Podróżując śladami klanu mitycznych gangsterów znaleźliśmy fascynujące, choć niedoceniane przez turystów miasto.
Najwyraźniej nikt przy zdrowych zmysłach tam nie jeździ, a większość naszych brytyjskich znajomych odradzała ten kierunek podróży. Jedna osoba powiedziała, że Birmingham to straszna dziura (no, mniej więcej, ale oryginału nie mogę zacytować, bo jeszcze przeczytają to dzieci), a dwie - że będzie super. Tych dwóch ostatnich posłuchaliśmy. I bardzo dobrze.

Lubię miejsca, które przypominają ambitne filmy: są nieoczywiste, trudne w odbiorze, chwilami mało rozrywkowe, no i czasem człowiek żałuje, że w ogóle w to wdepnął. Na tej zasadzie trafiliśmy na przykład do Glasgow i Neapolu. I było świetnie, choć nieszablonowo.
Więcej o Glasgow znajdziecie tutaj:
A o tym, jak niesamowity jest Neapol, napisałam tutaj:
Dlatego następne na liście było Birmingham. Trzeba się było przekonać, czy jest tam ponuro, czarno, wszędzie snują się dymy, a po na ulicach chodzą posępni faceci w stylowych czapkach.

Birmingham najbardziej przypominało mi Glasgow - bo w tym wielkim szkockim mieście również miałam wrażenie, że nie jestem w Europie, ale w Ameryce Północnej. Dzielnice wieżowców ze stali i szkła, a obok całe kwartały tak zapuszczone, że aż (nie)miło popatrzeć, są jak żywcem wyjęte ze Stanów Zjednoczonych. Nie pojechaliśmy jednak odkrywać Ameryki w geograficznym środku Wielkiej Brytanii. Chcieliśmy zobaczyć miasto, w którym osadzono akcję jednego z naszych ulubionych seriali. No dobra, jednego z nielicznych seriali, jakie udało nam się obejrzeć od początku do końca (choć trochę czasu to zabrało, bo jesteśmy w oglądaniu seriali beznadziejni).

Czy Birmingham z czymś się w ogóle kojarzy? Mnie tak - bo pochodził stamtąd zespół Duran Duran, którego plakat miałam kiedyś przylepiony nad biurkiem. Wielu osobom kojarzy się z gangami, bo ma to miasto bardzo złą sławę. Choć od 2013 roku jest to przynajmniej zła sława w wydaniu seksownym , bo stolica regionu Midlands kojarzy się przede wszystkim z jednym gangiem. Peaky Blinders.

Na początku drobny spoiler: poszukiwanie Peaky Blinders w Birmingham okazało się równie owocne jak poszukiwanie fasolki po bretońsku w Bretanii. W dodatku trafiliśmy tam akurat na czas, kiedy miasto zbankrutowało: jesienią 2023 urząd miejski ogłosił, że ma kompletne pusto w kasie. Zbiegło się to tajemniczo z zamknięciem prawie wszystkich lokalnych muzeów. A dlaczego to wcale nie szkodzi, opowiem Wam po kolei.

Jasne, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale sporo z nich wiedzie przez Birmingham. Z tego właśnie miasta pochodzi bowiem mnóstwo przydatnych rzeczy, jakie miały wpływ na szeroko rozumiany rozwój ludzkości. W mieście wymyślono pierwszą maszynę parową, tutaj pierwszy raz zagrano w tenisa, tutaj odlano kotwicę dla Titanica. Tu chemik John Priestley odkrył tlen w 1774 roku. Pod koniec XIX wieku trzy czwarte wiecznych piór używanych na świecie miało stalówki zrobione w Birmingham. A dzisiaj kupując biżuterię w Anglii (o ile nie jest to produkt z importu), macie 40 proc. szans, że wyszła ona spod ręki złotnika z Jewellery Quarter w Birmingham. Z tego miasta pochodzą również fioletowe czekoladki Cadbury’s i dwie wieże z najsłynniejszej książki Tolkiena.

