To jedno z najgorętszych nazwisk street artu. I nic nie szkodzi, że JR tworzy dzieła z materiałów, które po kilku dniach zmywa deszcz.
Do teraz nie rozumiem, dlaczego pisanie o JR wydaje mi się takie trudne. Może dlatego, że jego dzieła są nietrwałe i przez to mogą się wydawać błahe? Może dlatego, że określenie „artysta” kojarzy mi się od zawsze z kimś wystawianym w galeriach, a nie dziwnym gościem rozklejającym zdjęcia na murach? I wreszcie: jak pisać o kimś, czyje prace można zobaczyć tylko przypadkiem, będąc w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze?
JR przypomniał mi się, kiedy byliśmy niedawno w słynnej galerii sztuki współczesnej. Przestronne sale, doskonałe oświetlenie, wiele pierwszoligowych nazwisk. Prace dające do myślenia (kilka) i takie, które odebrałam jako przede wszystkim eksperymenty formalne (większość). Miałam też wrażenie, że rzadko które z tych dzieł dostępne jest przeciętnemu odbiorcy bez odpowiedniego przygotowania: objaśnień kuratora wystawy, znalezienia odniesień do sztuki innych twórców. Efekt? Wyszliśmy z galerii sztuki tak jak wychodzi się z galerii handlowej: całkowicie obojętni.
Żeby obejrzeć to, co robi JR, nie trzeba chodzić do galerii. Na jego prace można się po prostu natknąć, bo jak sam mówi, jego przestrzenią wystawienniczą jest ulica.
My mieliśmy szczęście: byliśmy w Londynie, kiedy otworzyła się wystawa prezentująca dorobek JR. Nie umiałam sobie wyobrazić, jak można przedstawić w muzealnych pomieszczeniach ogromne murale. Udało się: nawet sporo pomniejszone prace JR nie tracą siły rażenia.
JR działa w tej samej przestrzeni, co Banksy, ale daleko mu do statusu streeartowca-celebryty. Ja pierwszy raz z jego postacią zetknęłam się dzięki filmowi Twarze plaże (Visages villages/Faces Places, 2017) na który zabrała mnie koleżanka, podczas jednego z warszawskich festiwali filmowych (dziękuję Małgosiu!). Nakręcili go wspólnie Agnès Varda i JR. I nie umiałabym powiedzieć, które z nich dwojga wydało mi się bardziej charyzmatyczne: starsza pani o kolorowych włosach i wiecznie młodej duszy, czy dziwny młody człowiek w kapeluszu i ciemnych okularach. Agnès Varda zmarła dwa lata później, ale JR dopiero się rozkręcał.
JR nie ujawnia swojego nazwiska. Występując publicznie zawsze ma okulary i kapelusz. To genialne przebranie, bo kiedy je zdejmuje, może pozostać całkowicie anonimowy. Dzięki temu może wrócić na „miejsce zbrodni” i dyskretnie obejrzeć, jak ludzie reagują na jego murale. Sam też decyduje, ile będzie o nim wiedziała publiczność: na przykład to, że urodził się w 1983 roku, że jest dzieckiem imigrantki z Europy Wschodniej i Tunezyjczyka. Że nie ma żadnego artystycznego wykształcenia, a estetycznie uformowali go koledzy graficiarze i trudna dzielnica „po złej stronie Périphérique’u”, jak mówią Paryżanie. Kiedy londyńska galeria Lazarides zorganizowała mu pierwszą wystawę i jego prace jako pierwszy kupił Damien Hirst, JR nie miał pojęcia, kto zacz.
