top of page
  • Zdjęcie autoraKatarzyna Stachowicz

Złota godzina

Krótko po wschodzie słońca lub tuż przed jego zachodem, oblany łagodnym światłem świat wydaje się piękniejszy i lepszy niż w rzeczywistości. Ten krótki moment doskonale uchwycony jest na obrazie, którego malowanie zabrało dwa lata.


Złota godzina trwa o wiele krócej niż sześćdziesiąt minut. Czasem tak krótko, że trudno się nią nacieszyć. Kiedy myślę o najpiękniejszej porze dnia, zawsze mam to samo skojarzenie: dwie ubrane na biało dziewczynki zapalają lampiony w pełnym kwiatów ogrodzie, w którym zaczyna zapadać zmrok. To jeden z moich ulubionych obrazów: Carnation, Lily, Lily, Rose (czyli Goździk, lilia, lilia, róża). Ma nazwę pożyczoną z piosenki grywanej niegdyś na domowych pianinach i przesycony jest smutkiem, który powinni rozumieć tylko dorośli. Jak wiele pięknych rzeczy na świecie, jest też dziełem przypadku: być może nigdy by nie powstał, gdyby nie portret pewnej ekscentrycznej damy.


Madame X, portret, John Singer Sargent
John Singer Sargent, Portret Madame X, 1884, Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork. Public domain, via Wikimedia Commons

Elegancka szczupła pani o bardzo wąskiej talii, lekko rudawych włosach, ostro zarysowanym nosie i alabastrowobiałej skórze opiera się o drewniany stolik. Ubrana jest w połyskliwą czarną suknię na ramiączkach z łańcuszka. W tle - ściana w jednolitym kolorze miodowego brązu. Kobietę, która pozowała do tego obrazu znamy z imienia i nazwiska: to Amélie Avegno Gauterau, urodzona w Nowym Orleanie znana paryska piękność. Obraz wystawiony na paryskim Salonie w 1884 roku wywołał taki skandal, że jego autor, amerykański malarz John Singer Sargent, chcąc ratować karierę, musiał w pilnym trybie udać się na strategiczną emigrację za kanał La Manche. Wcześniej matka modelki ubłagała go, by nie podpisywał młodej damy pod obrazem - Sargent zmienił więc tytuł dzieła na Madame X. Ale, jak łatwo się domyśleć, i tak wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi.

Cóż takiego zarzucano dziełu Sargenta? Przede wszystkim, widzów szokował krój sukni. Dzisiaj uznalibyśmy ją raczej za grzeczną, pod koniec XIX wieku uznano jednak, że odsłania zbyt wiele, no i te prowokujące ramiączka! Przyzwoita kobieta się tak nie ubierała. Krytykom i moralistom nie spodobała się też uderzająca bladość modelki, kontrastująca z ciemnymi barwami stroju i tła. Przeczytałam, że pani Gautereau osiągała efekt opalizująco białej skóry dzięki stosowaniu pudru w kolorze lawendy. Na korzyść Madame X nie działał też ponoć fakt, że była Amerykanką.


Ponieważ czytałam już, co prasa we Francji pisała o płótnach impresjonistów (porównując je w najlepszym razie do rozciapcianych lodów cytrynowo-pistacjowych, w najgorszym - do gnijącego mięsa), reakcje na Madame X specjalnie mnie nie dziwią. Sprawdziłam tylko z niedowierzaniem, że cała awantura odbyła się już po tym, jak swoje prace prezentował na przykład Gustave Courbet (a to dopiero był skandalista). Choć rzeczywiście, ze względów obyczajowych nie bywał wystawiany podczas paryskich Salonów.


Najwyraźniej nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, więc w wyniku skandalu z portretem pięknej Paryżanki John Singer Sargent spędził fantastyczne wakacje w malowniczym angielskim regionie Cotswolds. I, co dla mnie ważniejsze, wykorzystał ten czas, by namalować jeden z moich ulubionych obrazów.


Obraz John Singer sargent dzieci w ogrodzie z lampionami
John Singer Sargent Carnation, Lily, Lily, Rose, 1886, Tate Britain

Uroczą wioskę Broadway, z domami zbudowanymi z lokalnego żółtego kamienia, „odkrył” jeden z twórców angielskiego ruchu Arts and Crafts, William Morris. W drugiej połowie XIX wieku miejscowość będąca niegdyś ważnym przystankiem dyliżansów na trasie Londyn - Worcester, popadła w zapomnienie. Konne powozy zastąpiła kolej, a ta omijała Broadway. Domy opustoszały, czynsze spadły, a Broadway stało się wymarzonym miejscem dla całej kolonii artystów przyjeżdżających tu na lato z rodzinami. Kto by nie chciał spędzić wakacji w malowniczej okolicy, w stylowym kamiennym domu, przestronnym i pięknie umeblowanym, w bardzo niewygórowanej cenie? (Tu każdy, kto szukał lokum na weekend w Cotswolds zapewne ciężko wzdycha, bo domy pozostały przepiękne, ale ceny zakwaterowania w nich należą do najwyższych w Wielkiej Brytanii).