Na poparcie mojej roboczej tezy (że wszystkie drogi itd.) dodam jeszcze, że Birmingham jest podobno jednym z najbardziej zakorkowanych miast w Wielkiej Brytanii. Wierzę. Zanim jeszcze zdążyliśmy zgubić się w gąszczu ulic, utknęliśmy w ogromnym korku prowadzącym do centrum miasta. Gdybyście mimo wszystko mieli chęć pojechać tam samochodem, dorzucam jeszcze dwie znalezione w necie informacje: w Birmingham jeździ najwięcej nieubezpieczonych kierowców w całym Zjednoczonym Królestwie, jest tu też najwięcej zgłoszeń osób poszkodowanych w wypadkach drogowych.
Jedną z lokalnych turystycznych atrakcji jest „skrzyżowanie spaghetti” - czyli Gravelly Hill Interchange. Składa się z tak wielu splątanych pasów, że oglądający je na planach dziennikarz w latach 60-tych określił je jako połączenie talerza włoskiego makaronu i podwójnie zaplątanego węzła ze Stafford. Co trochę mówi o łatwości prowadzeniu samochodu w tych okolicach.
Birmingham jest położone w geograficznym centrum Anglii. Z miasta można dojechać do 90 proc. angielskich miejscowości w czasie krótszym niż trzy godziny. Odległość Birmingham od Londynu wynosi 200 km.

W centrum miasta traficie na złoty pomnik przedstawiający trzech mężczyzn pochylonych nad zwojami papieru. To Matthew Boulton, James Watt i William Murdoch, osiemnastowieczni wynalazcy i przedsiębiorcy, którym miasto zawdzięcza dynamiczny rozwój. Co prawda, nawet przed epoką „złotych chłopców” nie było wcale źle. Miasto było znane z produkcji przedmiotów z żelaza już od XVI wieku, a kuźnie i piece hutnicze rosły jak grzyby po deszczu. Potem pojawiły się pierwsze przemysłowe manufaktury. Ich siła polegała na specjalizacji i mechanizacji: tysiące niewielkich zakładów produkowały zaawansowane technologicznie przedmioty. Rzemieślnicy produkowali wyspecjalizowane, drogie dobra, kwitła przedsiębiorczość i kreatywność. Więc pewnie nie przez przypadek mógł się w Birmingham rozwinąć talent Jamesa Watta, który skonstruował pierwszy silnik parowy, a zbudowano go w Black Country, tuż obok Birmingham. A potem, wiadomo: maszyna parowa umożliwiła przemysłową rewolucję, bo wielkość produkcji przestała zależeć od siły ludzi, zwierząt czy wody.

Miasto jest też ojczyzną mniejszych, ale również niezbędnych wynalazków. Część z nich, z tajemniczego dla mnie powodu, jest związana z parą i powietrzem: na przykład gwizdek, wykrywacz dymu i czajnik. W Birmingham zaprojektowano również czcionke Baskerville. Nauczyciel szkolny Rowland Hill wymyślił w 1839 roku pierwszy znaczek pocztowy i opracował pierwszy nowoczesny system pocztowy. W połowie XIX wieku Alexander Parks uzsykał pierwszy na świecie plastik. A ponieważ rozwój przemysłu wymagał odpowiedniej obsługi finansowej, w 1765 roku powołano do niej w mieście Lloyds Bank. W 1775 roku powstała też pierwsza na świecie firma budowlana: Ketley’s Building Society.
W latach 1760-1850 mieszkańcy Birmingham zarejestrowali trzy razy więcej patentów niż mieszkańcy jakiegokolwiek innego brytyjskiego miasta.