Mimo to mam wrażenie, że JR wie jak trafić do odbiorcy lepiej niż wielu kolegów po fachu, o wielkich nazwiskach i równie wielkich budżetach. Każdy kontakt z jego działalnością pozostawia ślad, choć tworzy rzeczy efemeryczne. Plakaty zmywa deszcz, fotografie na murach wypala słońce, zdjęcia naklejone na chodniki giną pod podeszwami przechodniów. Zostają filmy, albumy, profil na Instagramie oraz świetna strona https://www.jr-art.net/, na której można obejrzeć wszystkie projekty i towarzyszące im filmiki. Mam nadzieję, że zostają też bardziej otwarte umysły, wrażliwsze serca i szersze horyzonty.
Artysta obecny. Kiedy myślę o tym, co robi JR, właśnie to sformułowanie przychodzi mi do głowy.
A zaraz za nim słynny performance Mariny Abramović „Artist is present”: Marina siedzi przy stole, miejsce naprzeciwko może zająć każdy ze zwiedzających i pozostać, ile sobie życzy. Marina tylko patrzy, reszta należy do jej partnerów od stolika: jedni płaczą, inni robią głupie miny, jeszcze inni starają się performerkę sprowokować do reakcji lub obrazić. Ale nikt nie zostaje obojętny.
Ciekawe jest dla mnie to, jak trudno jest zmierzyć się z czyimś spojrzeniem. Nam, przyzwyczajonym do tego, że to my patrzymy. No i owszem, wystawiamy się też chętnie na spojrzenie innych, ale kontrolujemy ten proces przez filtry mediów społecznościowych.
Prace JR „obserwują” przechodniów. To niby nic nowego - prawie każdy portret „patrzy” na widza. A jednak spojrzenie zielonookiej afgańskiej dziewczynki z fotografii McCurry’ego, ruchome oczy Mony Lisy czy chłodny wzrok Albrechta Durera z autoportretu nie robią na mnie takiego wrażenia, jak ogromne oczy spoglądające z fasady budynku. Wielkoformatowe plakaty JR to dla mnie abstrakcja kontaktu wzrokowego. Mawiamy, że oczy to zwierciadło duszy (mam to na liście najbardziej wyświechtanych mądrości) - w tym jednak przypadku to raczej zwierciadło nie czyjejś, lecz naszej duszy. Bo to w nas coś się zmienia pod wpływem spojrzenia osób sfotografowanych przez JR.
Do dzisiaj ma zwyczaj rozglądać się, czy nie pojawia się policja: jego instalacje często są nielegalne, bywał też aresztowany jako osoba zakłócająca społeczny porządek.
Od czasu, kiedy w 2000 roku znalazł na siedzeniu metra tanią kamerę, JR dokumentuje uliczne akcje. Na początku filmował kolegów podczas wspinania się na budynki czy malowania w tunelach metra. Odbitki zdjęć zostawiał potem w różnych częściach miasta. Umieszczał je też w wagonach metra, w miejscu, gdzie zwykle są reklamy gazety z programem telewizyjnym.
JR robi coś bardzo prostego: fotografuje zwykłych ludzi i umieszcza ich czarno-białe portrety w ważnych punktach miasta. Sprawia, że w przestrzeni publicznej widoczne są nie tylko osoby piękne i/lub uprzywilejowane: politycy, modelki, aktorzy. W filmie Twarze, plaże najbardziej wzruszające są te momenty, w których ludzie widzą swoje zdjęcia na fasadach budynków. I promienieją, bo ktoś zechciał poświęcić im uwagę, choć niekoniecznie są urodziwi, młodzi, znani.
JR nie bierze od nikogo pieniędzy za reklamowanie marek, organizacji ani osób. Funkcjonuje poza systemem instytucji zajmujących się produkcją i promocją sztuki. Dzięki temu łatwej mu namówić do współpracy lokalne społeczności. Kolejne projekty finansuje ze sprzedaży printów i litografii. Do pracy potrzebuje furgonetki, w której jest budka fotograficzna i sprzęt do wielkoformatowych wydruków. Niezbędne są też szczotki na bardzo długim teleskopowym kiju (ekipa JR wykorzystuje te do czyszczenia basenów), szerokie na 90 cm pasy papieru do drukarek, klej do tapet oraz grupa wolontariuszy do naklejania zdjęć.
