Podróże po tej części Francji to banalnie łatwy temat. Z prostego powodu: gdzie nie pojedziecie, będzie pięknie.
Słońce świeci tu przez 300 dni w roku. A dni całkowicie bezchmurnych jest jedna trzecia: w 2023 roku było ich 119. Jeśli zatem z jakiegoś powodu zamiast zimna i słoty wolicie wakacje w ciepełku i z gwarancją słońca, na Lazurowym Wybrzeżu jesteście we właściwym miejscu.
Piękne miasteczka w tym rejonie Francji trudno byłoby mi zliczyć. Wybrałam więc siedem miejscowości, które mają wyjątkowy charakter. Każda z nich specjalizuje się w czymś innym: przypominają pod tym względem ulice rzemieślników w średniowiecznym mieście. Wiadomo zatem, że wąchać perfumy pojedziemy do Grasse, podziwiać dzieła sztuki - do Saint-Paul de Vence, a żeby się trochę polansować - do Cannes. Napisałam też o kilku miejscach mniej znanych, które Wam polecam, bo są urocze. Poniżej znajdziecie mój - bardzo subiektywny - przewodnik po lazurowych perełkach.
Cannes. Na pokaz.
Chciałabym (złośliwie) napisać, że Cannes jest głównie dla osób, które kochają zakupy, plażę i się pokazać. Ale przy całej niechęci do tego miejsca nie mogę powiedzieć, że nie ma w nim nic interesującego. Uważam, że po Cannes warto się trochę pokręcić, choć jeśli marzycie o spokojnych dniach na plaży, to radziłabym wybrać miejsca mniej wyfioczone, mniej zatłoczone i przy okazji tańsze.
Dlaczego, oględnie mówiąc, nie przepadam za Cannes? Bo jest dla mnie ucieleśnieniem tego, co Francuzi nazywają bling-bling. Przed drogimi hotelami ciągnie się sznur jeszcze droższych samochodów, w drogich restauracjach przesiadują panowie z paniami prosto spod igły chirurgów. Dodajcie do tego zgiełk, tłok i prawie w całości sprywatyzowaną plażę. Jak sami rozumiecie, trzeba to lubić.
Cannes to miasto czerwonego dywanu. I nawet kiedy dywan jest zwinięty, bo nie odbywa się akurat żaden ważny festiwal filmowy, reklamowy czy jakiś inny, to i tak ma się wrażenie, że miasto się puszy i nadyma.
Zaczęło się niewinnie. Zanim Cannes stało się oblężonym kurortem, było spokojnym miasteczkiem, w którym nieliczni przybysze szukali wytchnienia od paryskiego zgiełku. Odkrył je dla turystów brytyjski lord Henry Brougham, któremu wdzięczni canneńczycy postawili pomnik w centrum miasta.
Lord podróżował do Genui, ale nie dotarł do celu, bo we Włoszech wybuchła akurat epidemia cholery i wprowadzono tam coś, co dziś nazwalibyśmy lockdownem. Arystokrata postanowił poczekać do odwołania kwarantanny w rybackiej wiosce na francuskim wybrzeżu, czyli w Cannes właśnie. I się zachwycił. Niebiański spokój, bujna przyroda, łagodne światło i przyjemny klimat sprawiły, że zapragnął osiąść w Cannes na dłużej (nie dziwię mu się - choć dziś mieszkać w Cannes bym nie chciała). Zbudował dom na wzgórzu, a niedługo potem w jego ślady poszli inni arystokraci, najpierw z Wielkiej Brytanii, potem z całej Europy.
Za co można Cannes polubić? To oczywiste: za kino. Wszechobecne, również w czasie kiedy w mieście nie odbywa się słynny festiwal (czyli przez większość roku). Można na przykład ustawić się w kolejce do zdjęcia na schodach Pałacu Festiwalowego, co jest popularną rozrywką turystów. Nie polecam jej jednak, bo wymaga czasem długiego stania w pełnym nasłonecznieniu.
Pierwszy festiwal filmowy w Cannes miał się odbyć w 1939 roku, między 1 a 20 września. Ponieważ już od końca sierpnia było wiadomo, że coś się święci, nic z tego nie wyszło. Festiwalowa tradycja liczy się więc od pierwszej edycji, która odbyła się bez większych zakłóceń w 1946 roku.
