Gdzie w wielkim mieście można znaleźć chłód, cień i chwilę wytchnienia? Piszę o moich ulubionych zielonych oazach.
Londyn bywa męczący, brudny, hałaśliwy, zatłoczony. Ale jednej rzeczy nie można mu odmówić - są w nim najpiękniejsze parki w Europie. W dodatku można przebierać w ofercie, bo znajdzie się coś na każdy gust: od położonych daleko od centrum ogromnych terenów Hampstead Heath czy Richmond Park, poprzez reprezentacyjne królewskie parki Kensington, Hyde Park czy Regent’s Park, po podmiejskie zielone placyki zwane green oraz dostępne nielicznym prywatne miejskie ogrody, jakie pamiętacie pewnie z filmu Notting Hill.
Chciałabym Wam opowiedzieć o miejscach, które bardzo lubię, bo można w nich odpocząć, zebrać myśli, wystawić na chwilę twarz do słońca. Moja rada? Zróbcie przerwę w spacerze po Londynie, kupcie kawę, wodę i małe co nieco, a potem zasiądźcie w jednym z tych pięknych ogrodów.
St Dunstan-in-the-East
W konkursie na najbardziej romantyczne miejsce w Londynie, malutki skwer stworzony w miejscu zburzonego podczas wojny kościoła na pewno znalazłby się na podium.
Jeśli jesteśmy przy listach i rankingach, stojący tu kiedyś kościół miałby szansę wygrać konkurs na najbardziej pechowy budynek w mieście. Zbudowano go w XI wieku. I nawet udało mu się przetrwać przez kilka stuleci w niezłym stanie, aż do wielkiego pożaru Londynu w 1666 roku. Pod koniec XVII wieku kościół odbudował sir Christopher Wren, architekt odpowiedzialny także za przebudowę katedry świętego Pawła. W 1817 roku odkryto, że zbyt ciężkie zadaszenie nawy kościoła wykrzywiło jego ściany: ich odchylenie od pionu sięgało prawie 18 cm! Zmiany w strukturze budynku były tak wielkie, że trzeba go było częściowo rozebrać.
Nowy kościół zbudowany został w rekordowym tempie - i już w 1821 mogli się w nim zbierać wierni. Przez sto lat z okładem był spokój. Natomiast kiedy w 1941 roku na kościół spadła niemiecka bomba, nienaruszone pozostały tylko wieża oraz dwie ściany.
Po wojnie zajęte ważniejszymi sprawami władze Londynu przez 25 lat działały zgodnie z jakże popularną zasadą „przewróciło się, niech leży”, więc gruzy spokojnie zarastały zielskiem. W 1967 podjęto ostateczną decyzję o nieodbudowywaniu kościoła. Zorganizowany w jego miejscu park otwarty został w 1971 roku.
„Przy pięknej pogodzie ogród zaprasza do lenistwa, przy złej - do melancholii”. Tak piszą w przewodniku. A ja mam wrażenie, że ogród przede wszystkim zaprasza do robienia zdjęć. Zdarzało mi się tu trafiać w sam środek profesjonalnej sesji fotograficznej, a o rzeszach z selfie-stickami nawet nie wspominam. To najlepsze miejsce w mieście, żeby zrobić sobie zdjęcie przy romantycznie odrapanej ścianie czy zarośniętym bluszczem gotyckim oknie.
W porze obiadowej przychodzą tu pracownicy biur i banków z pobliskiego City. O każdej porze - grupki turystów. Moja rada, jeśli chcecie ominąć tłumy? Mniej ludzi jest tuż po otwarciu bramy ogrodu o ósmej rano i tuż przed jej zamknięciem o siódmej wieczorem.
Jak tu trafić? W ramach przechadzki po City albo okolicach Tower: St Dunstan-in-the-East leży pośrodku. Najbliższe stacje metra to Monument lub Tower Hill.
Ponad 40 procent: tyle powierzchni Londynu zajmują parki, ogrody i skwery.
Ogród Christchurch Greyfriars
Historię ma bardzo podobną do St Dunstan-in-the-East: oba kościoły były zniszczone i przez wielki pożar Londynu, i przez niemieckie bomby. Oba odbudowywał sir Christopher Wren.