W mieście działa do dzisiaj prężna instytucja o nazwie Lunar Society of Birmingham. Tradycję ma dwustuletnią. Należący do Towarzystwa Księżycowego myśliciele i naukowcy spotykali się na kolacjach, by dyskutować o sztuce, filozofii, naukach i handlu. A przy okazji dogadywali się co do budowy miejskich kanałów i fabryk.
Żeby jednak nie było zbyt różowo, muszę dodać, że filozofujący przy kolacjach panowie pracowali też jak mróweczki nad rozwojem kolonializmu i handlu żywym towarem. W mieście przetwarzano mnóstwo dóbr przywożonych z plantacji niewolników.
Liczni lokalni producenci broni eksportowali natomiast muszkiety, za które w Afryce Zachodniej kupowano niewolników do pracy w tychże plantacjach. Boulton i Watts wypowiadali się co prawda przeciwko niewolnictwu, ale nie przeszkadzało im to specjalnie w sprzedawaniu silników parowych na plantacje w Zachodnich Indiach.
Birmingham było jednym z pierwszych światowych centrów produkcji broni. Pierwszą manufakturę otworzono w 1630 roku. W 1865 w przemyśle pracowało prawie dziesięć tysięcy ludzi. Niektóre firmy działają do dzisiaj.

W mieście nie najgorzej pracowało się ludziom kultury: artystom, pisarzom i muzykom. W Birmingham dorastał poeta W.H. Auden, Arthur Conan Doyle pracował w dzielnicy Aston, a w Kings Heath wychowywał się J.R.R. Tolkien, który sielską krainę Shire wymyślił ponoć obserwując wodny młyn Sarehole Mill. Natomiast pierwowzorem Mordoru miał być przemysłowy pejzaż Black Country.
W 1870 w Birmingham rozegrano pierwszą partię nowoczesnego tenisa. Dwaj przyjaciele: Harry Gem i Augurio Parera opracowali nową grę, na bazie sportów rakietowych i baskijskiej peloty. O ile jednak pierwsze mecze rozgrywali na trawniku w posiadłości Gema w Birmingham, pierwszy klub tenisowy na świecie założyli w kurorcie Leamington Spa.

A teraz krótki wątek socjalistyczny. To, że w mieście kwitła kreatywność i nowoczesny przemysł, oznaczało, że dobrze się w nim żyło posiadaczom patentów i właścicielom fabryk. Natomiast znajdującym się na samym dole społecznej drabiny pracownikom fabryk i manufaktur żyło się raczej średnio.

Rozwijające się miasto przemielało całe masy kiepsko opłacanych ludzi. Dla urodzonej w slumsach młodzieży nie było zbyt wielu możliwości zatrudnienia, więc co bardziej rzutcy młodzieńcy dorabiali sobie kradzieżami kieszonkowymi, wymuszeniami, pobiciami itp. działalnością. Od połowy XIX wieku miasto było pełne jaskiń hazardu oraz miejsc, gdzie można było obstawiać nielegalne walki czy wyścigi.

Gangsterzy nazywający się Peaky Blinders naprawdę istnieli. I to w zasadzie prawie wszystko, co prawdziwi członkowie gangu mają wspólnego z bohaterami serialu.
Może jeszcze fakt, że ubierali się równie starannie jak ci z serialu. Nosili dobrze skrojone płaszcze i marynarki, jedwabne apaszki, wykrochmalone kołnierzyki z metalowymi guzikami, skórzane buty i charakterystyczne czapki z nasuniętym na oczy daszkiem. Styl był znakiem rozpoznawczym gangu. No i czy wyszukana elegancja nie jest przyjemniejsza, niż złote łańcuchy i ciuchy z napisem Gucci na pół piersi? Elegancko nosiły się również kobiety gangu. Na porządku dziennym bywały perły i jedwabie, choć raczej nie od Chanel (jak w serialu), bo przedsiębiorcza Francuzka dopiero rozkręcała działalność w czasach, kiedy gang przestawał istnieć. Zaś cała reszta przedstawiona w serialu z rzeczywistością ma już niewiele wspólnego.
• Jeśli jesteśmy już przy kwestiach modowych, zacznijmy od czapek z wszytymi w daszek żyletkami. Pomysł użycia takiego akcesorium jako broni jest przedni, nie wydaje się jednak prawdopodobne, by mogli z niego korzystać prawdziwi Peaky Blinders. Z prostego powodu: jeszcze nie było żyletek. Na pomysł maszynek do golenia z wymiennymi żyletkami wpadła jako pierwsza amerykańska firma Gilette. Było to w roku 1903. W 1908 zaczęła pracę pierwsza fabryka produkująca żyletki w wielkiej Brytanii. Dla prawdziwych Blindersów było to już po herbacie, ponieważ↓↓↓
• Akcja serialu zaczyna się tuż po pierwszej wojnie światowej, kończy - przed początkiem wojny drugiej. To czasy, kiedy po prawdziwych Peaky Blinders pozostawały już tylko ponure wspomnienia. Gang działał mniej więcej w latach 1880-1910. Potem terroryzująca miasto grupa typów spod ciemnej gwiazdy zniknęła ze sceny, wyparta przez typów jeszcze pewnie gorszych: rosnący w siłę gang Billy’ego Kimbera. Tego z kolei wyparł gang Sabinich. Po pierwszych panach miasta została tylko nazwa: określeniem Peaky Blinders nazywano każdy uliczny gang z Birmingham.

