top of page
  • Zdjęcie autoraKatarzyna Stachowicz

W Brugii

„Gdybym wychował się na farmie i był niedorozwinięty, Brugia mogłaby zrobić na mnie wrażenie, ale tak nie było, więc nie robi.”


Widzieliście In Bruges Martina McDonagha? Jeśli tak, na pewno poznajecie cytat. Jeśli nie, wybierając się do Brugii, koniecznie ten film obejrzyjcie.


Biały gotycki budynek z wieżyczkami
Wygląda jak zamek Śpiącej Królewny, a to tylko ratusz. Styczeń 2024.

Dlaczego namawiam do oglądania dzieła nie najnowszego, a za to brutalnego, wulgarnego i bardzo niepoprawnego politycznie? Powody są co najmniej dwa. Zacznę od tego, że film jest świetny, znakomicie zagrany i ma intrygujące drugie dno. To niby klasyczne kino gangsterskie, ale zza grubego języka (słowo na „f” pojawia się mniej więcej raz na minutę, ktoś to policzył!) i ścielących się trupów przebija całkiem poważna przypowieść o Czyśćcu.


Stare domy nad kanałem
Miejsce magiczne, Brugia nocą.

Film może też śmiało pełnić rolę nietypowego przewodnika po Brugii. Dwaj zawodowi zabójcy, wysłani z Anglii na belgijską prowincję przez ekscentrycznego szefa, kręcą się bowiem po największych atrakcjach miasta, od starej dzwonnicy po wystawę piętnastowiecznego malarstwa w muzeum Groeninge. Jeden zbir się zachwyca, drugi klnie i gdera. Oczywiście, raczej skupiamy się na tym, co mówi ten sarkający, bo jest zabawniejszy i gra go Colin Farrell.

 

Podejrzewam, że gangsterski film o Brugii zrobił więcej dla zwiększenia ruchu turystycznego w mieście niż wszelkie przewodniki piejące na temat Memlingów czy Michałów Aniołów.

Ceglany stary budynek
Jeden z zaułków.

Brugia jest zadziwiająca. Na poparcie kilka faktów spod dużego palca.

1.       Najbogatsze niegdyś miasto północnej Europy powstało w zasadzie w wyniku powodzi.

2.       Jeśli wiedzieć, gdzie kopać, teoretycznie dałoby się podłączyć do rurociągu, którym płynie piwo.

3.       Tutejsze łabędzie mają status świętych krów, a władze miejskie dbają, by ich populacja nie spadła nigdy poniżej stu. Bo inaczej stanie się coś strasznego.


Zielona ławka w parku
W Brugii piękne są nawet ławki w parku.

Umarłe miasto

Zanim tłumy współczesnych turystów ruszyły sprawdzić, czy Brugia robi na nich wrażenie, czy też zupełnie nie (jak na Rayu z filmu Martina McDonagha), modę na to miasto wylansowało zupełnie inne dzieło.


Zapomniana dziś powieść belgijskiego pisarza Georges’a Rodenbacha Bruges-la-Morte to historia pewnego wdowca. Pogrążony w żałobie krąży po uliczkach Brugii, spotyka kobietę łudząco podobną do świętej pamięci żony, po czym rozwija na jej punkcie pełnowymiarową obsesję. Najciekawsze jest to, że powieść ma dodatkowego głównego bohatera - a jest nim samo miasto.

 

„To niegdyś piękne, niegdyś tak kochane miasto, było żywym wcieleniem jego rozpaczy. Bruges – to obraz jego umarłej żony, a żona jego – to Bruges. Podobny los jednoczył ich. Bruges również leżało w grobowcu swoich kamiennych wybrzeży, z zamarłymi tętnicami kanałów, których już nie ożywiał potężny prąd morza. (…) śmierć wiała z zamkniętych domów, z szyb zamglonych, jak oczy konających, z szczytów, tworzących w odbiciu schody żałobne.”

Georges Rodenbach, Bruges umarłe. W przekładzie N.B., Warszawa 1915.


Fernand Khnopff, Secret-Reflet/Tajemnica-Odbicie, 1902, do obejrzenia w Groeningemuseum. Fernand Khnopff zaprojektował okładkę do pierwszego wydania Bruges-la-Morte.

Powieść Rodenbacha przetłumaczona została na polski dawno temu, bo w 1915 roku. Można ją sobie przeczytać w pdfie na Wikimedii:  

 Francuskojęzyczny oryginał, dostępny jest w Internecie, o tutaj:

Warto zajrzeć, nawet nie znając francuskiego, bo ważną częścią opowieści są przedstawiające Brugię zdjęcia, nieuwzględnione w starym polskim wydaniu.


Widmowo bywa i dzisiaj.

 Za czasów Rodenbacha miasto było spokojne, przesiąknięte religijnością i dość ponure. Były to pewnie ostatnie lata, kiedy można było oglądać pustą Brugię (poza nielicznymi okresami, nomen omen, martwego sezonu). Po publikacji powieści Rodenbacha zwiększyła się ilość chętnych do oglądania ceglanego miasta gęsto poprzecinanego kanałami, jak na Wenecję północy przystało.


Stare miasto nocą
Spokojna Brugia po świętach. Na dalszym planie dzwonnica Belfort. Styczeń 2024.