Park, w którym dzisiaj tak miło odpocząć, zajmuje nie tylko teren zniszczonego kościoła franciszkanów, ale także dawnego cmentarza. I to nie byle jakiego: pochowano tu bowiem cztery królowe. Najbardziej znana wśród nich jest chyba Isabela, zwaną Wilczycą z Francji, którą pamiętacie być może z sagi o Królach Przeklętych Maurice’a Druona. Muszę też uprzedzić, że duch Izabeli do dziś podobno nawiedza tę część miasta. Zjawa królowej przechadza się po ogrodzie trzymając w dłoniach serce małżonka - króla Edwarda II. Chyba zdjęta wyrzutami sumienia, bo to Izabela kazała go zamordować. Może też krwawa królowa ma za złe to, co stało się z cmentarzem za Henryka VIII: zniszczono groby, rozrzucono kości i rozbito/rozprzedano średniowieczne ołtarze. Czy to w ramach ekspiacji, czy też z czystej dobroci serca, panujący po Henryku Edward VI podarował kościelne tereny sierocińcowi dla ubogich dzieci.
Pomnik przy wejściu do parku przedstawia zakonników oraz dzieciaki w ubraniach z kolejnych epok- od XVI wieku, kiedy szkoła i sierociniec zaczęły działać, po czasy współczesne.
W nawach dawnego kościoła stoją dziś przyjemne ławeczki. A jego wieża kościoła przerobiona została na początku XXI wieku na przestrzeń mieszkalną. Wybrażam sobie, ze mieszkają w niej amatorzy wspinaczek, bo pokoje położone są na 12 kondygnacjach.
Jak tu trafić? Przy okazji zwiedzania okolic katedry św. Pawła, Bardzo blisko znajduje się też Postman's Park. Najbliższa stacja metra to St Paul’s.
W londyńskich parkach nie płaci się za wstęp. W dwóch miejscach będziecie jednak potrzebowali kupić bilety: w ogrodzie botanicznym Kew Gardens oraz w parku przy pałacu Hampton Court.
Phoenix Garden
Znana z obfitości teatrów dzielnica West End raczej nie kojarzy się z błogim spokojem. Raczej trudno byłoby więc wpaść na to, że znajduje się tu miejsce jak żywcem wyjęte z powieści Tajemniczy ogród. A jednak! Na niewielkiej przestrzeni między budynkami mieszkalnymi znajdziecie tropikalne rośliny, romantyczne kamienne rzeźby, staw ze złotymi rybkami i kilkoma rodzinami żab, a także ławeczki idealne na piknik lub odpoczynek z książką.
Phoenix Garden powstał, jak wiele małych ogrodów w centrum miasta, w leju po bombie z czasów II wojny światowej. Prowadzą go ogrodnicy-wolontariusze, zgodnie z zasadą no waste. To zresztą chyba najbardziej ekologiczny ogród w Londynie: utrzymuje się z niewielką pomocą ludzi, a rośliny rosną w nim swobodnie jak na dzikiej łące.
Ogród otaczają wysokie budynki urody przeciętnej, niektóre ozdobione (artystycznym) graffiti.
Jak tu trafić? Przy okazji wędrowania po West Endzie: ogród leży na tyłach Shaftesbury Avenue, tuż za Phoenix Theatre. Najbliższe stacje metra to Tottenham Court Road albo Leicester Square.
W samej tylko dzielnicy Kensington and Chelsea naliczono ponad 100 zielonych placyków, które funkcjonują jak prywatne ogrody: klucz do furtki mają mieszkańcy otaczających je domów.
Postman’s Park
Artysta George Frederic Watts walczył o miejsce do upamiętnienia nieznanych bohaterów przez trzydzieści lat. Latem 1900 roku jego marzenie się spełniło, choć musiał nieco spuścić z tonu. Myślał bowiem o prestiżowej marmurowej ścianie w Hyde Parku, a dano mu do zagospodarowania teren starego cmentarza.
Miejsce zwane było „parkiem pocztowców”, bo pracownicy pobliskiej Poczty Głównej lubili przychodzić tu na przerwę obiadową. To dla mnie jedno z najdziwniejszych miejsc w Londynie. Ogród do dziś ma niezwykłą aurę: wielkie drzewa rzucają przyjemny cień, ławki ustawione są między doskonale utrzymanymi klombami, w kąciku szemrze fontanna, w której kąpią się gołębie, a o mury ogrodu opierają się zmurszałe nagrobki. Umieszczone na nich w większości nieczytelne nazwiska wchodzą w intrygujący dialog z listą bohaterów umieszczonych na pamiątkowej ścianie Wattsa.