• Wielu członków gangu walczyło na frontach pierwszej wojny światowej. Było to jednak w czasach, kiedy gang już nie istniał. A zatem, zupełnie odwrotnie niż w serialu, który opowiada między innymi o pokonywaniu syndromu PTSD po pierwszej wojnie.

• Członkowie gangu zajmowali się kradzieżami, wymuszeniami, ustawianiem wyścigów konnych, kontrolowaniem rynku gier hazardowych. Nie angażowali się jednak w politykę i żaden z nich nie był parlamentarzystą. Znani byli z brutalności wobec konkurencyjnych gangów, także wobec przypadkowych cywili i policji. Nie cieszyli się zatem szacunkiem lokalnych (tak jak to przedstawiono w serialu), którzy odetchnęli z ulgą, gdy Blindersi wyprowadzili się z miasta.

• Tommy Shelby to postać czysto fikcyjna. Nie chcecie wiedzieć, jak wyglądali autentyczni gangsterzy rządzący gangiem Peaky Blinders. Mało romantycznie, oględnie mówiąc. Nie byli też idealistami poturbowanymi przez życie, lecz prymitywnymi brutalami lejącymi żony i kochanki.

• Akcja serialu toczy się głównie w Birmingham. Ale akurat w tym mieście było niewiele nadających się planów filmowych, więc żeby obejrzeć Birmingham z serialu trzeba się wybrać do Liverpoolu, Leeds i Manchesteru. Na przykład ponura ulica w Small Heath, przy której mieszkała serialowa rodzina Shelbych, tak naprawdę sfilmowana została w Liverpoolu. Jest to ta sama ulica, przy której mieszkał w dzieciństwie Ringo Starr, bo świat jest mały i zadziwiający.
• Piękny dom Toma i Grace zagrała w serialu posiadłość Arley Hall w Cheshire. Można zwiedzać.
• Klimat epoki odnaleźć można ponoć w Black Country Living Museum w miejscowości Dudley pod Birmingham. Odtworzono tam domy, sklepy i zakłady z czasów rewolucji przemysłowej, tam też filmowano sporo scen z serialu. Przestraszyliśmy się jednak, że to sztucznie wybudowany skansen i odpuściliśmy sobie (teraz myślę, że trochę szkoda).

Pierwsze tereny rządzone przez Peaky Blinders obejmowały dzielnice Small Heath i Cheapside, występujące w serialu. Odmienione dziś nie do poznania. Small Heath znane jest dziś na przykład głównie ze stadionu piłkarskiego.

Prawdziwi Blindersi działali także w dzielnicy Aston, do dzisiaj cieszącej się dość szczególną reputacją (zwłaszcza w okolicach stadionu Aston Villa) oraz dzielnicy Digbeth, malowniczym i szybko gentryfikującym się centrum życia artystycznego miasta.

Miasto było mocno zbombardowane przez Luftwaffe w 1940 roku podczas Birmingham Blitz. Wojenne zniszczenia nałożyły się na przeprowadzane wcześniej rozbiórki dzielnic slumsów. W efekcie, zamiast odbudowywać stare części miasta, postanowiono zbudować je od nowa, przy okazji wprowadzając unowocześnienia. Birmingham z XXI wieku nie przypomina więc zadymionej metropolii sprzed stu lat.

