Japońska artystka opowiada niezwykłe historie. Tka opowieści, przeplata wątki i wcale nie potrzebuje do tego słów.
Zaczęła klasycznie, od malarstwa. Potem zapragnęła znaleźć coś więcej. Zajęła się między innymi szyciem i tkaniem, czyli dziedzinami uważanymi przez całe stulecia za zajęcia mniej ważne niż malarstwo, mniej doniosłe artystycznie i jako takie - w sam raz dla pań. Dobre sobie. Jak wielka to nieprawda odkrywam za każdym razem oglądając tkaniny Magdaleny Abakanowicz, plecionki Louise Bourgeois czy patchworki Małgorzaty Mirgi-Tas. Instalacje Chiharu Shioty przypominają zresztą często dzieła wymienionych wyżej artystek: są monumentalne.

Zaiste, Chiharu Shiota nie siedzi w kąciku i nie wyszywa mereżek na chusteczkach do nosa. Jej zrobione z plecionki instalacje mają tak wielkie rozmiary, że do ich ukończenia artystka potrzebuje pomocy kilkunaściorga asystentów. Żeby uświadomić sobie skalę robótek ręcznych w wydaniu japońskiej artystki, pomyślcie, że na przeciętnej długości szalik trzeba zużyć plus minus 600 metrów włóczki. Chiharu Shiota do jednej instalacji potrzebuje kilkudziesięciu kilometrów przędzy.

Pierwszy raz zetknęłam się z jej sztuką na Biennale w Wenecji, w 2015 roku. Jej praca była jedną z zaledwie kilku, które do dzisiaj pamiętam z tamtej wystawy. Drewniane łodzie z zawieszonymi nad nimi chmurami kluczy wydały mi się niezwykle piękne. Shiota wymyśliła tę instalację po śmierci ojca.

Drugi raz zetknęłam się z jej twórczością w warszawskim Teatrze Wielkim - Shiota zrobiła scenografię do japońskiej opery Matsukaze. Wcześniej wystawy Chiharu Shioty organizowały krakowskie muzeum Manggha i warszawski Zamek Ujazdowski. W tym roku japońska artystka, która niedawno skończyła 52 lata, ma sporą retrospektywną wystawę w paryskim Grand Palais. Wystawa czynna jest do 19 marca 2025. Warto na tę twórczynię mieć oko, zwłaszcza, że pojawia się ze swoimi pracami także w Polsce.

Urodziła się w Osace w 1972 roku, ale prawie całe dorosłe życie spędziła w Europie. Uczyły ją między innymi dwie wiedźmy (używam tego określenia z szacunkiem!): Marina Abramovič i Rebecca Horn. O wielu lat ma swoje studio w Berlinie. Może dlatego jej prace wydają się zrozumiałe - nie rezygnując wcale z odwołań do wschodnich tradycji Shiota mówi uniwersalnym językiem, dostępnym widzom zakorzenionym w zachodniej kulturze.

Uprawia sztukę recyklingu - bo poza tym, że przerabia setki motków włóczki, konstruuje też swoje instalacje z używanych przedmiotów zebranych od ludzi. Stare klucze, nienoszone buty, zużyte ramy okienne, stare walizy, fragmenty domków dla lalek, którymi nie bawią się już żadne dzieci. Patrząc na jej prace mam dosyć niesamowite uczucie, że ze starymi przedmiotami dzieje się coś dziwnego: mimo, że nikt ich już nie używa, jest w nich wciąż jakaś obecność. Jakby właściciel zostawiał swój ślad w przedmiocie, którego dawno się pozbył.

Jedną z pierwszych monumentalnych prac Chiharu Shioty była instalacja z przeskalowanymi sukniami. Artystka uszyła suknie długie na siedem metrów. Następnie pokryła je błotem i zawiesiła w pomieszczeniu z prysznicem, by lecąca z góry woda obmywała zawieszone pod sufitem stroje. Okazało się, że jak długo nie płukać by sukien, i tak nie wrócą do pierwotnego stanu. „Ubranie wyraża nieobecność ciała” - mówiła o tej instalacji artystka. Suknia zachowuje zatem pamięć ciała, które ją kiedyś wypełniało. Trochę tak, jakby nieożywione przedmioty zamieszkiwała - na stałe!- dusza właściciela.

Niewielka instalacja przedstawia dwie białe suknie w czymś w rodzaju ciemnej klatki. Przecina ją umieszczona skośnie lustrzana tafla - naraz widać więc tylko jedną sukienkę, jej lustrzane odbicie, a także, pod pewnym kątem, odbicie patrzącej osoby. Zaskoczyło mnie, jak sama autorka tłumaczy tę pracę: myślimy, że wiemy jak wygląda rzeczywistość -ale to zwykle jest po prostu odbicie nas samych.