Malownicze slumsy, szlachetne wychudłe twarze, fotogeniczne cierpienie. Sztuka, które koncentruje się na obszarach nędzy, może niebezpiecznie łatwo zmieniać się w pornografię biedy i przemocy. Jestem jednak przekonana, że JR odkrył, jak tego uniknąć. Zdjęcia robi z bliska i pozostawia swoim modelom pełną wolność. Umie ich słuchać. Sprawia, że są widoczni, a nie tylko wystawieni na widok.
Wolontariusze zaangażowani w projekty JR nie zajmują się wyłącznie artystycznymi performansami. Założyli organizację non-profit (http://www.canartchangetheworld.net/), w ramach której włączają się w rozmaite akcje na rzecz lokalnych społeczności. Dzięki platformie Inside Out ludzie z różnych miejsc na świecie mogą skorzystać z fotociężarówki JR, przygotować wielkie czarno-białe portrety i rozwiesić je w swoich miastach. W ciągu ostatniej dekady w akcji uczestniczyło czterysta tysięcy osób ze stu trzydziestu ośmiu krajów, także z Polski (plakaty JR wisiały w Łodzi, Katowicach, Poznaniu i Warszawie).
W ramach szkoły filmowej Kourtrajmé w Marsylii, Montfermeil i Dakarze wszyscy chętni mogą uczyć się zawodu scenarzysty, aktora lub reżysera, bez ograniczeń wiekowych.
Zajmująca kryptę paryskiego kościoła Madeleine restauracja Refettorio serwuje posiłki ludziom w potrzebie: w kryzysie bezdomności, uchodźcom. Kucharze z trzygwiazdkowych restauracji przygotowują dania zgodnie z zasadą no waste, z surowców dostępnych w bankach żywności.
W faveli Morro da Providência, wraz z miejscowym fotografem i historykiem, JR założył Casa Amarela, czyli Żółty Dom. To centrum kulturalne, gdzie pięćdziesięcioro ludzi (głównie dzieci) uczestniczy w zajęciach z teatru, capoeiry, tańca i jogi, uczy się fotografii i języków. Na dachu budynku jest niezwykły pokój w kształcie księżyca. Artyści z całego świata mogą w nim pomieszkać, jeśli poprowadzą warsztaty dla mieszkańców faveli.
Wystawa w Saatchi Gallery jest największym do tej pory przeglądem prac JR. Poniżej przedstawiam bliżej kilka projektów, które poruszyły mnie najbardziej.
Zły adres
Blokowiska nazywanego Les Bosquets na podparyskim przedmieściu Montfermeil nie znajdziecie w turystycznych przewodnikach, ale nie wykluczam, że są o nim wzmianki w podręcznikach najnowszej historii Francji. Przez kilkanaście dni w 2005 roku mówiono o nim w każdym serwisie informacyjnym, relacjonując przypominające powstanie starcia z policją. Doszło do nich po śmierci dwóch nastolatków porażonych prądem w miejscowej elektrowni, gdzie próbowali się ukryć przed policyjną kontrolą.
Rok wcześniej JR robił w Les Bosquets swój pierwszy większy projekt: serię zdjęć Portrait d’une génération, przedstawiających mieszkańców dzielnicy. Powiększone zdjęcia przyklejał do budynków w Montfermeil i w centralnym Paryżu. „Umieszczaliśmy te twarze w okolicach, gdzie nigdy by ich nie zobaczono” - mówi JR w jednym z wywiadów.
Klisze z Getta - tak ekipa JR nazwała projekt. Przewidziano również wernisaż, ze specjalnym zaproszeniem na „koktajle Mołotowa z artystami”, z wydrukowanymi wskazówkami skomplikowanego dojazdu na budzące grozę przedmieście. Oczywiście nikt się nie pojawił, poza ludźmi, którzy brali udział w zdjęciach. Oraz ekipą telewizji France 3, która zrobiła wywiady z młodziakami z getta. Na żywo akcję widziało niewiele osób, w Internecie dużo więcej, więc w efekcie JR przestał być artystą nieznanym.