Później było coraz gorzej (albo też coraz lepiej, z punktu widzenia osób zarabiających na turystyce). W drugiej połowie XIX wieku Brugia ze swoją pięknie zakonserwowaną średniowieczną atmosferą wpasowywała się idealnie w gust epoki, goście walili więc tłumnie. Szlaki przecierali, jak to zwykle bywa, ludzie sztuki. Miasto zachwyciło ponoć Stéphane’a Mallarmégo, Augusta Rodina i Marcela Prousta. Śladem artystów i pisarzy podążał peleton ciekawskich turystów. Ale nie tylko: pojawili się także brytyjscy oficerowie powracający z Indii. Zjeżdżali do Brugii nie po to, by zwiedzać, ale by się w niej osiedlić. I to nie tylko dlatego, że oczarowały ich urokliwe zaułki. Nieruchomości w Brugii były na tyle tanie, że można było sobie pozwolić na przyjemną emeryturę dysponując dość ograniczonymi środkami. W ten sposób rodziny, które nie mogły sobie pozwolić na wygodne życie ani w Londynie, ani w Pendżabie, lądowały w Brugii.


Brugia w przenośni: kiczowate bombonierki w sklepie z czekoladkami.

Kanały, kościółki, uliczki z jak z bajki

Dzisiaj Brugia wygląda jak legendarna piękność po wielu liftingach. Jest zadbana i pełna naturalnego wdzięku, lecz niestety momentami przesadnie wystrojona. Ze starego centrum, którego granice wyznaczają dawne mury miasta, zniknęło prawie wszystko, czego nie da się przerobić na turystyczną atrakcję.


Witryna sklepu ze słodyczami
Tu akurat jeszcze świąteczne dekoracje, ale w zwykłe dni wcale nie jest bardziej zgrzebnie.

Założę się, że nie znajdziecie miejsca z większą koncentracją sklepów ze słodyczami. A to, co nie jest butikiem z czekoladą, jest najczęściej piwiarnią, frytkarnią, gofrownią lub sklepem z pamiątkami. Choć żeby znaleźć czekoladę z Brugii robioną w Brugii trzeba zrobić porządny research. Lokalne manufaktury nie nastarczają bowiem na potrzeby milionów turystów. I co tu się dziwić, skoro nawet czekoladki o nazwie Jeff de Bruges robione są w zupełnie innych częściach Belgii…


Czekoladowe trufle w miedzianej misie
Neapol pachnie pieczonym serem i czosnkiem, Antwerpia owocami morza, a Brugia - czekoladą. I nie jest to takie złe…

Chodząc po centrum, można odnieść wrażenie, że miasto żyje wyłącznie piwem i czekoladą. Nie mogłabym jednak uczciwie przyznać, ze Brugia dała się przerobić na Disneyland, bo uważam, że to nieprawda. Wystarczy bowiem skręcić w boczną uliczkę i robi się normalnie, jest szkoła, przedszkole, codzienne życie.


Targ rybny w centrum miasta. Na dowód, że nawet w odpicowanej zabytkowej Brugii mieszkają zwyczajni zjadacze dorsza.

W mniej uczęszczanych przez turystów częściach miasta natraficie na piękne zakątki. Na przykład kolonię białych domów, zwaną Béguinage, w której można odnaleźć coś z atmosfery powieści Bruges-la-Morte. W domach mieszkały świeckie zakonnice, które nie składały ślubów, ale poświęcały się opiece nad biednymi i/lub chorymi.


Dzisiaj w Beginażu mieszka tylko kilka sióstr zakonnych.

Błądząc po cichych uliczkach, trafiliśmy też na podwórko niewielkiego domu, z wyrytym na ścianie cytatem z Adama Zagajewskiego. Ta piękna niespodzianka stanowi dla mnie do dziś tajemnicę, bo cytat jest w niestety w nieznanym mi kompletnie języku.


Ściana z pięknymi słowami

Poza głównymi szlakami znajduje się też placyk z poidłem dla dorożkarskich koni (Wijngaardstraat) , gdzie najprzyjemniej jest usiąść w kawiarnianym ogródku i patrzeć na niespieszne miejskie życie.


Poidło dla dorożkarskich koni funkcjonuje do dzisiaj.

Na placu Walplein, przy którym znajdują się przyjemne przybytki serwujące fantastyczne piwo, natraficie na szaloną rzeźbę autorstwa belgijskiego artysty Jefa Claerhouta. Przedstawia, zgodnie z tytułem, Zeusa, Ledę i Prometeusza odbywających przejażdżkę po Brugii pojazdem ciągniętym przez Pegaza. Bardzo tę rzeźbę lubię. Przypomina mi zawsze wiersz o zaczarowanej dorożce, który rodzice czytali mi w dzieciństwie; ma też w sobie pozytywną energię, której (jak dla mnie) brakuje większości nowoczesnych miejskich pomników.


Niezła jazda. Zeus, Leda, Prometeusz i Pegaz na wycieczce w Brugii. Jef Claerhout, 1982.

