadziesiąt. Przybyło ich po założeniu rosyjskiej marynarki wojskowej w pobliskiej miejscowości Villefranche-sur-Mer.
Cathédrale Saint-Nicolas de Nice, Av. Nicolas II, 06000 Nice.
Negresco
Różową kopułę widać z daleka, więc służy mi zawsze za punkt orientacyjny. Dach w pudrowym odcieniu został zaprojektowany w pracowni Gustawa Eiffela, podobno na wzór biustu pewnej pani, do której słynny architekt miał słabość.
Otwarty w 1913 roku hotel jest najstarszy w mieście. Założył go pochodzący z Rumunii przedsiębiorca Henri Negrescu. I miał nosa, bo spektakularny budynek położony w pięknym miejscu przyciągał klientelę z najwyższej półki. Meldowali się tu barwni goście: koronowane głowy, biali Rosjanie na uchodźctwie, milionerzy z Ameryki. Podczas pierwszej wojny światowej eleganckie pokoje zamieniono w szpitalne sale. Hotel podupadł. I by się pewnie nie podniósł, gdyby nie kupiła go rodzina Augier i nie przywróciła mu dawnego splendoru. Lista gości znowu była imponująca: księżna Grace z Monako, Beatlesi, Louis Armstrong, Salvador Dali wraz z towarzyszącym mu (żywym) gepardem.
Jeśli macie taką możliwość, zajrzyjcie do hotelowej restauracji na śniadanie (opcja bardziej ekonomiczna) lub kolację (opcja luksusowa).
To dwie najmilsze pory dnia, by cieszyć się łagodnym ciepłem w hotelowym ogródku. Przy okazji warto rzucić okiem na ekscentryczny wystrój wnętrza. Restauracja jeszcze niedawno ozdobiona była figurami koni zdjętymi z karuzeli. Dzisiaj stare konie zniknęły, zastąpione przez równie kiczowate konie nowoczesne. Bardzo ciekawie jest też we wnętrzu hotelu, ozdobionym pracami słynnych artystów. Można je jednak obejrzeć tylko będąc hotelowym gościem.
Plac Masséna
Tu zbiegają się wszystkie najważniejsze szlaki w mieście. Przez środek jeżdżą tramwaje, wokół placu jest mnóstwo kawiarni, zaczyna się przy nim największa ulica handlowa w mieście, a pod placem jest ogromny parking, na którym zwykle są miejsca. Plac położony jest na styku starej i nowej Nicei.
I właśnie bliżej starej części miasta jest fontanna z figurą Apolla.
Apollo jest młody nawet jak na boga, bo ustawiono go na placu w 1956 roku. I zaczęły się awantury. Po pierwsze, ludzie zastanawiali się, co oznaczają cztery konie w wieńcu boga Słońca. Niby Apollo w mitologii jeździ słonecznym rydwanem, ale z drugiej strony odsłonięcie rzeźby zbiegło się z lansowaniem przez markę Renault nowego samochodu o czterokonnym silniku. Nicejczycy dodali dwa do dwóch (a raczej cztery do czterech) i zaczęli podejrzewać, że ktoś im wciska kryptoreklamę. Drugi problem z Apollem leżał nieco niżej. Dosłownie. Pojawiły się głosy, że artysta obdarzył Apolla wyjątkowo okazałym przyrodzeniem.
Dyskusja była tak zażarta, że twórca rzeźby zmniejszył męskość boga słońca o połowę. Nawiasem mówiąc, szczęśliwe to miejsce, w którym ludzie kłócą się o wymiary kamiennego siusiaka. Tak czy owak, Nicejczycy nadal nie mieli serca do boga na fontannie. Skończyło się więc na tym, że rzeźbę usunięto. Do 2007 roku, kiedy jeden z dziennikarzy napisał o zapomnianym posągu. Mieszkańcy napisali kolejną petycję do władz miasta i Apollo wrócił z banicji. Gdybyście (nie wiem czemu) byli ciekawi, spieszę z informacją, że nadal w pomniejszonej wersji.
Park nad podziemną rzeką
Najweselszym miejscem w mieście jest Promenade du Paillon, miejski park otwarty w 2013 roku. Nazwę ma od rzeki Paillon, która płynie pod miastem. Zanim ją kompletnie przykryto, kąpały się w niej dzieciaki, a kobiety robiły pranie.