Canneńska Aleja Sław znajduje się tuż przy Pałacu Festiwalowym. Można na niej zobaczyć odciski dłoni słynnych aktorek i aktorów, reżyserek i reżyserów. Może uda się Wam odnaleźć odcisk dłoni Andrzeja Wajdy?
Mam w Cannes ulubiony mural i związany z nim rytuał. Zamawiam kawę w kawiarni naprzeciwko, zasiadam przy stoliku z widokiem na ulicę i staram się odgadnąć tytuły wszystkich filmów, których bohaterowie wymalowani są na ścianie sąsiedniego budynku. To zresztą tylko jeden z wielu murali poświęconych magii kina w Cannes. Jest ich kilkanaście, a listę lokalizacji znajdziecie tutaj:
Kawiarnia ma jeszcze jedną przyjemną cechę: nie serwuje ciastek, ale można sobie coś kupić w pełnej pokus boulangerie-pâtisserie położonej tuż obok i całkiem swobodnie skonsumować do kawy, przy stoliku w widokiem na port, mural i morze. Nikt nie ma tego za złe, a robi tak sporo klientów. Łatwiej to zrozumieć zapoznawszy się w ofertą ciastkarni, która wygląda jak poniżej.
Najprzyjemniejsza część miasta to dla mnie stare Cannes, czyli dzielnica Le Suquet. Kiedy w latach 90-tych opiekowałam się w Cannes cudzymi dziećmi, przyjmująca mnie rodzina odradzała samotne wypady do starego miasta. Miałam tam zostać porwana/napadnięta/obrabowana itp. Nic takiego się nie stało, ale pamiętam, że dzielnica wyglądała o niebo gorzej niż w dzisiejszych czasach. A ponieważ w Le Suquet jest miło i klimatycznie, zapuszcza się tu coraz więcej turystów, pączkują sklepy z pamiątkami i rozmaitej jakości restauracje. Więc jest jednocześnie i lepiej, i gorzej. Bardzo Wam polecam spacer stromymi uliczkami wiodącymi na wzgórze z zamkiem i kościołem. To jedna z najmilszych rzeczy, jakie można zrobić w Cannes.
Stroma trasa, głównie po schodach (co daje się we znaki, jeśli usiłujecie ją pokonać przy pełnym nasłonecznieniu i w najgorętszej porze dnia) prowadzi prosto do zamku. Tam czeka na Was kilka przyjemnych rzeczy. Po pierwsze, chłód, cień i powiew wiatru. Po drugie, wspaniały widok na zatokę i archipelag wysp Lérins. Po trzecie, bardzo interesujące muzeum.
Musée de la Castre w stałych zbiorach ma dzieła sztuki z całego świata i różnych epok. Oferuje zatem przyjemny misz-masz, w sam raz na letnie popołudnie. Organizuje też świetne wystawy czasowe. Mnie zachwyciła kiedyś wystawa poświęcona femmes fatales, w której dominującym motywem było urzynanie głowy rozmaitym biblijnym pechowcom.
Musée de la Castre, 6 rue de la Castre, 06400 Cannes, Otwarte codziennie oprócz poniedziałków, w godz. 10-13 oraz 14-18. Wstęp 6 euro.
Jedna z największych wakacyjnych atrakcji? Odpowiem bez wahania: festiwal pirotechniczny. Spektakle przygotowane są przez konkurujące ze sobą grupy specjalistów z całego świata, więc jest na co popatrzeć. Z zacumowanych w zatoce statków wystrzeliwane są fajerwerki, a pokazom świateł towarzyszy starannie dobrana muzyka płynąca z ustawionych na nabrzeżu głośników. Atrakcja jest darmowa, więc muszę Was uprzedzić, że przyciąga tłumy.
Nazwę Lazurowemu Wybrzeżu nadał francuski pisarz Stéphen Liégeard. Opisał swoją podróż po nadmorskich regionach od Genui po Marsylię w książce La Côte d’Azur. Po pisarzu nie zostały nawet blade wspomnienia, ale do dziś trwa dyskusja na temat granic Laurowego Wybrzeża: czy liczyć je od Menton do Hyères czy może aż do Saint-Tropez? Ot, problemy pierwszego świata.
Vallauris. Z dobrej gliny.