Zalana u zarania

Nie lubimy potopów i powodzi, prawda? Ale gdyby nie jeden naprawdę spory przypływ, Brugia by nie istniała. A w każdym razie nie w dzisiejszym kształcie. Byłaby pewnie porośniętym krzakami zadupiem, by użyć języka jednego z bohaterów wspomnianego już wulgarnego filmu. Bo było tak: Brugia do początku XII wieku była jedną z wielu średnio ekscytujących fortec służących hrabiom Flandrii. Aż 4 października 1134 roku przyszła wielka morska fala i uformowała kanał dający Brugii bezpośredni dostęp do morza. Nazwano go Le Zwin. Nie trzeba było długo czekać, by przedsiębiorczy Brugijczycy wykopali całą masę pomniejszych kanalików łączących różne części miasta z Le Zwin. Każdy chciał przecież mieć dostęp do kawałka tortu. I miał, bo między XII a XV stuleciem Brugia rozwijała się jak szalona, jako centrum portowe, handlowe i finansowe.

 Większość językoznawców zajmujących się toponimią uważa, że nazwa miasta pochodzi od starogermańskiego słowa oznaczającego most. (Dzisiaj „most” to brug po niderlandzku, Brücke po niemiecku, bridge po angielsku).


Renesansowa Wall Street

W Brugii widać przyjemną zamożność. I nawet nie można narzekać, że to pozbawione klasy ”nowe pieniądze”. Pieniądze brugijskie są bowiem bardzo stare. Położone na styku północy i południa Europy miasto było idealnym miejscem do robienia interesów. Handlowano w nim angielską wełną, skandynawskimi śledziami, francuskim winem, brabanckimi koronkami, norweskim drewnem, gronostajami z Bułgarii, miodem z Portugalii i garbowanymi skórami z marokańskiego miasta Fez. W porcie cumowało nawet 150 statków naraz.

 

„Jestem w Brugii przybyszem z innego świata. Wasze miasto uchodzi za wzór wszelkich cnót, choć - jak sami powiadacie - mniej tu miłości i bojaźni bożej niżeli towarów na sprzedaż.”  

Andrzej Szczypiorski, Msza za miasto Arras.



Najsłynniejsi mieszkańcy Brugii, czyli małżonkowie Arnolfini, uwiecznieni przez van Eycka. Galeria Narodowa, Londyn.

W XIII wieku Brugia było doskonałym miejscem do handlowych transakcji. Pośredniczyli w nich właściciele zajazdów, którzy oferowali nie tylko nocleg i wyżywienie, ale także magazyny do przechowywania towarów. Pełnili też rolę łączników między potencjalnymi partnerami w biznesie. Jedną z najbardziej znanych rodzin prowadzących taką działalność byli państwo van der Beurze, prowadzący zajazd Ter Beurze blisko głównego rynku. Budynek szybko stał się jednym z centrów wymiany handlowej. I przy okazji dał nazwę giełdom: beurs poholendersku, bourse po francusku, Börse po niemiecku.


W Gruutmuseum możecie obejrzeć odznaki rozmaitych gildii. Na górze: herby cechu handlarzy ubraniami z drugiej ręki, na dole emblematy cechu krawców i piekarzy.

Coraz bogatsi lokalni kupcy handlowali z połową świata. A że mieli też potrzeby estetyczne, kupowali też obrazy. Dzięki temu stworzyli doskonałe warunki dla artystów.  Hans Memling, Jan van Eyck, Hugo van der Goes i Gerard David namalowali w Brugii najpiękniejsze obrazy ze szkoły flamandzkiej, a Brugia rywalizowała z Florencją o miano stolicy kultury.


Fasada ratusza w stylu gotyku brabanckiego. Całość przypomina wielki kamienny relikwiarz.

Ale, jak wiemy z piosenki (czyli na pewno prawda), nic nie może wiecznie trwać. Le Zwin w końcu zasypał piasek, odcinając znowu miasto od morza. W XVI wieku Brugia była miastem gasnącym. Zaczęli je opuszczać niedawni imigranci, a mieszkańcy Brugii wyznający protestantyzm wyprowadzali się w obawie przed Inkwizycją. W efekcie pięć tysięcy domów stało pustych, a jakże przyjemną rolę tętniącego centrum handlu przejęła Antwerpia. Do XX wieku Brugia pozostała więc La Belle Endormie, piękną śpiącą królewną. Obudził ją nie książę (wyszli już wtedy z dziadocenu), lecz budowa nowego portu: Zeebrugge. Od tego czasu stopniowo włączano w obręb miasta pomniejsze miejscowości leżące między Brugią a Zeebrugge. I w ten to sposób Brugia stała się znów miastem portowym.


Kanał z obowiązkowymi łabędziami. Zdj. Asli Ozturk/Pixabay

Krwawa historia z łabędziem w tle

Miasta położone nad wodą zasiedla zwykle wodne ptactwo i nic w tym dziwnego. W Brugii jednakowoż obecność łabędzi narzucona została odgórnie.