Z całej naszej wizyty najmilej wspominam spacer po Digbeth. Pewnie dlatego, że bardzo lubię graffiti, a w tej części miasta sztuka uliczna rozkwita jak nigdzie indziej. W dodatku na fantastycznym tle z epoki przemysłowej - znajdziecie tu malownicze stare domy, nieczynne fabryki, ceglane mosty.

Popularny film z akcją umieszczoną w jakimś mieście jest dla tego miasta żyłą złota. Nie dziwne więc, że i Birmingham chce na serialu o słynnym gangu nieco zarobić, choć nie idzie to tak sprawnie, jak spieniężanie w innych miejscach spuścizny po Jane Austen czy niekończącego się sukcesu powieści o Harrym Potterze. Atrakcje pod szyldem Peaky Blinders kierowane są przede wszystkim do męskiej części widowni. Można więc na przykład zafundować sobie golenie prawdziwą brzytwą, z gorącymi ręcznikami i olejkiem cytrynowym. Lokalni właściciele sklepów z ubraniami i butików vintage zawdzięczają rodzinie Shelbych wzrost obrotu - miło kupić sobie w Birmingham czapkę z daszkiem czy płaszcz w stylu szefa gangu.

Wśród lokalnych atrakcji króluje Peaky Blinders Tour. Wiedzeni ciekawością, wybraliśmy się na tę wycieczkę i za niewygórowaną cenę 20 funtów przekonaliśmy, że po Peaky Blinders zostało niewiele. Choć spacer po mieście w towarzystwie stylowego przewodnika okazał się wartością samą w sobie. Lwią część naszej grupy stanowili bowiem mężczyźni w wieku przeróżnym, przebrani za eleganckich bandziorów (bo w Birmingham można sobie zorganizować wieczór kawalerski w stylu Peaky Blinders).

Natomiast treść wycieczki okazała się dość wątła. Nie ma już bowiem słynnych przestępczych pubów takich jak The Garrison (aktualnie w ruinie), pamiętające epokę Shelby’ch domy z toaletami na podwórkach, zwane Back to Back Houses nie przyjmowały akurat zwiedzających, a dzielnice z zadymionymi kuźniami zmieniły się w przyjemne (relatywnie) osiedla. Na pociechę przewodnik zabrał nas do szemranego pubu, gdzie i owszem, na podwórku bili się dość przekonująco jacyś państwo. W sumie więc uznaliśmy wyprawę śladami Peaky Blinders za udaną i ze wszech miar wartą inwestycji.

Zaletą naszej ekscentrycznej wycieczki był też (szybki niestety) spacer po miejscach, w które pewnie byśmy sami nie trafili. Jednym z nich była chińska dzielnica w samym sercu miasta, z zadaszonym targowiskiem w centrum i klimatycznymi lokalami dookoła.

Przez pierwszy dzień włóczenia się po mieście nie udało nam się trafić na żaden kanał. To niezłe osiągnięcie, bo Birmingham ma więcej kanałów niż Wenecja. Chodzi co prawda o długość, nie ilość, ale zawsze. Kanały stworzono podczas rewolucji przemysłowej. Po co? Trzeba było jakoś transportować wytwarzane w mieście towary.

Najtańsza była droga wodna (nie było jeszcze linii kolejowych), ale rzeki przepływające przez miasto są niewielkie, a do najbliższej dużej rzeki odległość z miasta wynosi ponad 50 km. W efekcie powstała sieć kanałów, która w samym mieście ma 56 km długości. Jest ona częścią większej sieci, czyli Birmingham Canals Navigation, długiej na ponad 160 km.

Wykopane pod koniec osiemnastego stulecia kanały pełniły raczej rolę dzisiejszych torów kolejowych niż ulic (czyli zupełnie inaczej niż te w Wenecji). Miały łączyć ze sobą fabryki, a nie domy mieszkalne. Stąd niewiele domów leży bezpośrednio nada kanałami. Koniec ich transportowej kariery nadszedł wraz z rozwojem kolei: bardziej opłacało się wozić towary pociągami niż spławiać rzekami.