Stałym współpracownikiem JR jest filmowiec Ladj Ly, syn emigrantów z Mali, wychowany w Montfermeil. Robi filmy krótkometrażowe, jest jednym z twórców kolektywu Kourtrajmé. Dokumentował zamieszki w Les Bosquets . W 2017 roku nakręcił fabułę Nędznicy, za którą dostał Grand Prix jury festiwalu w Cannes. To on jest na zdjęciu z projektu Portrait d’une génération, z 2004 roku, na którym trzyma kamerę tak, jakby celował z karabinu. To jedno z moich ulubionych zdjęć zrobionych przez JR: ci, którzy zwykle są filmowani, teraz sami kalibrują obiektyw.
Po zamieszkach w 2005 roku JR i Ladj Ly wrócili do Les Bosquets, by znowu sfotografować mieszkańców, w ramach projektu 28 Milimètres. Większość dziennikarzy w tamtych czasach tak bardzo obawiała się kontaktu z lokalną ludnością, że do filmowania i fotografowania ludzi używali aparatów z lunetą optyczną, tak jak robią to paparazzi czy fotografowie dzikich zwierząt.
JR użył obiektywu o ogniskowej 28 mm, którym można zrobić świetny portret - pod warunkiem, że staniemy bardzo blisko fotografowanej osoby. Efekt? Galeria przerysowanych, wykrzywionych twarzy, tak jak zdeformowany i wykrzywiony był wcześniej obraz „złych przedmieść”. JR pod zdjęciami umieszczał nazwisko, wiek i adres pozującej mu osoby. W przeciwieństwie do tego, co proponowały media, pokazując zrobione z oddali zdjęcia anonimowych zamaskowanych twarzy.
W 2013 JR wrócił jeszcze raz do projektu 28 Milimètres . Dowiedziawszy się o planach rozbiórki bloków w Les Bosquets, użył prac sprzed dziesięciu lat i ozdobił wielkoformatowymi zdjęciami budynek przeznaczony do wyburzenia. Nie dostał pozwolenia na wyklejanie zdjęć we wnętrzach, zorganizował więc akcję partyzancką. Pod osłoną nocy grupa dwudziestu pięciu ludzi weszła do budynku. W czyjejś kuchni przykleili na ścianie oczy, w salonie nos, itd. Następnego dnia ruszyły maszyny burzące mury. Oczom przypadkowych widzów ukazały się twarze na ścianach. Świadkami spektaklu byli tylko mieszkańcy dzielnicy.
Twarzą w twarz
„Wykapany Palestyńczyk! To może być tylko Żyd! Niemożliwe, żeby to był ktoś od nas!” - takie opinie wygłaszali ludzie patrząc na zdjęcia na murze w Strefie Gazy. Prawie zawsze się mylili przyporządkowując twarze do narodowości.
„Nie wiedziałem nic o konflikcie izraelsko-palestyńskim - tłumaczył JR w wywiadzie zamieszczonym w katalogu wystawy w Saatchi Gallery – i do dzisiaj go nie rozumiem. Ale odkryłem, że tamtejsi ludzie nie wiedzą też nic o sobie nawzajem.”
Stąd pomysł, by mieszkańców okolic po obu stronach muru sobie przedstawić. JR i jego przyjaciel Marco byli w Palestynie w 2006 roku, robili zdjęcia Palestyńczykom i Żydom, wykonującym te same zawody: lekarzom, nauczycielom, artystom, przywódcom religijnym. Ludzie biorący udział w sesji fotograficznej podpisywali też deklarację, że opowiadają się za pokojem i rozwiązaniem konfliktu wspólnie przez oba państwa. JR prosił też, żeby zdjęcia nie były bardzo serio. Wielkoformatowe portrety grupa JR zawiesiła po obu stronach muru dzielącego część izraelską i palestyńską. „Obie strony wyglądają podobnie, jak istoty ludzkie” - podsumował palestyński aktor Ayman Abu Alzulof, jeden ze sportretowanych.