W miasteczku jest plaża, nawet chyba ładna, ale jakoś do niej dotarliśmy. Całość czasu zarezerwowanego na zwiedzanie Vallauris spędziliśmy bowiem w górnym mieście, gdzie znajduje się główny placyk z targiem i szeregiem niesamowitych rzeczy związanych z Picassem.
Przyjechał do Vallauris w 1948 roku, został do 1955 (potem przeprowadził się do willi w Cannes). Tworzył na potęgę: malował obrazy, rzeźbił, pracował nad dziełami z ceramiki. Bo to właśnie w Vallauris Picasso odkrył ceramikę.
Korzyść była zresztą obustronna: Picasso poznawał arkana nowej techniki w miasteczku słynącym od stuleci z garncarstwa, a w Vallauris odżył podupadający przemysł ceramiczny. A sama obecność Picassa ściągała też do miasteczka na południu Francji mnóstwo znakomitości.
Vallauris od stuleci było znane z ceramiki. Najpierw mieszkańcy lepili i wypalali cegły, potem przeszli do poziomu drugiego, czyli zaczęli robić garnki i naczynia. W XVI wieku w miasteczku działały trzy fabryczki ceramiki użytkowej. W połowie XIX wieku - już ponad trzydzieści.
Na początku XX wieku rodzina Massier, która miała dosyć zajmowania się garami, zaczęła produkować ceramikę dekoracyjną. Do rangi dzieła sztuki wyniósł ceramikę Picasso: chyba nikomu nie przychodziło do głowy podawać dania na ozdobionej przez niego paterze czy przechowywać wino w ceramicznej karafce w minotaury.
Dzisiaj najbardziej znane warsztaty ceramiczne znajdują się przy avenue Georgesa Clemenceau: można zajrzeć do pracowni, zapisać się na różnego rodzaju kursy, kupić oryginalną ceramikę.
Vallauris jest ostatnim miasteczkiem we Francji, w którym sadzi się jeszcze drzewka gorzkiej pomarańczy. Ich zapach możecie odnaleźć w niektórych perfumach.
Jeśli będziecie w okolicy, warto zajrzeć do Muzeum Picassa. Znajdziecie w nim mnóstwo ceramiki, częścią Muzeum jest też kaplica Wojny i Pokoju, w całości udekorowana przez Picassa. Skąd się tam wzięła?
Po pierwsze, w mieście była nieużywana od dawna do kultu religijnego romańska kaplica, w której zainstalowano w 1949 roku rzeźbę Człowieka z barankiem (tę samą, która dziś stoi na placyku). Po drugie, w 1951 roku Picasso obchodził 70 urodziny, a władze Vallauris chciały to jakoś uczcić. Zaświtało więc, że może artysta udekorowałby po swojemu starą kaplicę. Tym bardziej że, po trzecie, „swoje” kaplice udekorowali już Henri Matisse (Chapelle du Rosaire w pobliskim Vence, wyświęcona w 1951 roku) i Marc Chagall (kaplica Notre-Dame de Toutes-Grâces w Assy, zakończona w 1946 roku). Wytworzyła się więc swego rodzaju artystyczna konkurencja – co to za malarz, jeśli jeszcze nie urządził żadnej kaplicy?
W 1951 władze Vallauris poprosiły Picassa o przygotowanie malowideł do kaplicy. Artysta wziął się do pracy i latem 1952 roku stworzył 300 wstępnych szkiców. Niewielka kaplica na pierwszy rzut oka wygląda na pokrytą freskami. Szybko zauważycie jednak, że dekoracje namalowane są na skręconych ze sobą płytach. Picasso malował na 18 panelach z płyty pilśniowej (bardzo romantycznie, ale ponoć taka płyta gnie się jak trzeba) podwieszonych na stelażach z giętego drewna. Kaplica była gotowa w 1954 roku.
Musée national Pablo Picasso, La Guerre et la Paix, Place de la Libération, 06220 Vallauris. www.musees-nationaux-alpesmaritimes.fr
Otwarte codziennie z wyjątkiem wtorków, od 10 do 12.15 i od 14 do 17. Od 1 lipca do 15 września godziny zmieniają się na 10-12.30 i 14 do 18. Bilet kosztuje 6 euro, do 18 roku życia – 3 euro.