Dzisiaj kanały pełnią rolę czysto rekreacyjną - choć nie mogłabym Wam z czystym sumieniem polecić na przykład spacerów, zwłaszcza samotnych, nad kanałami w Digbeth. Tamtejsze kanały są malownicze, i tak, wyglądają trochę jak z serialu o przestępcach. Są odpowiednio zarośnięte chaszczami i wyludnione, więc na spacerek lub przebieżkę wybrałabym się raczej gdzie indziej.

Zupełnie inaczej wygląda okolica Gas Street Basin, niegdyś najważniejszego z miejskich kanałów, łączącego wodne trasy do wielu miejscowości. Dzisiaj łączy głównie dwie miejskie atrakcje: centrum handlowe Mailbox oraz kompleks Brindleyplace, mieszczący między innymi morskie akwarium National Sea Life Centre i niewielką, ale interesującą galerię sztuki nowoczesnej o nazwie Ikon Gallery.

Jest tu porządek, śliczne ławeczki, przyjemne kawiarnie, zamiecione chodniki i ogólnie elegancja. Polecam, jako miłe miejsce na spacer, posiłek czy zakupy.

Birmingham stanowiło w XIX wieku końcowy punkt jednej pierwszych na świecie linii kolei dalekobieżnych, łączących Liverpool i Manchester z Londynem. Dzisiaj główna miejska stacja Birmingham New Street jest największym poza Londynem miejskim dworcem, jeśli chodzi o ilość korzystających z niego pasażerów (ponad 30 milionów rocznie).

Stacja istnieje w tym miejscu od 1854 roku - stary budynek był sławny, bo miał największy jednopłaszczyznowy dach na świecie. Dość szybko się okazało, że budowla wymaga modernizacji- dach o podobnej strukturze zawalił się bowiem na początku wieku nad dworcem Charing Cross w Londynie, zabijając kilka osób. Wstawiono więc dodatkowe podpory, a w latach 60-tych ubiegłego wieku dworzec został przebudowany. Nowy betonowy budynek był solidny, ale tak niewyględny, że w 2003 roku wygrał plebiscyt czytelników magazynu Country Life na „największe paskudztwo Wielkiej Brytanii”. Miarka się przebrała. Ogłoszono konkurs na przebudowę, a jego efektem jest dzisiejszy nowoczesny budynek dworca.

W Birmingham jest ponoć 571 parków, na trzech i pół tysiącach hektarów. Doprawdy nie wiem, gdzie one się wszystkie mieszczą, bo centrum miasta jakoś nie tonie w zieleni.

Birmingham Museum and Art Gallery ma największą na świecie kolekcję prerafaelitów (lubię). Nie pytajcie jednak, jakiej jakości, bo kiedy tam byliśmy muzeum było zamknięte (nie lubię). Na pociechę jednak mogliśmy obejrzeć sporą dawkę twórczości Edwarda Burne-Jonesa w katedrze Św. Filipa.

Serię witraży dla barokowego kościoła zamówiono w latach 80-tych dziewiętnastego stulecia. Wykonać je miał urodzony w Birmingham i ochrzczony w katedrze św. Filipa Edward Burne-Jones. Prace wykonał pięknie: we wschodniej części kościoła są witraże przedstawiające Narodziny, Ukrzyżowanie i Wniebowstąpienie. Naprzeciw nich, na zachodniej ścianie katedry, jest witraż z przepięknym Sądem Ostatecznym.
Katedra St. Philips, otwarta od poniedziałku do piątku w godzinach 7.20-18.30, w soboty i niedziele od 8.20 do 17.30.
Stała ekspozycja w Muzeum Sztuk Pięknych nadal (zima 2024) jest zamknięte, ale od czasu do czasu organizowane są wystawy czasowe. Kiedy i co, sprawdzicie na birminghammuseums.org.uk

Większość budynków w mieście pochodzi z okresów najintensywniejszego rozwoju miasta czyli z XVIII, XIX i XX wieku. Zobaczycie więc trochę zabytków z epoki wiktoriańskiej, budowanych z charakterystycznej czerwonej cegły i terrakoty.