Jak do tego doszło? Księżna Maria Burgundzka, której przypadła w rodzinnym spadku Flandria, wyszła za austriackiego księcia Maksymiliana Habsburga. Książę ponoć bardzo kochał żonę, więc kiedy przedwcześnie zmarła w Brugii w 1482 roku, powziął do miasta wielką niechęć. Objawiła się ona tym, że łupił Brugijczyków bardzo wysokimi podatkami, które szły na finansowanie książęcych wypraw wojennych, a był Maksymilian raczej wojowniczy.  No i czy można się dziwić, że spokojni mieszkańcy Brugii w końcu się wkurzyli? W 1488 roku, kiedy Maksymilian przyjechał z gospodarską wizytą, wybuchła rebelia. Książę został uwięziony w Huis Craeneburg przy głównym rynku i spędził tam kilka miesięcy. Żeby umilić mu czas, pod oknem więzienia urządzono spektakl z udziałem zaprzyjaźnionego z księciem zarządcy miasta Pietera Lanchalsa: nieszczęśnik był torturowany, a następnie ścięty.

Maksymilian chyba się przejął sytuacją, bo obniżył podatki. Następnie wdzięczni za to mieszkańcy Brugii uwolnili księcia. Wypuszczony z aresztu książę Maksymilian nakazał swoim żołnierzom splądrowanie miasta. Żeby naprawić nadwątlone stosunki, mieszkańcy Brugii urządzili mu wielką fetę.


Kolekcja w oknie jednego z domów w starym centrum.

W trakcie święta na cześć Maksymiliana mieszkańcy Brugii poprosili księcia o wybudowanie nowego szpitala dla cierpiących na umyśle. Książę najwyraźniej miał już dość: odparł, że wystarczy zamknąć bramy miasta, bo na umysł cierpią w Brugii wszyscy. Od tego czasu mieszkańcy miasta zyskali przydomek Brugse Zot, czyli „głupców z Brugii” (do dzisiaj tak nazywa się lokalne piwo).


zdj. NoName_13/Pixabay.

Miejska legenda mówi, że obywatele Brugii mają po wieki wieków utrzymywać w mieście stado łabędzi. Dla przypomnienia, że nie wolno nikogo torturować i dekapitować.  Langchalz po flamandzku znaczy bowiem „długa szyja” lub „łabędź”. Jeśli skojarzymy to z faktem, że Pieter Lagchals miał przydomek Długa Szyja, a w herbie łabędzia, wszystko będzie jasne. Warto też sobie uzmysłowić, że obowiązek utrzymywania stada łabędzi był w dawnych czasach dotkliwy. Bo choć dzisiaj łabędzie pełnią w miastach rolę ozdobną, a nie spożywczą, nie było to równie oczywiste w piętnastym wieku. Łabędzie jadano wtedy pewnie równie chętnie jak gęsi, więc karmienie tej hałastry bez możliwości przerobienia jej na pieczyste musiało być przykre. Łabędzie trzymane tylko na pokaz stały się szybko symbolem zamożności miasta. Jest ich dziś około 250. Mieszkańcy dbają o nie, bo podobno kiedy populacja spadnie poniżej setki, Brugię czeka ostateczny upadek.



O pożytkach z ubóstwa

Brugia opisywana jest często jako świetnie zachowane średniowieczne miasto. Wolne żarty! Średniowieczne budynki w Brugii nie przetrwały, bo były zrobione z drewna i po prostu się spaliły. Żeby zobaczyć najstarszy drewniany dom w mieście, trzeba się wybrać pod adres Genthof  nr 7. Od XVII wieku budowanie drewnianych domów w Brugii jest zakazane, ze względu na przepisy przeciwpożarowe.



Większość domów w starej części Brugii została zbudowana w XVI i XVII wieku. Uratowała je bieda. Zapaść ekonomiczna, jaka dotknęła Brugię po złotych stuleciach, sprawiła, że mieszkańcy miasta nie stawiali nowych domów, ale naprawiali stare. Nie mogli więc rozwinąć skrzydeł w dziedzinie patodeweloperki.  Nie było też pieniędzy na urbanistyczne plany, wyburzanie domów i poszerzanie ulic - dlatego dziś możemy włóczyć się po wąskich zaułkach miasta, które zachowało swój średniowieczny układ.


Most św. Bonifacego, widok z balkonu Gruutmuseum.

Domy w Brugii pochodzą również z XIX i początku XX wieku, kiedy w miejskiej architekturze triumfował neogotyk. I okazało się, że styl starych miejskich zabudowań świetnie współgra z neogotykiem. Jak dobrze to działa, zobaczycie stojąc na moście świętego Bonifacego. A przejdziecie przez ten most na pewno, bo prowadzi on do dwóch wielkich atrakcji, czyli Gruutmuseum i kościoła Marii Panny. Jest też chyba najpopularniejszym miejscem w Brugii do robienia zdjęć, więc nawet w najbardziej martwym sezonie kłębią się na nim tłumy. Ale choć każdy chce się uwiecznić na romantycznym starym mostku, nie każdy zdaje sobie sprawę, że rzeczony mostek jest jednym z najmłodszych w mieście (1910 rok).



Trzy wieże

W mieście trudno się zgubić, bo jest małe. I zewsząd widać któryś z głównych punktów orientacyjnych. Wieże trzech najwyższych budynków - Belfort, katedry Sint Salvator i kościoła Onze Lieve - działają jak drogowskazy.


Belfort ma 83 metry wysokości.