William Morris zaadaptował na swój letni dom jeden z najbardziej ekscentrycznych budynków, jakie oglądałam na angielskiej prowincji, czyli Broadway Tower. W wioseczce natomiast osiadła grupa artystów z „Broadway Group”, czyli między innymi: amerykański malarz Francis Davis „Frank” Millet, jego żona Lily, angielski malarz kwiatów Alfred Parsons, pisarz i krytyk Edmund Gosse (jego siostra była żoną malarza Lawrence’a Alma-Tadema), ilustrator książek Dickensa Frederick Barnard z rodziną oraz uciekający przed niesławą z Paryża John Singer Sargent.


Zaprzyjaźnieni ze sobą artyści oraz ich rodziny - żony, kochanki, dzieci, bracia, siostry - oddawali się wakacyjnym rozrywkom. Artyści tworzyli, inni im pozowali, jeszcze inni zajmowali się ogrodnictwem, sportami, tańcami, improwizowanymi koncertami, a także organizowaniem przedstawień i wszelkiego rodzaju przyjęć. Odległe o 15 mil miasto Stratford-Upon-Avon dostarczało rozrywki w postaci teatralnych festiwali szekspirowskich, a letnicy znudzeni stałym pobytem w Broadway mogli udać się na rejs statkiem parowym w dół rzeki Avon.


Od późnego lata 1885 życie mieszkańców artystycznej kolonii zaczęło się kręcić wokół jednego stałego wydarzenia dnia, kiedy to John Singer Sargent przez pięć minut malował swój obraz.

Sargent we wrześniu 1885 roku wybrał się na przejażdżkę łódką po Tamizie. Zobaczył wtedy ogrody rozświetlone chińskimi latarniami, wiszącymi wśród drzew i kwiatów. I nade wszystko zapragnął uwiecznić piękno tej chwili, kiedy tuż przed zmrokiem łagodne światło zachodzącego słońca ma różowawo-morelowy kolor. Podczas tej samej wycieczki Sargent nurkując w rzece zranił się w głowę. Na rekonwalescencję przeniósł się z Londynu do Cotswolds.


Three little girls called April, May and June, ilustracja autorstwa Kate Greenaway, Public domain, via Wikimedia Commons

Spędzając koniec lata 1885 w domu wynajmowanym w Broadway przez państwa Milletów, Sargent rzucił się w wir prac nad nowym obrazem. Najpierw zaangażował jako modelkę pięcioletnią córkę Milletów, Katharine. Szybko jednak zmienił zdanie i zaprosił do pozowania córeczki państwa Barnardów, które były nieco starsze (siedem i jedenaście lat), ale za to miały odpowiedni, jaśniejszy kolor włosów. Milletowie najwyraźniej nadal się do niego odzywali, a wszyscy domownicy włączyli się do pomocy przy tworzeniu artystycznego planu.


Białe sukienki uszyły dziewczynkom pani Barnard i jej siostra. Stroje utrzymane były w stylu ilustracji modnej podówczas dziecięcej autorki Kate Greenaway.


Sargent malował wyłącznie w plenerze, według nowej impresjonistycznej mody. I w związku z tym napotkał szereg trudności.

Ponieważ zaczął malować we wrześniu, trafił niestety na koniec sezonu kwitnienia. Malarz grasował więc po wiosce w poszukiwaniu kwitnących jeszcze roślin nadających się do przesadzenia. W końcu jednak musiał się poddać i zastąpić naturalne kwiaty sztucznymi.


Młodziutkie modelki coraz bardziej marzły, więc na cienkie sukienki narzucały płaszcze. Nudziły się, a malarz przekupywał je słodyczami. Można też było liczyć na typowo angielską pogodę: nigdy nie dawało się przewidzieć, kiedy światło do malowania będzie najlepsze.


Każdego wieczoru, tuż przed zachodem słońca, Sargent rozstawiał sztalugi i szykował farby. Malarzowi towarzyszył tłumek zaciekawionych przyjaciół, a przebrane dziewczynki musiały być gotowe do pozowania. W odpowiedniej chwili malarz dopadał do sztalug „z szybkością pliszki” (wedle naocznych świadków) i przez dwie-trzy minuty wykonywał energiczne pociągnięcia pędzlem. Potem po „idealnym świetle” pozostawało tylko wspomnienie i trzeba było wszystko zwijać. Po kilku minutach wszystko było skończone, a Sargent miał jeszcze czas zagrać ostatnią przed kolacją partię tenisa.