Grasse. Najpiękniej pachnące miasto na świecie.
Gdyby ktoś mnie tu wywiózł z opaską na oczach to i tak wiedziałabym gdzie jestem, nawet bez zdejmowania opaski. Po zapachu. Oczywiście, jeśli wylądowałabym w sercu starego Grasse, a nie w którejś z peryferyjnych dzielnic (Grasse jest duże!) gdzie w zwykłych domach mieszkają zwykli ludzie, nie spowici na co dzień chmurą perfum.
Za to w centrum Grasse jest szaleństwo: na rozgrzanych słońcem uliczkach stoją stragany z suszonymi kwiatami, próbkami perfum, kadzidełkami, dyfuzorami, zapachowymi świecami, wonnymi mydełkami. W mieście jest jedno wielkie muzeum perfumiarstwa i kilka pomniejszych. Swoje flagowe sklepy mają trzy perfumiarskie domy z wielowiekową tradycją: Fragonard, Galimard i Molinard oraz szereg marek produkujących niszowe zapachy.
W wielu miejscach zauważycie reklamy zachwalające wizytę w którejś z wytwórni wonnych ekstraktów. Warto się wybrać do jednej z nich, bo są malownicze, a osoby oprowadzające po wystawia miewają do opowiedzenia niezwykłe historie na temat perfum i procesu ich tworzenia.
W mieście jest kilka stałych wystaw poświęconych perfumom. Jeśli macie niewiele czasu i musicie się zdecydować na jedno miejsce, najlepiej wybrać się do Musée International de la Parfumerie.
Na stałej wystawie jest zapewne wszystko, co dotyczy perfum. Od historii stosowania zapachów przez gatunek ludzki, poprzez obszerne wyjaśnienia dotyczące procesów produkcji, po fascynującą wystawę starych flakonów i reklam. Pisałam kiedyś sporo o perfumach, więc do tego miejsca mam szczególną słabość.
Grasse jest oszałamiające. Mieszkałam niedawno przez miesiąc w bliskiej okolicy i wróciłabym tam chętnie znowu. Polecam - to miejsce doskonałe na jeden dzień zwiedzania, niezobowiązujący posiłek (restauracje nie są najmocniejszą stroną miasteczka) i kawę, na przykład przy uroczym placu Place des Aires.
Więcej o Grasse znajdziecie tutaj:
Musée International de la Parfumerie, 2 Boulevard du Jeu de Ballon, 06130 Grasse. www.museesdegrasse.com
Od 1 marca do 11 listopada otwarte codziennie, od 9 rano do 6 wieczorem. Wstęp 4 euro (dorośli), bezpłatnie dla zwiedzających do 18 roku życia.
Saint-Paul de Vence. Niezła sztuka.
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby było tu trudniej kupić pęczek rzodkiewek niż modernistyczną rzeźbę, szkic z wdzięcznie wygiętą nimfą, plastikowego goryla w kolorze czerwonym czy czego tam pragnie nasza artystyczna dusza. Muszę też dodać, że można w miasteczku również nabyć szkic Chagalla czy niewielkiego Picassa, jeśli dysponuje się odpowiednimi środkami na koncie.
W niewielkim miasteczku na stromym wzgórzu tworzyli Chagall, Matisse, Modigliani, Picasso. Marc Chagall został w nim nawet na zawsze: jest bowiem pochowany na miejskim cmentarzu. Miło tam zajrzeć, bo cmentarz jest uroczy i nieduży, i nie galopują przez niego charakterystyczne dla tego malowniczego miasteczka tłumy turystów.
Najpiękniejsza w mieście jest dla mnie La Miette (czyli Okruszek), obrośnięta bluszczem niewielka willa, w której podczas II wojny światowej mieszkał jeden z moich ulubionych poetów, Jacques Prévert. Jeśli uczyliście się w liceum francuskiego, pewnie przerabialiście jego wiersze, proste i wzruszające.
Dzisiaj La Miette jest do wynajęcia. Można więc zamieszkać w tych samych pokojach które zajmowali niegdyś Jacques i Janine Prévertowie. I byłoby to kuszące, gdyby nie tłumy turystów, które codziennie przechodzą obok tego domku. Na prywatność i cisze można liczyć pewnie tylko wcześnie rano i późno wieczorem.