Żeby się rozejrzeć po okolicy, warto się wspiąć na Belfort. Pochodząca z XIII wieku dzwonnica pełniła dawniej rolę wieży strażniczej, skarbca i miejskiego archiwum. Na początku jednak dwie uwagi. Po pierwsze, wstęp jest płatny (a jakże, jest odpowiednia scena w filmie In Bruges). Po drugie, do pokonania jest 366 stopni, a kręta klatka schodowa robi się coraz węższa. Na samej górze może więc być niekomfortowo, jeśli nie lubicie ciasnych korytarzy. Najbardziej stroma i najwęższa część schodów to jednak tylko niewielki odcinek trasy. Sceny z filmu dotyczącej włażenia na dzwonnicę polecić nie mogę, ze względu na jej, oględnie mówiąc, brak inkluzywności.


Widok z Belfort.

Nagrodą za pokonanie schodów jest widok z górnego tarasu. Z miastem u stóp, portem Zeebrugge i morzem na horyzoncie. Nie wiem natomiast czy do kategorii „nagroda” należy koncert na zestawie dzwonów - na górnym podeście jest wtedy BARDZO głośno, a koncert może trwać nawet godzinę. No cóż, w Brugii wracamy raz po raz do koncepcji Czyśćca…


Fragment maszynerii napędzającej dzwony (?) na wieży Belfort.

Dzwony w Belfort ważą prawie 30 ton, a jest ich 47. Jest moc zatem. Od początku XVI wieku na wieży zamontowany jest też carillon z klawiaturą, na której można wygrywać melodie. Osoba pełniąca zaszczytną funkcję carillionneur może się muzycznie zrealizować w niedziele, święta i dni targowe. Koncerty odbywają się przez cały rok, w środy, soboty i niedziele, zaczynają się o 11 rano i trwają godzinę. Od połowy czerwca do połowy września są także koncerty wieczorne, w poniedziałki i środy, od 21 do 22. Carillon wygrywa melodie przeróżne. Od klasycznych, przez fragmenty opery Carmen po Bohemian Rhapsody Queen’ów. Niedawno żegnał też na swój sposób Matthew Perry’ego wygrywając I’ll Be There For You z serialu Przyjaciele.



Nie wiem jak Wy, ale ja mam głębokie przekonanie, że każda porządna stara wieża powinna być trochę krzywa. Belfort w tym względzie nie zawodzi - wychyla się 87 cm od pionu w stronę wschodnią. (Odwrotnie niż Polska za późnej komuny, która chyliła się ku Zachodowi). Muszę też powiedzieć, że odchylenia wieży od normy nie udało mi się ani poczuć, ani zobaczyć. Uwaga dla fanów In Bruges: z gęsto okratowanych okien wieży na pewno nie da się wypaść. Taka to prawda ekranu.


Belfort, Markt 7, otwarte codziennie w godz. 9.00-20.00 (od 1 kwietnia do 2 listopada); w godz. 10.00-18.00 (od 3 listopada do 31 marca).  Wstęp 15 euro, dzieci do 7 lat wchodzą za darmo.  www.museabrugge.be


Katedra Świętego Zbawiciela, zdj. Paul Hermans, CC BY-SA 3.0, via Wikimedia Commons.

Widoczna z daleka druga wieża należy do Sint Salvatorskathedraal. Od razu się przyznam, że nie byłam w środku. Wieża służyła nam natomiast nieraz jako punkt odniesienia.


Stojąc u stóp kościoła Onze Lieve zobaczycie, że część kamiennej fasady ma niezwykły błękitny odcień – zbudowano ją ze specjalnego kamienia z Tournai. Zdj. 930413/Pixabay

Kościół Onze Lieve, czyli Najświętszej Marii Panny ma najwyższą ceglaną wieżę w Belgii.

Do wnętrza warto wejść chociażby z jednego powodu: w kościele jest przepiękna Madonna z Dzieciątkiem autorstwa Michała Anioła. Rzeźba niezwykła również ze względu na kompozycję: mały Chrystus jest przedstawiony jako samodzielna osoba, a nie jako przyrośnięte do matki Dzieciątko. Skąd Michał Anioł w Brugii? Ano z przypadku. Rzeźbę zamówiła najpierw pewna rodzina ze Sieny. Kiedy okazało się, że Sieneńczycy nie dali rady zapłacić za dzieło, zostało ono sprzedane flamandzkiemu kupcowi Janowi Mouscronowi.


Michał Anioł, Madonna z Brugii, 1503-1504, kościół Najświętszej Marii Panny, Brugia.

To jedyna rzeźba Michała Anioła, która znalazła się poza granicami Włoch za życia artysty. Brugię piękna Madonna opuściła natomiast dwa razy. W 1794 roku została zabrana wraz z innymi dziełami sztuki przez rewolucjonistów z Francji, którzy najechali tę część Flandrii. Wróciła do Brugii po klęsce Napoleona w 1815 roku.

Natomiast w 1944 roku ukradli ją Niemcy. Zawinięta w materac Madonna odbyła podróż w karetce Czerwonego Krzyża, po czym spędziła rok w zaciszu kopalni soli w Altausee w Austrii. I w doborowym towarzystwie bezcennych zabytków zrabowanych przez nazistów w całej Europie. Do Brugii wróciła z przytupem, bo była jednym z dzieł sztuki odzyskanych przez słynną grupę Monument Men.