Na początku listopada, domyślam się że ku skrywanej (lub nie) uldze współlokatorów, Sargent wrócił do Londynu. Obraz zostawił w Cotswolds. Na kolejne wakacje Milletowie wynajęli większy dom w tej samej miejscowości, a Sargent, w ramach przygotowań, kupił 50 cebulek lilli i wysłał je Lily Millet, z dokładną instrukcją, w którym miejscu ogrodu powinna je posadzić.


John Singer Sargent, szkic do obrazu, 1885-86, Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork

Sargent malował w Cotswolds przez całe lato 1886 roku i ukończył obraz w październiku. Zmienił też jego proporcje, obcinając ok. 60 cm z lewej strony, by zagęścić kompozycję. Malował szybkimi, szerokimi pociągnięciami pędzla, charakterystycznymi dla impresjonistów. Przez dłuższy czas nie mógł osiągnąć odpowiedniego efektu kolorystycznego, żeby oddać barwy lampionów, kwiatów i trawy. W końcu wpadł na to, by użyć tonów jaskrawego pomarańczu dla podkreślenia światła latarni, plamek rozmleczonego różu na bieli sukienek i brzoskwiniowych cieni na buziach dziewczynek.


Tytuł obrazu zaczerpnął z piosenki The Wreath (Wianek), autorstwa Josepha Mazzinghiego, cenionego w późnych latach 80-tych XIX wieku kompozytora oper, którą chętnie śpiewano podczas wspólnych wieczorów przy pianinie.


Obraz Carnation, Lily, Lily, Rose po raz pierwszy wystawiono podczas Letniej Wystawy w Royal Academy w Londynie w 1887 roku. Choć nie wywołał powszechnego zgorszenia, jak Madame X, opinie były podzielone.

The Pall Mall Gazette, periodyk chętnie czytany przez klasę średnią, zakwalifikował dzieło Sargenta do „obrazów, których najbardziej nie chcielibyśmy mieć w domu”, podobno na podstawie głosowania czytelników. Znawcy malarstwa zarzucali autorowi, że jest „zbyt francuski”. Wtedy to nie było dobrze, choć mogli oczywiście go jeszcze wyzwać od impresjonistów (zupełnie źle).


Z drugiej strony, obraz otrzymał mocną rekomendację od Lorda Leightona, Prezydenta Royal Academy oraz za strony kilku ważnych członków Akademii - i został przez Akademię kupiony do stałej ekspozycji. Było to pierwszy obraz Sargenta wystawiany w dostępnej dla szerokiej publiczności galerii sztuki. Dziś, kiedy tylko mogę, chodzę go oglądać do Tate Britain.


Znawcy malarstwa piszą o nim, że jest doskonałym połączeniem plenerowej techniki impresjonistów oraz wrażliwości prerafaelitów. Niektórzy krytycy dopatrują się w tej kompozycji analogii do portretu Madame X. Tak jak niezwykła bladość kobiety odnosi się jednocześnie do niewinności i erotyzmu, tak dwuznaczna może być symbolika kwiatów lilii.


Dlaczego? Widać je zarówno na ślubach, jak i na pogrzebach. Są atrybutem Matki Boskiej, symbolizują niewinność i czystość. Jednocześnie jednak lilia to kwiat o ostentacyjnej urodzie i oszałamiającym zapachu, kojarzy się więc także z seksualnością. W zasadzie lilia może być równie moralnie podejrzana, jak, o zgrozo, storczyk. W przypadku obrazu Sargenta interpretacja taka wydaje mi się jednak przesadzona. Zwłaszcza, że na obrazie są jeszcze róże symbolizujące w ikonografii niewinność, piękno i czystość (czasem też namiętność - ale w tym wypadku byłyby jednak czerwone, nie różowe) oraz goździki - bladożółte, wysyłane w tamtej epoce na znak przeprosin lub po prostu na szczęście.


Powodów, dla których chodzę do galerii oglądać obraz z lampionami jest kilka.


Po pierwsze, na reprodukcjach można obejrzeć detale, ale nic nie odda światła bijącego z tego płótna.


Po drugie, bawi mnie to, że na jego widok zawsze przypomina mi się ta sama scena z przygód Alicji po Drugiej Stronie Lustra, kiedy dziewczynka trafia do Ogrodu Mówiących Kwiatów.


„-O, Lilio Tygrysia! – przemówiła Alicja do chwiejącej się wdzięcznie na wietrze przedstawicielki gatunku. – Gdybyś tak mogła mówić!
- Mogę – odezwała się Lilia Tygrysia. – Wszystkie możemy mówić, pod warunkiem, że jest do kogo.”

(Lewis Carroll,

Przygody Alicji Po Tamtej Stronie Lustra i Co Alicja Tam Znalazła,

w przekładzie Jolanty Kozak).