Do Saint-Paul de Vence najlepiej wybrać się jak najwcześniej rano. Wtedy będziecie mieli szanse na znalezienie miejsca na miejskim parkingu, który jest spory, ale szybko się zapełnia. Dodam, że wjazd na parking wymaga też niezłego opanowania skrzyni biegów, bo jest kilkupiętrowy, z wąskimi i stromymi podjazdami. Jeśli będziecie wynajmować samochód, warto rozważyć opcję z automatyczną skrzynią biegów.
W Saint-Paul de Vence, ale nie przy głównym szlaku, znajduje się miejsce niesamowite: fundacja rodziny Maeght. Warto zarezerwować na jej zwiedzanie sporo czasu. Fundacja ma swój parking, a spacerem z parkingu miejskiego jest ze dwa kilometry, trochę pod górę, ale do zrobienia. Wspaniały dom zaprojektowany przez Josepa LLuisa Serta mieści zbiory sztuki nowoczesnej, z rzeźbami Giacomettiego, mozaikami Chagalla i obrazami Mirò. Doskonałe miejsce na posiłek lub kawę w ogrodzie, z widokiem na wystawę wielkoformatowych rzeźb ustawionych między sosnami.
Więcej o fundacji Maeght napisałam tutaj:
Menton. Gdzie cytryna dojrzewa.
Położone malowniczo na wzgórzu nad morzem miasto mnie zadziwiło. I wcale nie dlatego, że wydało mi się ponadmiarowo obsikane, więc w wielu zaułkach pachnie zgoła inaczej niż w Grasse. Zaskoczyło mnie co innego: bardzo kolorowe Menton przypomina mi bardziej to, jak sobie wyobrażam miasteczka w Ameryce Południowej niż elegancki kurort między księstwem Monako a Włochami.
Malowniczość Menton wynika z dzikich kolorów budynków oraz z ukształtowania terenu. Bo chyba więcej tu powierzchni pionowych niż poziomych. Ostrzeżenie zatem: powspinacie się tutaj.
Lazurowe Wybrzeże odwiedza rocznie ponad dziesięć milionów turystów. W szczycie sezonu łatwo więc nie jest.
Menton znane jest z dwóch rzeczy. Cytryn hodowanych na okolicznych wzgórzach i wyrobów z majoliki, zdobionych, a jakże, cytrusowym wzorem nazywanym Palissy (podobny wypukły wzór znajdziecie także na ceramice w Portugalii). Nawet jeśli nie będziecie w Menton w czasie Festiwalu Cytryn, który odbywa się w lutym, zauważycie na pewno, że cytryny są wszędzie. Mnie bardzo do gustu przypadło danie, które łączy wpływy włoskie i lokalne, czyli makaron w cytrynowym sosie.
Do niedawna Menton dysponowało fantastyczną galerią sztuki poświęconą poecie, malarzowi i rzeźbiarzowi Jeanowi Cocteau. A konkretnie do momentu, kiedy jesienią 2018 roku przyszła wielka fala, która zalała piwnice budynku, zniszczyła część zbiorów i sprawiła, że muzeum przestało być zdatne do użytku. Siłę żywiołu łatwo sobie wyobrazić, jeśli weźmiecie pod uwagę, że budynek muzeum znajduje się 50 metrów od brzegu morza.
Dzisiaj muzeum jest zamknięte i nie wygląda specjalnie na to, by miało być ponownie otwarte w najbliższym czasie. Dziwnie namawiać do oglądania zamkniętego muzeum, ale warto obejrzeć z zewnątrz ten niesamowity budynek. Jego autorem był architekt Rudy Ricciotti, który zaprojektował również nowe skrzydło Luwru poświęcone sztuce islamu. Przeczytałam, że pod koniec XX wieku był przedstawicielem nowojorskiej „architektury hedonistycznej”. Brzmi kusząco, nieprawdaż?
Prace artysty możecie obejrzeć w Bastionie Cocteau nad morzem. Warto, muzeum jest niewielkie i naładowane niezwykłymi eksponatami. Urządzono je w siedemnastowiecznym forcie, który strzegł niegdyś wejścia do miasta.