W tamtej epoce była to największa nielegalna wystawa fotografii na świecie, obejmująca osiem miast (m. in. Tel Aviv, Ramallah, Jerozolimę, Betlejem).
Popatrz na nią
Zgodę na pracę w faveli Morro da Providência w Rio de Janeiro, znanej z gwałtownych starć z policją i wojskiem, JR dostał od polityków, mieszkańców dzielnicy i narkotykowych bossów. „Ludzie witali nas z otwartymi ramionami, bo nie mieliśmy sponsorów ani politycznych założeń – mówi JR – byli zadowoleni, że ktoś podchodzi do nich inaczej, że pozwala im o sobie decydować”.
Rezultat? Seria zdjęć oczu i twarzy kobiet z faveli, również tych związanych z mężczyznami zabitymi w konflikcie. Na biednych budynkach na wzgórzu zawieszono czterdzieści ogromnych zdjęć z oczami wpatrzonymi w rozciągające się poniżej Rio de Janeiro.
W latach 2008-10 JR uzupełnił projekt o instalacje ze zdjęciami kobiet w Kambodży, Indiach, Kenii, Liberii i Sierra Leone.
„Staram się umieszczać moje prace w niemożliwych miejscach, stwarzać wraz z lokalnymi społecznościami projekty, które zachęcają do stawiania pytań i zaproponować obrazy różne od tych, których pełne są globalne media.”
Zmarszczki miasta
Portowa Cartagena była ostatnim hiszpańskim miastem, które poddało się generałowi Franco podczas wojny domowej. JR zrobił zdjęcia jej najstarszym mieszkańcom - na ich twarzach, podobnie jak na fasadach domów, zapisana jest historia. Podobne projekty robił potem w innych miastach (Berlin, Hawana, Istambuł, Szanghaj), portretując ludzi pamiętających najważniejsze historyczne wydarzenia. Wtopione w mury domów pomarszczone twarze wydały mi się szczególnie poruszające - rzadko starszy wiek pokazany bywa jako piękno, w tak monumentalnej skali.
Z muszką lub bez
Numer TIME Magazine z 5 listopada 2018 miał nietypową okładkę. Znalazło się na niej 245 osób, które odpowiedziały na zaproszenie pisma do podzielenia się poglądami na temat prawa do posiadania broni w USA. Głos zabrali kolekcjonerzy broni, myśliwi, prawnicy, ofiary strzelanin, lekarze, nauczyciele i wiele innych osób.
JR sfilmował każdego osobno, a ze zdjęć zrobił kolaż. Zdjęcie ukazało się na okładce TIME, a kolaż był wyświetlany w amerykańskich muzeach. Na wernisaż zapraszano ludzi biorących udział w projekcie: wyobrażam sobie ich konsternację w sytuacji, gdy w jednej sali spotkały się osoby o skrajnych poglądach. Ja mogłabym to zdjęcie oglądać godzinami, choć i tak pewnie nie zrozumiałabym kraju, który ma 325 milionów mieszkańców, którzy posiadają 393 miliony sztuk broni, z której ginie w strzelaninach 35 tysięcy osób rocznie.
Światełko do nieba
Jesienią 2019 roku JR dostał pozwolenie na zrealizowanie projektu w Tehachapi, kalifornijskim więzieniu o zaostrzonym rygorze. Pracował tam z dwudziestoma ośmioma więźniami, z których większość siedzi od ponad dziesięciu lat, z dożywotnimi wyrokami bez możliwości skrócenia kary. JR z ekipą obfotografowali wszystkich i nagrali ich historie. Nie zadawali pytań - biorący udział w projekcie mężczyźni sami decydowali, o czym będą mówić. JR sfotografował też osoby pracujące w więzieniu i ludzi skrzywdzonych przez przestępców. W sumie powstało 48 portretów.