Lilie w ogrodzie Sargenta nie byłyby pewnie tak aroganckie, bo nie należą do wściekle pomarańczowego gatunku lilii zwanego w Japonii „diabelską lilią”, lecz do dwóch odmian w spokojniejszych barwach, Lilium aurantum oraz Lilium speciosum. Natomiast, wbrew pozorom, również sporo mówią. Świadczą bowiem o fascynacji autora obrazu modną w epoce estetyką dalekiego Wschodu (z tej samej tradycji są również lampiony). W epoce wiktoriańskiej obsadzenie ogrodu egzotycznymi liliami było czymś w rodzaju estetycznego hipsterstwa.


Motyw lilii, róż i goździków widuję też regularnie w sklepach z brytyjskimi artykułami: wzór stworzony przez Johna Henry’ego Dearle’a dla produkującej materiały do dekorowania domu spółki Morris and Co. zdobi dziś puszki z herbatnikami, pościel, notatniki, filiżanki, płócienne torby i na pewno wiele innych przedmiotów. Wzór „od Morrisa” występuje w bardzo wielu odmianach, ale ta poniżej uderzająco przypomina mi kolorystyką i doborem kwiatów obraz z lampionami.


Po trzecie, bajkowa scena jest dla mnie jak iluzoryczny powrót do idealnego, nieistniejącego prawie nigdy w rzeczywistości dzieciństwa. Przyjemnie jest zatopić się choć na chwilę w spokoju bijącym z obrazu, trwającej tylko chwilę pewności, że nic złego nie może się zdarzyć. Takie Śniadanie u Tiffany’ego, tylko że w muzeum.


Józef Mehoffer , Dziwny ogród
Józef Mehoffer, Dziwny ogród, 1902-1903, Muzuem Narodowe w Warszawie, Public domain, via Wikimedia Commons

Płótno Sargenta jest dla mnie przeciwieństwem innego obrazu, który bardzo lubię: Dziwnego ogrodu Józefa Mehoffera, namalowanego mniej więcej dwadzieścia lat po pastelowych lampionach. U Mehoffera z pozoru jest pełna sielanka: piękna pogoda, anielski chłopczyk (synek Mehoffera) i miło wyglądająca pani (żona artysty), do tego schludnie ubrana na ludowo służąca. Akcja dzieje się w środku dnia, w palącym słońcu, z mocno zaznaczonymi cieniami na trawie. Dalej jest jednak tylko gorzej. Nagi chłopczyk trzyma dwa krwistoczerwone ogromne kwiatostany malwy. Kobieta (matka?), która nosi suknię w kolorze ultramaryny, kojarzącą się z ochraniającym świat maryjnym płaszczem (co sugerowałoby opiekuńczość), odwraca się od chłopczyka, żeby sięgnąć po jabłko, co już mnie dosyć niepokoi. W tej pozie nie przedstawia się bowiem kochających matek, lecz Ewę w raju lub Afrodytę. Do tego widzę na obrazie opresyjną i duszącą zieleń (okazuje się, że ten kolor może być gorący!), uschłe drzewo, jakieś podejrzane kwiatowe girlandy, rosnące wszędzie kwiaty krwawnika i do tego nad wszystkim unosi się ten ogromny skrzydlaty owad. Ważka ma symbolizować nieśmiertelność i opiekę, dla mnie jednak oznacza coś co krąży niedostrzeżone nad głową. Z całą pewnością nie powiesiłabym tego obrazu w sypialni.


W płótnie Sargenta najcenniejsze wydaje mi się jednak jeszcze coś innego, coś, co łączy go z obrazem Mehoffera. Bo oba dzieła mają dla mnie drugie dno. Na czym to polega u Mehoffera, wyjaśniłam wyżej. U Sargenta widzę natomiast coś bardzo prostego i jednocześnie rozdzierającego: tęsknotę za zatrzymaniem bardzo krótkiego momentu doskonałości, tych dwóch-trzech minut morelowego światła między jaskrawym słońcem dnia a mrokiem wieczoru.


John Singer Sargent nie wrócił już na dłużej do Broadway po 1886 roku. Stworzył blisko trzy tysiące obrazów, rysunków i szkiców.


Miasteczko funkcjonowało dalej jako letnisko dla artystów. Przyjeżdżali do niego m. in. autor Piotrusia Pana J. M. Barrie, Evelyn Waugh (autor Znowu w Brideshead) oraz kompozytor Edward Elgar (ten od Pump and Circumstance).


Frank Millet pracował jeszcze przez wiele lat jako malarz historycznych scenek rodzajowych, dziennikarz, tłumacz i juror artystycznych wystaw. Zginął w wieku 65 lat. Jako uczestnik pechowego rejsu Titanica oddał swoją kamizelkę ratunkową współpasażerowi.

0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page