Cocteau urządzaniu Bastionu poświęcił ostatnie lata życia. Pracował nad przerobieniem wnętrza budynku, rozplanowywał wystawę prac, które chciał w nim pokazywać. To, co zobaczycie w muzeum jest więc w dużej mierze jego autorskim projektem. Artysta ozdobił też pokój ślubów w lokalnym merostwie - został w podzięce mianowany honorowym obywatelem Menton. Można je zwiedzać.
Pobyty nad błękitnym morzem przepisywali najpierw lekarze. Łagodny klimat tej części Francji uważany był za jedno z najlepszych lekarstw przeciwko gruźlicy. Potem wynaleziono antybiotyki.
Menton słynie z ogrodów. Mając trochę czasu na zwiedzanie możecie więc zajrzeć do któregoś z najsłynniejszych: Jardin Serre de la Madone, Fontana Rosa lub ogrodu botanicznego.
Jeśli lubicie lokalne targi, zajrzyjcie na ten w Menton. Otwarty jest od wczesnego ranka (czyli od piątej rano) do 13. Oddany do użytku pod koniec XIX wieku budynek pięknie wygląda z nadmorskiego bulwaru.
Le Bastion - Musée Jean Cocteau, Quai Napoléon III, Bastion du Vieux Port. www.museecocteaumenton.fr
Otwarte codziennie z wyjątkiem wtorków, w godz. 10-12.30 oraz 14-18. Wstęp 5 euro, poniżej 18 roku życia bezpłatny.
Tourrettes-sur-Loup. Dla amatorów fiołków.
To jedyne miejsce we Francji gdzie najważniejszą hodowaną rośliną są fiołki. Ale gdybym o tym nie przeczytała w przewodniku, raczej bym się nie zorientowała. Pola fiołków to nie jest coś, co rzuca się w Tourrettes bardzo w oczy. A nawet nie rzuca się wcale.
Byliśmy w miasteczku w sierpniu, czyli dawno po sezonie kwitnienia tych pachnących słodko kwiatów (przypada na wczesną wiosnę). Kwiaty fiołków wykorzystywane są, wbrew oczekiwaniom, głównie w cukiernictwie - o tym więcej znajdziecie w części poświęconej kolejnej perełce. Latem zbiera się natomiast fiołkowe liście i przerabia na perfumiarskie ekstrakty w Grasse.
Lazurowe Wybrzeże pomogła wylansować literatura. Na przykład kultowe w swoich epokach powieści: Czuła jest noc Francisa Scotta Fitzgeralda i Witaj smutku Françoise Sagan.
Zakładając, że zwiedzać Tourrettes-sur-Loup będziecie raczej w okolicach lata, nie liczcie na fiołki. Nie oznacza to jednak, że nie warto tu jechać, nawet upiornie krętą drogą np. z Cannes. Warto, i to bardzo - Tourrettes jest doskonale zachowanym średniowiecznym miasteczkiem, które Was oczaruje. Wąskie uliczki, schodki zastawione doniczkami, piękne widoki na dolinę u stóp wzgórza nie mają sobie równych. Wizytę najlepiej zaplanować na przedpołudnie lub wczesny wieczór, bo w ciągu dnia bywa tu bardzo upalnie.
Le Pont du Loup. Jest słodko.
Szkolna wycieczka do fabryki Wedla to jedno z moich najmilszych wspomnień (i wcale nie dlatego, że cała klasa 7c nadużyła beczułek z likworem). A ze studiami kojarzy mi się spowijająca w niektóre dni okolice ulicy Browarnej upojna woń landrynek z fabryki cukierków Syrena. Ale żadne z tych miejsc nie wyglądało tak niesamowicie, jak położona nad górskim strumieniem Confiserie Florian. Jeśli czytaliście kiedyś Dziadka do orzechów i w dodatku pamiętacie scenę finałowej uczty, to chodzi mi właśnie o coś takiego: stoły uginające się pod stosami najbardziej wymyślnych słodyczy.
Historia firmy jest fascynująca: najpierw był zakład cukierniczy w Nicei, założony w 1921 roku, w którym swoje ulubione czekoladki kupował Henri Matisse. W 1949 roku firma dokupiła nową lokalizację, w Le Pont-du-Loup. A to, co dzisiaj jest cukiernią, na samym początku było perfumerią. Można ją zwiedzać z przewodnikiem, który opowie Wam o przekształcaniu lokalnych owoców i kwiatów w łakocie.