Dzisiaj pranie robi się w domu (i podejrzewam, że jest go sporo, patrząc jak intensywnie bawi się w parku najmłodsze pokolenie), ale igraszki w wodzie trwają w najlepsze. Na środku parku jest bowiem gigantyczna sztuczna kałuża (przypomina mi odpowiednik lodowiska w tropikalnym klimacie), w której tarzają się setki dzieci i w której przepięknie odbijają się okalające park domy.
Trampolina
Macie ochotę na kolację w niezwykłym miejscu? Zabukujcie stolik w Le Plongeoir. Restauracja i bar o tej nazwie położone są kawałek od nadmorskiej promenady, w drodze do starego portu i willowej dzielnicy Mont Boron.
Nie da się tego miejsca pomylić z żadnym innym - restauracja umieszczona jest na wysokiej na sześć metrów skale. W 1941 roku zainstalowano tam trampolinę (po francusku le plongeoir), która dzisiaj wygląda jak dzieło rzeźbiarza abstrakcjonisty. Polecam: fantastyczny widok na zatokę, niezwykłą atmosfera, pyszne jedzenie, średnio drogo. Tuż obok jest rezerwat ostryg i skorupiaków, zasilający bardzo znaną restaurację La Reserve (nie jadłam tam, więc nie mogę polecić).
Le Plongeoir, 60 Boulevard Franck Pilatte, 06300 Nice, www.leplongeoir.com
Stary port
Nie aż taki stary, bo założył go w XVIII wieku król Piemontu i Sardynii, Karol Emmanuel III. Ale otwarcia już nie doczekał, bo pogłębianie zatoczki i budowa nabrzeży zabrały półtora wieku.
Dzisiaj, kiedy transport towarów przejęły pociągi, port jest głównie pasażerski (stąd wyruszycie na przykład na Korsykę). A nabrzeża zajmują fantastyczne rybne restauracje.
W porcie Waszą uwagę przyciągną z pewnością kolorowe łódki, z charakterystycznymi czubami na dziobie i rufie. To les pointus (czyli czubate), duma mieszkańców Nicei. Nazwę nadali ponoć w XIX marynarze z Bretanii, zaskoczeni kształtem łodzi, nie tylko z ostro zakończonym dziobem (nie dziwne), ale i rufą (dziwne).
Dzisiaj tylko trzy z nich służą jeszcze do połowu ryb, pozostałe 80 jest starannie utrzymywane przez grupę zapaleńców. Nowych łodzi tego typu nikt już nie produkuje, bo jest to zbyt skomplikowane i zbyt drogie.
Na stronie www.lespointusdenice znajdziecie listę z nazwami i zdjęciami każdej łódki, jak w szkolnym albumie.
Kościół-beza
Tak świątynię pod wezwaniem świętej Joanny d’Arc nazywają Nicejczycy. Stojąc pod tą budowlą doceniłam trafność tego określenia. Istotnie, kościół jest jak nadmuchany, pełen krągłości i bardzo biały. Jest też dosyć nowy, bo nie ma nawet stu lat.
W czasach, kiedy był projektowany (w stylu Art nouveau), nowa technologia lanego, zbrojonego betonu pozwoliła na realizację szalonego futurystycznego projektu. Futurystyczny jest zresztą do dzisiaj. Najbardziej przypomina mi osadę na planecie Tatooine z Gwiezdnych wojen, a smukła wieża, w zamyśle symbolizująca kościelną świecę, kojarzy mi się raczej z promem kosmicznym. A mogło być jeszcze dziwniej, bo jajowate kopuły miały być kryte miedzią! Nie starczyło jednak na to pieniędzy (może to i lepiej?).
Kościół nie zawsze jest otwarty – ponieważ leży na uboczu, warto sprawdzić to zawczasu. Ja tego nie zrobiłam, i w efekcie pocałowaliśmy klamkę. A szkoda, bo opis tego, co oferuje wnętrze świątyni, brzmi intrygująco: freski inspirowane kubizmem, ikonami prawosławnymi i sztuką wczesnego Renesansu. Muszę wrócić i sprawdzić, czy to wszystko występuje naraz.
Eglise Sainte-Jeanne d’Arc, 86 Av. Saint-Lambert, 06100 Nice
Sałatka nicejska
Fasolka po bretońsku jest w Bretanii daniem kompletnie nieznanym. Natomiast sałatka nicejska rzeczywiście jest przysmakiem nicejskim, można też ją zamówić właściwie w każdej szanującej się francuskiej restauracji. Jest też daniem, które znalazło się na liście czternastu wzorcowych przepisów złożonych w INPI (Narodowym Instytucie Własności Przemysłowej) – obok ratatouille i kanapki pan bagnat.