Przygotowując instalację dla muzeum Manghha, Chiharu Shiota poprosiła Krakowian o… buty. Konkretnie 300 par. Poprosiła też, by do każdej pary była dołączona informacja dotycząca tego, gdzie kiedy obuwie zostało kupione, kim jest jego właściciel i czy wiąże się z nim jakaś historia.

Buty zostały ustawione czubkami w jedną stronę, jak na defiladzie. Shiota przymocowała do każdego czerwoną nić i połączyła wszystkie nici w jednym punkcie w pomieszczeniu. Jakby chciała powiedzieć: ludzie zmierzają w różnych kierunkach, ale zawsze istnieje jakiś punkt wspólny – w nas samych, w rodzinie, w miejscu urodzenia.

Krzyżujące się ze sobą nici przypominają czasem dający poczucie bezpieczeństwa kokon. Bywa też, że przywodzą na myśl krępujące więzy lepkiej pajęczyny. Temat sieci, pajęczyn i wzajemnych zależności poruszałam już pisząc o niezwykłych pracach Tomasa Saraceno. Przeczytacie o tym tutaj https://www.grandtourblog.info/post/archiwum-paj%C4%99czyn

Trzy kolory: czerwony. To jeden z nielicznych kolorów, które chyba wszystkie kultury kojarzą z krwią/krwiobiegiem/życiem. Krew łączy ludzi w rodziny, narody i religie. Czerwona nić dla Chiharu Shioty to również symbol naszych powiązań z innymi ludźmi.

Sala z instalacją Uncertain Journey/Niepewna podróż przypomina grotę lub łukowato sklepione katakumby. Wszechobecny czerwony kolor sprawia, że wchodząc do sali z instalacją miałam wrażenie, że wchodzę do pulsującego życiem wnętrza jakiegoś tajemniczego organizmu. Bardzo trudno było mi też wygonić z umysłu skojarzenia z powrotem do życia płodowego.

Symbolizujące podróż łodzie wydają się przeładowane czerwonymi nićmi. Może dlatego, że do wielkiego zbioru ludzkich oczekiwań i rozmaitych interakcji dodajemy własne. Każda osoba, póki żyje, trwa w czymś w rodzaju podróży. I zabiera na łódkę spory bagaż: więzy krwi, powiązania z ojczystą kulturą/miejscem urodzenia/wiarą, a do tego cały kłąb marzeń, obaw, wyobrażeń. A efekt? Czasami cel podróży staje się coraz mniej widoczny, aż całkiem znika z oczu.

Trzy kolory: czarny. Od tego koloru Chiharu Shiota zaczęła swoją artystyczną drogę z tkanymi instalacjami. Jak tłumaczyła w jednym z wywiadów, było to naturalne. Kolor czarny narzucił się bowiem sam: rozpinanie czarnych linii w przestrzeni przypomina bardzo rysowanie w trójwymiarze. Chiharu Shiota chciała malować w powietrzu – zaczęła więc od zaznaczania czarnych konturów.

Czarny koncert to wspomnienie z dzieciństwa artystki: po nocnym pożarze w domu sąsiadów, w ich ogrodzie wylądował wyniesiony ze zniszczonego salonu fortepian. W swojej instalacji Chiharu Shiota do spalonego instrumentu dodała audytorium. Całość układa się w mojej wyobraźni w metafizyczną opowieść o duchach. Ale nie takich, które straszą w nawiedzonych domach. Muzyki nie da się usłyszeć, fortepian nie zagra, nikt nie usiądzie na spalonych krzesłach. Wszystkie przedmioty owinięte są czarnymi nićmi, które zagradzają dostęp do klawiszy fortepianu i siedzisk krzeseł -i wrażenie jest takie, jakby wszystkie miejsca na koncercie były już przez kogoś zajęte.

Czarne nici bronią dostępu do owiniętych nimi sprzętów. Przypomina mi to inną sytuację: nie mamy już fizycznego dostępu do przedmiotów, które przestały istnieć. Mam wrażenie, że japońskiej twórczyni udało się coś niezwykłego: jej instalacja pozwala widzom doświadczyć odczuwanej fizycznie nieobecności.

Jeśli brak może być namacalny, to w tym właśnie przypadku jest. Wspomnienia odgradzają nas od przedmiotów, których już przy nas nie ma, ale jednocześnie nieustannie stwarza te przedmioty na nowo. Byt zastąpiony zostaje przez cień i ciemność. Nie ma już przedmiotu, zostaje tylko jego kontur - lub też jego duch (trochę podobnie jak w niektórych pracach niezwykłego artysty z Korei, Do Ho Suh, o którym napiszę przy innej okazji).

Trzy kolory: biały. W Japonii oznacza śmierć i żałobę. Shiota widzi też jednak biel po europejsku: jak białą kartkę, odrodzenie, nowy początek, nowe możliwości.