W 1811 roku w mieście mieszkało 85 tysięcy ludzi. Sto lat później było ich już dziesięć razy więcej. Szybki rozwój przemysłu wymagał więc znalezienia mieszkań dla rzesz robotników. Rozwiązanie mieszkaniowego problemu było z piekła rodem: w tańszych częściach miasta budowano ceglane domy, zwane back-to-back houses. Przypominały trochę długaśne rzędy dzisiejszych segmentów, ale pozbawione ogródków - domy przylegały bowiem do siebie plecami, więc w zasadzie posiadały tylko fronty. Było w nich ciasno, ciemno, niewygodnie. Wiele z nich stało się szybko miejskimi slumsami. Warunki mieszkaniowe były w ich tak nędzne, że nawet w epoce dzikiego kapitalizmu uznano, że ludzie tak żyć nie powinni.

W 1870 roku rada miejska zabroniła dalszej budowy tego typu domów. Na większe zmiany trzeba było jednak poczekać do czasów powojennych. W latach 1935-63 urbanistyką zajmował się Sir Herbert Manzoni, który miał świetny pomysł, by stare wiktoriańskie budynki zastępować brutalistycznym betonem, a ceglane slumsy wyburzać i ich mieszkańców wysiedlać do blokowisk na obrzeżach miasta. Większość back to backs wyburzono w latach 70-tych. Przetrwać udało się wziętemu pod opiekę przez The National Trust kompleksowi Birmigham Back to Backs, który można zwiedzać.
Birmingham Back to Backs, 55-63 Hurst Street/50-54 Inge Street. Konieczne jest wcześniejsze zabukowanie biletów. Informacje znajdziecie tu: https://www.nationaltrust.org.uk/visit/birmingham-west-midlands/birmingham-back-to-backs

Na początku XXI wieku przyszła nowa miotła: rada miejska postanowiła wyburzyć niektóre najbardziej szpetne brutalistyczne budowle i postawić coś godnego nowoczesnego miasta. W ten sposób powstała między innymi Central Library. Otwarto ją w 2013 roku.

Biblioteka w Birmingham jest największą biblioteką publiczną w Europie. I jest piękna. Ma dziesięć poziomów, które mają przypominać o miejskich kanałach i tunelach. Miejsca jest w niej zatem sporo – więc tutejszy milion książek mieści się bez trudu.

Prostą fasadę budynku ozdobiono filigranowymi metalowymi krążkami. Z tarasów na górnych piętrach budynku jest wspaniały widok na miasto.
The Library of Birmingham, Broad Street, Centenary Square. Otwarta w poniedziałki I wtorki od 11 do 19, od środy do soboty w godzinach 11-17. W niedziele zamknięta.

W szale unowocześniania władze Birmingham postawiły także nowe centrum handlowe Bullring - na pewno miniecie je nie raz spacerując po mieście. Ultranowoczesny budynek mieści elegancki dom towarowy Selfridges. Mieszkańcy porównują go do wywróconej na lewą stronę ośmiornicy. Jak wygląda wnętrze ośmiornicy – nie mam pojęcia, bo nie starczyło nam czasu, by wejść do środka.

Wyrabiając sobie opinię o mieście wyłącznie na podstawie (pop)kultury, można by powziąć przekonanie, że Birmingham zaludnione jest w dużej mierze przez gangsterów. Tymczasem, choć przestępczość w mieście ma się nieźle, bandziorów na pewno jest sporo mniej niż studentów. Miasto jest bowiem wielkim ośrodkiem uniwersyteckim: wyższych uczelni jest w nim aż pięć. Dzięki temu populacja miasta jest wyjątkowo młoda.
Średnia wieku dla Wielkiej Brytanii to 40 lat i 3 miesiące. Tymczasem statystyczny mieszkaniec Birmingham ma niewiele ponad 32 lata. Prawie połowa mieszkających w mieście osób to ludzie poniżej trzydziestki.