Słynna sałatka stanowi obiekt zażartej dyskusji między ortodoksami a innowatorami. Dywagacje, co powinno wchodzić w jej skład wydają się nie mieć końca. Podobno pierwsza wersja, wymyślona przez biednych rybaków, składała się wyłącznie z pomidorów i anchois skropionych oliwą.
Wszyscy zwykle zgadzają się co do tego, że jedynym elementem gotowanym powinny być w niej jajka na twardo. Cała reszta to surowe warzywa: bazą są pomidory, do których można dodać paprykę, ogórki, zieloną sałatę, czarne oliwki, karczochy.
Dość powszechna zgoda panuje co do tego, czego w sałatce być nie powinno: przede wszystkim żadnych ziemniaków, fasolki szparagowej, ani ryżu.
Nie dodajemy też czosnku: wystarczy potrzeć obranym ząbkiem czosnku wnętrze naczynia, w którym będziemy podawać sałatkę. I dalej jak kto woli - są więc stronnictwa tuńczykowców i miłośników anchois (ale oba te dodatki nie powinny występować razem), zwolennicy winegretu i puryści oliwni.
MAMAC
Muzeum sztuki nowoczesnej to miejsce, w którym można pokochać sztukę współczesną. Niezwykłe błękitne obrazy Kleina, bardzo bogate zbiory prac Niki de Saint Phalle, intrygujące i zabawne instalacje Armana.
Zachwycił mnie sam budynek: czworokąt z patio w środku, z ogrodem na dachu i zapierającym dech widokiem na miasto i morze. Ma też doskonale zaprojektowane wnętrze, bo mimo iż muzeum jest bardzo duże, należy do mojej ulubionej kategorii niemęczących.
Wstęp do muzeum kosztuje 10 euro. Jeśli planujecie zwiedzić coś więcej, warto kupić za 15 euro Pass Musées de Nice, dający wstęp do wszystkich miejskich muzeów przez dwa dni (choć w promocji zdarzają się też bilety trzydniowe), poza Musée Chagall, za które trzeba zapłacić osobno (bo nie jest miejskie, lecz państwowe, taki los…)
Całą kolekcję swoich dzieł podarowała nicejskiemu muzeum Niki de Saint Phalle.
Muzeum MAMAC jest nieczynne w poniedziałki, poza tym (z bardzo nielicznymi wyjątkami) jest otwarte codziennie, od 10 do 18.
Warto pokręcić się w okolicach muzeum, chociażby, żeby obejrzeć Kwadratową Głowę. La Tête Carrée jest pierwszą na świecie mieszkalną rzeźbą. Ma trzydzieści metrów wysokości i mieści trzy piętra biblioteki.
Musée d’Art Moderne et d’Art Contemporain, Place Yves Klein 06 000 Nice, www.mamac-nice.org
Chagall
Mieszkał nie w Nicei, ale w bliskim jej sąsiedztwie, miasteczku Saint-Paul-de-Vence. W Nicei znajduje się natomiast jedna ze wspanialszych kolekcji obrazów Chagalla. Warto na jej obejrzenie poświęcić trochę czasu.
Ekspozycja jest zachwycająca. Obejmuje przede wszystkim obrazy ilustrujące sceny biblijne, z Księgi Stworzenia, Księgi Wyjścia i Pieśni nad pieśniami. Muzeum zostało stworzone za życia malarza, w latach 70-tych. Sam Chagall decydował, gdzie które płótno ma wisieć i jak ma być zaprojektowany ogród. Zaprojektował też witraże w sali koncertowej i mozaikę nad stawem.
Z biegiem lat muzeum wzbogaciło się o liczne dzieła Chagalla i dziś jest jedną z najbogatszych kolekcji artysty.
Mając niewiele czasu, wybrałabym raczej Musée Chagall niż MAMAC, które skądinąd bardzo lubię. W tej samej dzielnicy, co Muzeum Chagalla znajduje się Muzeum Matisse’a. I nic Wam o nim na razie nie napiszę, bo jeszcze w nim nie byłam. Ale, jak wspomniałam, nawet bardzo długie wakacje nie starczają, by zobaczyć wszystkie ciekawe miejsca w Nicei.
Musée National Marc Chagall, Av. De Docteur Ménard, 06000 Nice,
www.musees-nationaux-alpesmaritimes.fr
Comments