Instalacja otwierająca paryską wystawę przedstawia łodzie. Widmowe, eteryczne, wyglądające jakby były utkane z mgły. Przywiodły mi na myśl tę jedną konkretną łódź, do której się wsiada tylko w jedną stronę, wypłacając zachowanego na tę okoliczność obola kościstemu sternikowi.
Unoszą się pod sufitem galerii, nad schodami, po których wspinają się widzowie. Jedna z nich obwiedziona jest czerwonym konturem - może to łódź Twoja lub moja, jeszcze związana z tu i teraz, bo jeszcze nie przyszła pora by do niej wsiąść? W ten sposób Chiharu Shiota zaczyna swoją wystawę w zasadzie od Końca. Bardzo mi się to spodobało.

Nie wszystkie prace Chiharu Shioty są ogromne. Znalazłam na przykład świat w mikroskali . I nie wiem nawet, czy traktować to jako zamierzoną instalację artystyczną. Z komentarza artystki wynika bowiem, że ta przedziwna kolekcja towarzyszy jej w berlińskim studio.

Stare domki dla lalek Chiharu Shiota znalazła w dawnych Niemczech Wschodnich. A pomysł na zrobienie z nich kompozycji narodził się, kiedy zwiedzała pewne muzeum w Tokio położone na wysokim piętrze wieżowca. Z okien świat wydawał się mały jak dziecięca układanka. Potem przyszła pandemia i dołożyła dodatkową perspektywę: na długi czas każdy dom stał się osobnym wszechświatem.

W małych domkach znajdziemy replikę naszego świata, z powiązaniami zaznaczonymi, jak zwykle, czerwoną nicią. Przypatrzcie się dokładniej, a odnajdziecie koncert, kipiące jedzenie na starodawnej kuchence czy klucz opatulony do snu.

Niedaleko od zabawkowego mikroświata umieszczono kilkumetrową instalację ułożoną ze starych ram okiennych zebranych od mieszkańców jednoczącego się Berlina. Okna wydają mi się fascynujące: są jednocześnie ramą i pustą przestrzenią, stanowią zarówno barierę, jak i otwarcie nowej możliwości. Okno pozwala się odseparować i ochronić, ale z drugiej strony - prowadzić obserwację.

Okno to również możliwość spojrzenia: do wnętrza, na zewnątrz, na sąsiada. Nagromadzone stare okna są dla mnie jak rejestr spojrzeń. Robią niesamowite wrażenie - miałam wrażenie, że w pustych szybach odbijają się nadal sylwetki patrzących latami przez te okna ludzi.

Chiharu Shiota ma studio w Berlinie, w budynku, który kiedyś pełnił rolę strażnicy między zachodnią a wschodnią częścią miasta. Myślę więc, że pomysł na tę instalację sam się narzucił.

Niewiele jest tak oczywistych w wymowie symboli jak walizka. W umyśle odpala się natychmiast cały ciąg skojarzeń: bagaż - podróż - doświadczenie - nieznane miejsce przeznaczenia.

To nie jest najnowsza kolekcja Rimowy czy witryna sklepu Louis Vuitton. Użyte do tej instalacji walizki są stare i poobijane, widać po nich, że wiele przeszły (czy raczej, przejechały). To walizki niezamożnych osób, zrobione często z tektury lub imitacji skóry. Bagaż ludzi, którzy nie jadą na weekend do spa, lecz znacznie dalej; którzy być może wcale nie chcieli wyjeżdżać. Sprawa jest poważna, bo ten rodzaj bagażu ma w sobie nieprzyjemny ostateczny wymiar, jak dramatyczne pożegnanie.

Wiszące walizy poruszają się jakby były ożywione, a oglądający wystawę ludzie zastanawiają się co wprawia je w ruch. Unoszą się na czerwonych sznurkach, jakby każda miała duszę. Niektóre sznurki są puste - może nie ma już podróżującej osoby, ale nić wiążąca ją ze światem jeszcze istnieje?

Poza unoszącymi się ku niebu walizami w pomieszczeniu są jeszcze otwarte walizki na podłodze. A w nich dość specyficzny bagaż. Powiązane czerwoną nicią zdjęcia wydają się dość jasne w wymowie. Walizka wypełniona okruchami cementu - już trochę mniej.

Odlatują, znikają z pola widzenia. Unoszą się jedna za drugą, jakby zmierzały w stronę nieba czy zaświatów. W Grand Palais zamykają wystawę. Dlaczego? Może dlatego, że w gruncie rzeczy wszyscy mamy spakowaną walizkę, cel podróży określony jest tylko z grubsza, a długości podróży na szczęście nie znamy?
Chiharu Shiota, The Soul Trembles, Grand Palais, Paryż, wystawa czynna do 19 marca 2025.
Comments