Ponad jedna czwarta mieszkańców miasta to cudzoziemcy, co sprawia, że Birmingham jest jednym z najbardziej imigranckich miast w Europie. Ponad połowa mieszkańców pochodzi z Azji, Afryki lub Karaibów. Nierówności społeczne są tu większe, niż w jakimkolwiek innym brytyjskim mieście, nie licząc Glasgow (w którym jest gorzej). Birmingham ma też jedne z najwyższych w kraju współczynniki bezrobocia, a jedna dziesiąta lokalnej ludności mieszka na terenach o najwyższym w Anglii poziomie nędzy. Po części dlatego do dzisiaj częścią tutejszego miejskiego życia są zwalczające się gangi.
Swój komentarz do sytuacji zamieścił na jednym z budynków Banksy. Tu macie link do filmiku:

W mieście jest ponoć najwięcej klubów go go w Wielkiej Brytanii. Jest tu też jeden z pięciu najbardziej zatłoczonych McDonaldów na świecie.
Najsłynniejsze lokalne danie? Balti. Przepis pochodzi z północnych Indii, ale zmodyfikowano go na potrzeby brytyjskiego podniebienia właśnie w Birmingham. Wchodzące w skład balti składniki smażone są krótko na dużym ogniu, a nie duszone przez dłuższy czas jak tradycyjne curry. Dzisiaj w mieście jest ponad 100 balti houses, z których większość znajduje się w Trójkącie Balti na południu miasta. Szukacie czegoś bardziej wyrafinowanego i zdecydowanie droższego? Na pewno znajdziecie, bo Birmingham jest drugie po Londynie, jeśli idzie o liczbę michelinowskich restauracji.

Birmingham ma dwie cechy, które bardzo lubię w wielkich miastach. Rozmach oraz powiewy szaleństwa. Dlaczego tak uważam? Na przykład jedną z największych turystycznych atrakcji jest wielki targ świąteczny.

To największy frankfurcki targ świąteczny na świecie, poza samym Frankfurtem. Atrakcją targu są stoiska z krakauer wurst oraz pączkami berliner (pyszne, w kilkunastu odmianach), narciarskie chatki alpejskie w stylu Après-Ski (i doprawdy chciałabym pojąć, co to ma do Frankfurtu, a tym bardziej do płaskiego brytyjskiego regionu Midlands), gadające łosie, sztuczny śnieg, beczki z glüwein itp. Jeśli lubcie targi świąteczne, nie będziecie rozczarowani, choć ostrzegam, że w przedświąteczne weekendy na ulicach zajętych przez targ jest niesamowity tłum.
Co roku przyjeżdża do Birmingham prawie milion turystów. W porównaniu z 16 milionami w Londynie to niewiele.
Kolejna z miejskich atrakcji to wielkie akwarium Sea Life Center. Ekscentryczny pomysł, jak na miasto oddalone od jakichkolwiek naturalnych zbiorników wodnych. Ale to i tak nic przy kolejnych dwóch atrakcjach: muzeum wiecznych piór i muzeum trumien. Nie zdążyliśmy do żadnego z nich wstąpić, więc będzie to główny powód naszej następnej wizyty w tym niezwykłym mieście.

Z pamiątek po filmowych Peaky Blinders najbardziej spektakularny jest moim zdaniem mural przy Hill Street, niedaleko dworca głównego New Street Station. Ma długość 50 metrów, a artysta Jon Jones wymalował na nim portrety najważniejszych serialowych postaci. Dzieło powstało przy okazji premiery szóstego, ostatniego sezonu gangsterskiej sagi. Ma też dodatkowy szczytny cel: zbieranie funduszy na miejski szpital dziecięcy.

Nie udało nam się znaleźć zbyt wielu śladów pozostałych po prawdziwych i filmowych Peaky Blinders. Spędziliśmy jednak kilka dni w fascynującym miejscu, do którego już chcielibyśmy wrócić. Udało też nam się potwierdzić to, co od dawna podejrzewaliśmy: fikcja jest piękniejsza, prawda ciekawsza.

Yorumlar