W zimie można tu oglądać, jak robi się tu cytrusowe konfitury, owoce kandyzowane czy skórkę pomarańczową w czekoladzie. Latem jest jeszcze ciekawiej, w cukrze lądują bowiem płatki kwiatów: fiołków z Tourrettes-sur-Loup, róż, jaśminu i werbeny z okolic Grasse.
Przy Confiserie Florian jest niewielki parking, ale nie liczyłabym zbytnio na wolne miejsca. Jeśli zatem znajdziecie jakieś miejsce w miasteczku, parkujcie. Po obejrzeniu Floriana warto pojechać odrobinę dalej w głąb kraju i obejrzeć spektakularne wodospady w miejscowości Le Saut du Loup. Mnie ujęła już sama nazwa: saut po francusku oznacza bowiem i wodospad, i skok. A skok wilka to musi być coś!
Confiserie Florian des Gorges du Loup, Chemin de la Confiserie, Le Pont du Loup, 06140 Tourettes-sur-Loup. Otwarte codziennie od 9 rano do 6 wieczorem.
Wodospady Le Saut du Loup, 588 Route des Gorges du Loup, 06620 Gourdon, otwarte codziennie od 10 rano do 7 wieczorem. www.cascades-sautduloup.com
Kilka turystycznych porad
• Unikajcie tego regionu w sierpniu. Wtedy większość francuskich rodzin wyjeżdża na wakacje, a hotele i apartamenty na Lazurowym Wybrzeżu mają 90 proc. obłożenia. Ceny-adekwatne do popytu.
• Latem jest przyjemnie, ale warto rozważyć też południe Francji zimą. Na przykład Festiwal Cytryn w Menton w lutym lub wyprawę po kwitnące mimozy, od stycznia do marca.
• Cannes, Menton i Grasse są nieźle skomunikowane, bo przez te miasta przebiegają linie kolejowe. Dojazd do położonych na wzgórzach miasteczek możliwy jest autobusami. Najwygodniej oczywiście poruszać się samochodem – do czego namawiam, bo jest co oglądać, także po drodze.
• Wypożyczając samochód, warto rozważyć taki z automatyczną skrzynią biegów. Będzie Wam łatwiej pokonywać strome górskie trasy, nie mówiąc o wyjeździe z niektórych podziemnych parkingów. Jeśli zamierzacie zwiedzać stare górskie miasteczka, wybierzcie raczej niewielkie auto. Łatwiej będzie Wam nim manewrować i znaleźć miejsce do parkowania.
• Będąc w Cannes warto wybrać się na île Sainte -Marguerite (wyspę Świętej Małgorzaty) i obejrzeć jedno z najdziwniejszych muzeów świata. Jeśli zabierzecie ze sobą maskę do nurkowania, będziecie mogli podziwiać podwodną wystawę sześciu rzeźb autorstwa Jasona de Caires Taylora.
• Będąc w Saint-Paul-de-Vence warto wybrać się do pobliskiego Vence, pokręcić się po miasteczku i obejrzeć Chapelle du Rosaire, kaplicę ozdobioną przez Matisse’a.
• Jeśli po Lazurowym Wybrzeżu poruszacie się samochodem, możecie przejechać trasę od Menton do Nicei trzema drogami, zwanymi Trois Corniches. To trzy trasy biegnące wzdłuż wybrzeża, mniej więcej równoległe. Najniżej położona Basse Corniche obrysowuje linię wybrzeża (droga M6098). Na trasie są urocze plażowe miasteczka, ale ta droga korkuje się najbardziej. Moyenne Corniche (droga nr M6007) polecana jest tym, którzy chcą szybko dotrzeć do celu. Oferuje spektakularne widoki, ale ma złowrogą reputację trasy, na której przydarzają się niebezpieczne wypadki drogowe. Grande Corniche (droga nr M2564) została zbudowana jeszcze przez Napoleona. Biegnie najwyżej, widoki zapierają dech w piersiach, ale jest wąsko i bywa bardzo mgliście, więc ta droga jest najbardziej niebezpieczna (na tej trasie rozbił się samochód Grace Kelly).
Mapy trzech tras wzdłuż wybrzeża znajdziecie pod tym adresem:
Comments