Zadaszona przestrzeń mieści 120 ceramicznych płytek ułożonych w pięciu rzędach. Każda pamiątkowa płytka to w zasadzie mikropowieść, zawsze sensacyjna i zawsze tylko z częściowym happy endem. Tabliczki upamiętniają bowiem osoby, które zginęły ratując innych.
Nazwiska uwiecznione na pierwszych trzynastu tabliczkach wybrał sam Watts. Osoby godne wyróżnienia wyszukiwał w prasowych „czarnych kronikach”. Jak się zapewne domyślacie, część z tych historii niekoniecznie była prawdziwa…
Przez 40 lat po śmierci Wattsa wdowa po nim dodała kolejnych czterdzieści tablic. Najnowsza tabliczka pochodzi z 2009 roku, a dwa z pięciu rzędów są wciąż puste. Bohaterów godnych upamiętnienia można zgłaszać i dzisiaj - kandydatury przyjmuje Diecezja Londyńska.
Pierwsze tabliczki zaprojektował William de Morgan, artysta zajmujący się ceramiką w ruchu Arts and Crafts. Od 1908 płytki produkowane były przez manufakturę Royal Doulton (którą możecie kojarzyć z eleganckich porcelanowych filiżanek).
Pomysłodawca mauzoleum był postacią nietuzinkową. George Frederic Watts wierzył, że kontakt ze sztuką może zmieniać społeczeństwo, był więc orędownikiem bezpłatnego wstępu do galerii i muzeów. Walczył również o zakaz noszenia piór przy kapeluszach i udzielał się w Anti-Tight-Lacing Society, czyli Towarzystwie Poluźniania Gorsetów (i tak, wiem, że to brzmi jak z Monty Pythona).
Jak tu trafić? Przy okazji zwiedzania katedry Św. Pawła (bliżej) lub Barbican Centre (dalej). Bardzo niedaleko znajduje się ogród Christchurch Greyfriars. Najbliższa stacja metra to St Paul’s.
W Londynie rolę rekreacyjnych terenów zielonych pełnią także cmentarze. Niektóre mają charakter naturalnego parku - jak malownicza nekropolia Highgate.
St. Paul’s Church Jubilee Garden/ Inigo Jones Garden
Nazwa dzielnicy Covent Garden pochodzi od klasztornego ogrodu. Ale, jak na ironię, w całej okolicy został tylko jeden skrawek zieleni: ogród przynależący do niewielkiego kościoła św. Pawła.
Nie spodziewajcie się po nim za wiele - to raczej trawnik z ławkami i kilkoma drzewami dającymi przyjemny cień w upalne dni. A piszę o nim dlatego, że w letnie dni jest jak oaza: to jedyne spokojne miejsce w niezwykle zatłoczonej okolicy. Bardzo je polecam, jeśli potrzebujecie chwili przerwy.
Bardziej niż ogród znany jest kościół św. Pawła, zwany też Actor’s Church, bo wewnątrz znajdują się tablice upamiętniające ludzi kina. Swoją tabliczkę mają tu zatem m.in. Charlie Chaplin, Vivien Leigh, Ian Holm. Epitafia upamiętniające artystów możecie też poczytać na drewnianych ławkach w ogrodzie.
Jak tu trafić? Naprzeciwko wejścia do Apple Market w Covent Garden znajdziecie klasycystyczny portal kościoła św. Pawła. Z obu stron kościoła są wejścia do ogrodu. Najbliższa stacja metra to Covent Garden.
Zielone miasta
Kiedy w zeszłym roku portal Nerd Wallet zbadał, w którym z europejskich miast jest najwięcej zieleni, Londyn wygrał w przedbiegach. Miasto z trzema tysiącami parków i terenów zielonych okazało się nie do pobicia. Drugi na liście był się Berlin (2,5 tysiąca parków), trzeci Wiedeń (dwa tysiące). Blado wypadł Paryż (480), bladziutko Rzym (zaledwie 63 tereny zielone).
Europejska Agencja Środowiska podaje natomiast, ile procent powierzchni miast zajmuje zieleń. Średnio w Europie to 30 proc. Ale stawkę zawyża Oslo: jego mieszkańcy to zasadzie leśni ludzie, bo tereny zielone to prawe ¾ powierzchni miasta! Na drugim miejscu jest szwajcarskie Berno z 53 proc. zieleni. Warszawa mieści się pierwszej dziesiątce: 40 proc. jej powierzchni stanowi zieleń. To dokładnie tyle, ile w Londynie (który w statystykach dotyczących państw UE nie jest już oczywiście ujmowany).
Comments