W kaplicy znajdują się grobowce księcia Karola Zuchwałego i jego córki Marii Burgundzkiej. Grobowiec Karola jest pusty, bo jego szczątki najprawdopodobniej zostały zniszczone wraz z kościołem St. Donatien w 1792 roku. Maria Burgundzka natomiast przebywa w grobowcu jak należy. Grobowiec Marii Burgundzkiej, Jan Borreman, Renier van Thienen i Pieter de Beckere, 1495-1502.

O.L.V.-kerk Museum, Mariastraat-, otwarte od poniedziałku do soboty, w godz. 9.30-17.00. W niedziele skrócone godziny, od 13.30 do 17.00. Wstęp 8 Euro, grupa 18-25: 7 Euro, grupa 13-17 lat: 4 Euro, najmłodsi za darmo. www.museabrugge.be

  

Mer Brugii zarządził w 2013 roku zakaz kręcenia w mieście filmów. Wersja oficjalna: został zasypany prośbami od filmowców. Wersja nieoficjalna i niepotwierdzona: burmistrzowi nie spodobało się, że w filmie McDonagha Brugia nazywana jest zadupiem.

Wejście do muzeum piwa przy browarze Die Halve Maan

Miasto piwem płynące

W mieście są różne muzea. Na przykład muzeum czekolady, muzeum tortur (nie ma jak obejrzeć sobie dobrze zrobiony zestaw do łamania kołem, zwłaszcza przed śniadaniem) oraz muzeum piwa. Odpuściliśmy sobie wszystkie trzy. Gdyby zostało nam więcej czasu, wybrałabym pewnie piwo. Ze względu na jedną niezwykłą rzecz. A mianowicie, funkcjonujący od 1654 roku browar De Halve Maan zbudował w mieście piwociąg: rura o długości trzech kilometrów z okładem pompuje piwo z browaru w starej Brugii do fabryki pod miastem, w której piwo jest butelkowane.


Emblemat z półksiężycem, czyli "de halve maan".

I jak tu nie zacząć snuć myśli na temat podłączenia się po cichu do sławetnej rury? Zapał studzi jednak fakt, że rura nie przechodzi pod żadną prywatną działką, a w niektórych miejscach zagłębiona jest nawet na 37 metrów pod ziemią. Podróż piwa od browaru do butelkowni zabiera 45 minut, gdyby komuś ta wiedza była do czegoś potrzebna.



Święta krew

Fiolka z krwią Chrystusa, zebraną po Ukrzyżowaniu przez Józefa z Arymatei, została przewieziona z Jerozolimy do Brugii przez flamandzkiego hrabiego Derricka. Hrabia dostał fiolkę w nagrodę za swoje czyny podczas drugiej krucjaty (trochę strach sobie wyobrazić, co wyprawiał). Oprawna w srebro fiolka z kryształu górskiego wystawiana jest do adoracji prawie każdego popołudnia. Przed wycieczką do kościoła dobrze jest sprawdzić aktualne godziny w Internecie. Raz do roku, w święto Wniebowstąpienia, odbywa się Procesja Świętej Krwi, w której bierze udział 1500 osób odgrywających biblijne sceny. Obserwuje ich zwykle 50 tysięcy turystów i pielgrzymów.

 


Po nieco obskurnych schodach wchodzi się do górnej kaplicy udekorowanej w dość krzykliwym neogotyckim stylu.

Warto zobaczyć


Muzeum Groeninge

To niewielka, niemęcząca, pięknie położona galeria flamandzkiego malarstwa. Jeśli macie czas tylko na jedno muzeum, wybrałabym właśnie to. Eksponatów jest niewiele, ale większość zapiera dech.


Madonna kanonika Jorisa van der Paele, Jan van Eyck, 1436.

Do obejrzenia są między innymi płótna Jana van Eycka, który spędził w Brugii sporo czasu i był jednym z założycieli lokalnej szkoły „flamandzkich prymitywistów”. Oczywiście, van Eyck nie miał pojęcia, że jest flamandzkim prymitywistą i że cokolwiek zakłada. Nazwę grupie malarzy nadali uczeni dziewiętnastowieczni, wcale nie dlatego że van Eyck i spółka ledwo umieli trzymać pędzel i paletę.  Wprost przeciwnie - malarze pracujący w XV  i XVI wieku we Flandrii wprowadzili nową malarską technikę: używali farb olejnych zamiast tempery (czyli barwników mieszanych z żółtkiem jajka).


Gerard David, Dyptyk Sprawiedliwość Kambyzesa.

Pouczająca historia przekupnego sędziego, obdartego żywcem ze skóry w ramach subtelnego ostrzeżenia dla innych przedstawicieli trzeciej władzy. Mnie i tak najbardziej zachwycają przedstawione na tym obrazie psiaki.


Sprawiedliwość Kambyzesa, detale. Godność zachowuje tylko bialy chart.

W muzeum znajdziecie też obrazy dwudziestowieczne, na przykład surrealistów René Magritte’a i Paula Delvaux, choć niestety, w ilości homeopatycznej.