Wrócił po dwóch tygodniach z 338 paskami papieru, które zostały naklejone na powierzchnię więziennego boiska. Instalację widać tylko z nieba: na zdjęciu ramię w ramię stoją więźniowie, ich ofiary, ich strażnicy. Pomysł wystawienia się na spojrzenie (osąd? litość? współczucie?) kogoś z góry wydał mi się dość wstrząsający. Pasy papieru naklejone na powierzchnię boiska nie miały zbyt długiego żywota, w przeciwieństwie do drugiego projektu zrealizowanego w Tehachapi.
W zimie 2020 ekipa JR wróciła, by na murze więzienia nakleić wielkoformatowe zdjęcie góry, która byłaby widoczna, gdyby nie rzeczony mur. I to zdjęcie wisi do dzisiaj.
Jeszcze raz mur
We wrześniu 2017 roku nad murem dzielącym USA i Meksyk, w miejscowości Tecate w Meksyku, pojawiło się gigantyczne zdjęcie rocznego dziecka. To Kikito, chłopczyk mieszkający w widocznym na zdjęciu poniżej żółtym domu na wzgórzu, tuż przy murze. Trzy razy wyższa niż mur instalacja powstała na drewnianym rusztowaniu i wisiała przez miesiąc. Szybko wzbudziła zainteresowanie, a po obu stronach muru pojawili się ludzie robiący sobie zdjęcia. Wielu z nich podawało sobie przez mur telefony, by zdobyć ujęcie zrobione z drugiej strony zasieków. JR mógł wtedy odtrąbić sukces. Ale wcale nie zamierzał na tym zakończyć.
Miesiąc później, w ostatnim dniu przed demontażem instalacji, JR zorganizował wielki piknik po obu storach muru. Kikito, jego rodzina oraz setki gości z obu stron granicy przyszli zjeść razem. Zebrali się przy długim, przedzielonym murem stole. A raczej po stronie meksykańskiej był rzeczywiście stół, natomiast po stronie amerykańskiej tylko obrus, bo tuż obok przebiega droga i stołu nie można było zbudować. Rolę nietypowego obrusu pełniło wielkie zdjęcie oczu Mayry, jednej z nielegalnych młodocianych migrantek do USA zwanych Dreamers. Goście pili tę samą wodę, dzielili te same dania - podawali sobie na przykład tacos przez szpary w murze, wszystkim grała ta sama orkiestra (po połowie muzyków z każdej strony muru). A JR, po stronie meksykańskiej wypił herbatę ze strażnikiem ze strony amerykańskiej.
W 2016 roku JR „zniknął” piramidę z Luwru: za pomocą wielkoformatowych zdjęć stworzył gigantyczne trompe-l’oeil, dzięki któremu wymazał szklaną konstrukcję z dziedzińca i sprawił, że ściany pałacu stały się znów doskonale widoczne. Natomiast dwa lata temu wokół piramidy pojawił się na kilka dni skalny kanion.
To co robi JR nie zawsze więc ma wyraźny wymiar społeczny. Naiwnością byłoby też spodziewać się, że pod wpływem jego sztuki świat zacznie się zasadniczo zmieniać. Myślę jednak, że osoby, które zadają sobie trud, by się przy jego pracach zatrzymać, nie odchodzą już całkiem te same. „Jako artysta nie dostarczam odpowiedzi, tylko stawiam pytania” - mówi JR. A już do nas należy rozstrzygnięcie, czy zechcemy tych odpowiedzi poszukać.
Wystawa jR: Chronicles, Saatchi Gallery, Londyn, 4 czerwca – 3 października 2021.
Wszystkie zdjęcia w poście pochodzą z powyższej wystawy.
Comments