L’Attentat / Zamach, René Magritte, 1932.

Groeningemuseum, Dijver 12, otwarte codziennie poza środami, w godz. 9.30-17.00. Wstęp 15 euro, grupa 18-25 13 euro, najmłodsi zwiedzają za darmo. www.museabrugge.be




Szpital św. Jana, widok od strony kanału.

Sint-Janshospitaal / Szpital Świętego Jana

Jeden z najlepiej zachowanych średniowiecznych szpitali w Europie. Zakonnicy dbali o pielgrzymów i chorych. Jak to działało, można obejrzeć na niezwykłym obrazie wiszącym w muzeum.


Codzienne życie pacjentów i ich opiekunów. Widok na salę chorych w szpitalu Świętego Jana, Jan Baptiste Beerblock, 1778.

To dobre miejsce, by w pełni docenić postępy medycyny i służby zdrowia. Stała wystawa prezentuje bowiem, jak to wyglądały rozmaite medyczne procedury w dawnych czasach. Przyrządy chirurgiczne, narzędzia dentystyczne oraz zestawy do przyżegania ran mogą śnić się po nocach.


Oj. Dziewiętnastowieczne przyrządy do lewatywy.

Spore wrażenie zrobił też na mnie portret lekarza, który pozuje malarzowi, grzebiąc nonszalancko pacjentowi w gałce ocznej.


Okulista François de Wulf, autor nieznany, ok. 1700, Muzeum Sint Jans, Brugia.

Głównym bohaterem tego miejsca jest jednak jego najsłynniejszy mieszkaniec Brugii. Hans Memling, który spędził w tym mieście niemal trzydzieści lat, do swojej śmierci w 1494 roku. Muzeum po ostatniej przebudowie umieściło prace Memlinga w czymś w rodzaju szklarni wewnątrz budynku. Memling jeździ po różnych wystawach, więc czasami któreś z jego płócien jest akurat nieobecne.


Dyptyk z Maartenem van Nieuvenhove, Hans Memling, 1487.

 

Cztery z sześciu prac Memlinga wystawianych w muzeum zamówione zostały przez szpital Świętego Jana. Jedna z nich wydała mi się dość nietypowa: to przepiękny drewniany relikwiarz zdobiony scenami z życia świętej Urszuli.


Szkatułka Świętej Urszuli, Hans Memling, 1482-89.

Nie wychodźcie ze szpitala zanim nie pójdziecie obejrzeć strychu. Spektakularna więźba dachowa zrobiona jest z dębów ściętych mniej więcej w roku 1230 i najstarsza w Beneluksie. Strych był arcydziełem ówczesnej architektury. Pełnił rolę magazynu, zapewniał również wentylację powietrza w sali chorych piętro niżej.



Strych szpitala Świętego Jana.

Museum Sint-Janshospitaal, Mariastraat 38, otwarte codziennie poza poniedziałkami, w godz. 9.30-17.00. Wstęp 15 euro, grupa 18-25 13 euro, najmłodsi za darmo.

 

 Muzeum Gruuthuse

Po flamandzku nazwa ta oznacza „dom ziół”. Żeby uniknąć podejrzanych skojarzeń wyjaśniam, że w chodzi o niewinną ziołową mieszankę dodawaną do piwa. Musiała ona być w cenie, skoro rodzina posiadająca monopol na handel tym ziołowym polepszaczem smaku zbudowała w połowie XVI wieku ten wielki pałac.  


Pięknie zdobiony sufit hallu w Gruuthuse.

To doskonałe miejsce, by bezboleśnie łyknąć trochę historii miasta. Wystawiane przedmioty codziennego użytku pozwalają prześledzić dzieje Brugii od jej złotego wieku po czasy upadku.



Gofry od dawna były lokalną specjalnością. Na zdjęciu jest gofrownica z herbem Jana bez Trwogi i gwiazdą sześcioramienną, motywem liści i figur geometrycznych, początek XV wieku.

Urzekł mnie uśmiech smoka u stóp archanioła Michała. Twórcy kreskówek typu „Jak wytresować smoka” doprawdy mieli się na czym wzorować. Widzę też w nim daleki pierwowzór uśmiechniętego Kota z Cheshire.


Archanioł Michał i smok, ok, 1557, fragment

Bardzo spodobał mi się też mocno nadgryziony przez korniki ekscentryczny jeździec, który moim zdaniem ocenia, czy ma dobrze zrobiony manicure.


Figura jeźdźca z nastawy ołtarzowej, 1501-25, prawdopodobnie z Antwerpia.

W Domu Ziół jest też dość zadziwiająca prywatna kaplica. Przypomina mi najbardziej lożę dla VIP-ów z widokiem na wnętrze kościoła Onze Lieve. Zupełnie tak, jakbyście zbudowali sobie dom ściana w ścianę z kościołem, a później wypuścili z niego balkonik wychodzący wprost na ołtarz - we mszy można by wtedy uczestniczyć w piżamie w słoniki. W czasach, kiedy kaplica spełniała swoją rolę, musiała świadczyć o wielkim prestiżu rodziny z Gruuthuse. Myślę też, że miała znaczenie praktyczne: na przykład w czasach epidemii można było spełniać chrześcijańskie powinności nie narażając się na bliski kontakt z roznoszącym zarazki plebsem.

 

Gruuthusemuseum, Dijver 17C, otwarte codziennie poza poniedziałkami, w godz. 9.30-17.00. Wstęp 15 euro, grupa 18-25 13 euro, najmłodsi za darmo. www.museabrugge.be


Kaplica od wewnątrz i z zewnątrz. Zbudowana przez Louisa de Gruuthse w XV wieku.
Brugia ma niespełna 200 tysięcy stałych mieszkańców. Odwiedza ją rocznie siedem-osiem milionów osób.  Nie dziwne więc, że znalazła się w czołówce miast zagrożonych zbyt intensywną turystyką.

Dorożki na placu, lato 2020.

W sierpniu 2022 roku portal Holidu opublikował listę najbardziej zatłoczonych turystami europejskich miast. Specjaliści liczyli, ilu turystów przypada w różnych miejscach na jednego mieszkańca. Jak się domyślacie, nie do pobicia jest Dubrownik (36 turystów), ale Brugia jest druga (21), ex aequo z Rodos i Wenecją. Jest z tego oczywiście wymierny zysk, coraz trudniej jednak zapanować nad rozbuchanym ruchem turystycznym. By go nieco ograniczyć, Brugia przestałą się ogłaszać na lotniskach jako idealne miejsce na krótką wycieczkę. Od niedawna w porcie Zeebrugge mogą jednocześnie cumować nie więcej niż dwa wielkie statki (wcześniej cumowało ich czasem nawet pięć).


Późny wieczór w świątecznej Brugii. Zima 2022.

Dlatego moja najważniejsza rada jest następująca: jeśli możecie, wybierzcie się do Brugii poza szczytem sezonu. Czyli nie w lipcu-sierpniu i nie w grudniu. Bo owszem, latem pogoda jest piękna, a przystrojone na Boże Narodzenie miasto wygląda baśniowo, ale zwiedzanie go akurat wtedy to już jest sport ekstremalny. Byliśmy w Brugii we wszystkich porach roku i mogę dać na piśmie zaświadczenie, że jest zawsze piękna. A na przykład po Sylwestrze jest też kojąco pusta.

 

Tak czy owak, nie warto z wizyty w Brugii rezygnować. Nawet jeśli przewalające się przez miasto tłumy stawiają w nowym świetle przemyślenia jednego z gangsterów z In Bruges:

„Może tym właśnie jest piekło  - pozostała część wieczności spędzona w pieprzonej Brugii.”



 

Garść praktycznych porad.

Brugia jest niewielka. Stara Brugia - całkiem malutka. Da się ją obejść w jedno popołudnie, choć ja polecałabym rozciągnąć pobyt na przedłużony weekend. Trzy dni wydają mi się idealne, by obejrzeć najpiękniejsze zabytki i powłóczyć się po tym niezwykłym mieście. 

 

Kiedy jechać?

Poza sezonem, a zatem od października do połowy maja. Lepiej też omijać miasto w okresie świątecznym i przedsylwestrowym, bo oblężenie jest wtedy największe. W sezonie 2023 przyjechało wtedy do Brugii milion turystów.

 

Gdzie spać?

Poszukajcie noclegu w starej Brugii. Są tu miejscówki na każdą kieszeń. Dzięki temu oszczędzicie sobie dojazdów (parkowanie, zwłaszcza w sezonie, to tutaj koszmar). Po drugie, będziecie mogli włóczyć się do późna po uliczkach - a Brugia opróżnia się z jednodniowych turystów wieczorami i jest wtedy naprawdę miło.

 

Jak zwiedzać?

W żadnym innym mieście karta uprawniająca do wstępu do wielu atrakcji nie sprawdziła mi się tak świetnie, jak Musea Brugge. Kupiliśmy taką, która jest ważna przez 72 godziny. To w  sam razy, by rozplanować sobie zwiedzanie największych atrakcji w ciągu trzech dni. Zapewnia wstęp do wszystkich najważniejszych muzeów (tych, o których pisałam wyżej), do kościoła Onze-Lieve, na Belfort oraz całkiem sporo innych.

Karta kosztuje 33 euro dla zwiedzających od 26 do 64 roku życia, grupa 18-25 lat płaci 25 euro, grupa najmłodsza dostaje kartę gratis. www.museabrugge.be

Ważna uwaga: w sezonie turystycznym bukujcie z wyprzedzeniem godziny zwiedzania w muzeach.



Najstarsza księgarnia we Flandrii, Boekhandel de Reyghere przy głównym rynku. Kupicie w niej anglojęzyczne książki o Brugii.

 


Do poczytania

Marguerite Yourcenar, Kamień filozoficzny.

Georges Rodenbach, Bruges-la-Morte.

Andrzej Szczypiorski, Msza za miasto Arras.

 

Do obejrzenia

In Bruges/Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj, 2008, reż. Martin McDonagh.

 

Do posłuchania

Die Tote Stadt/Umarłe miasto, opera Ericha Wolfganga Korngolda. Jeśli macie taką możliwość, warto obejrzeć warszawski spektakl, w reżyserii Mariusza Trelińskiego i scenografii Borisa Kudlički.

 



0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page